Weekend w Karpaczu z dzieckiem
WEEKEND W KARPACZU Z DZIECKIEM
Jesień nie nastraja do podróżowania. Dni są już krótkie i chłodne. Częściej marzę wtedy o dobrej książce i gorącej, pachnącej herbacie, niż o marznięciu na szlaku 200 km od domu, 1600 m nad poziomem morza. Ale jak ma się dziecko, to - nie oszukujmy się - ono i tak nie pozwoli Ci na leniuchowanie pod kocykiem. A skoro z leniuchowania nici, to trzeba ten wspólny wolny czas jakoś zagospodarować. A jak? A po prostu – wyruszyć w Polskę. Jesienią? A dlaczego nie?! Sama nie byłam przekonana, ale nasz weekendowy wyjazd do Karpacza rozwiał wszelkie moje wątpliwości. A więc ruszamy w Karkonosze .
Karpacz pamiętam jeszcze ze szkolnych wycieczek i wyjazdów z rodzicami. Monumentalna Śnieżka górująca nad miastem, przepiękna Świątynia Wang, Western City czy kolejka „Kolorowa”, na której szaleliśmy z bratem - te odlegle wspomnienia były decydujące przy wyborze akurat tego miasteczka na nasz rodzinny wypad.
Do Karpacza zawitaliśmy w piątek około południa. Trasa ze środkowej Wielkopolski zajęła nam jakieś 4,5 godziny (z Wrocławia to trochę ponad 2 godzinki). Noclegi wykupiliśmy w Willi Anna. To pensjonat położony praktycznie na samym końcu Karpacza, zaledwie kilka kroków od granicy Karkonoskiego Parku Narodowego i wielu szlaków turystycznych. W pokoju był aneks kuchenny, więc śniadania i kolacje mogliśmy przygotowywać na miejscu. Pokoik idealny na tak krótki wypad, bo było wszystko co potrzebne - łazienka, lodówka, ogrzewanie. Do dyspozycji mieliśmy także miejsce parkingowe.
Pogoda była piękna i idealnie było widać schronisko na Śnieżce, nazwane przez naszego synka „grzybem”. Z uwagi na porę, zdobycie Śnieżki zostawiliśmy sobie na następny dzień, aby spokojnie i bezpiecznie wejść i zejść ze szczytu.
Świątynia Wang
Przygodę z Karpaczem zaczęliśmy od Świątyni Wang (Kościół Górski Naszego Zbawiciela) – najstarszego kościoła w Polsce, który powstał w Norwegii i w XIX wieku został przewieziony do naszego kraju. Cena za wejście do kościółka nie jest wygórowana - 6 zł osoba dorosła, a dzieciaczek wejdzie za „piątaka”.
Obawiałam się reakcji, mojego 6-latka na zwiedzanie starego, drewnianego kościołka, ale o dziwo historia Wikingów i budowy tak dużego budynku bez użycia gwoździ zainteresowała Filipka. Pięknie słuchał opowieści i oglądał ogromne bale, z których bez pomocy maszyn silni Norwegowie stworzyli tak piękną budowlę. W sąsiedztwie Wangu stoi mnóstwo kramów i budek z pamiątkami i to także, jak nie trudno się domyślić, wzbudziło nie małe zainteresowanie naszego najmłodszego turysty.
Kaplica św. Anny
Ponieważ dzień się jeszcze nie skończył, a jesienna pogoda zachęcała do spacerowania, postanowiliśmy wybrać się na dalszą wędrówkę. Za namową Babci Basi, która Karpacz poznała wzdłuż i wszerz, wyruszyliśmy do Sosnówki i położonej na zboczu Grabowca (wzniesienie o wysokości 784m n.p.m.) Kaplicy św. Anny. Z uwagi na obecność Filipka, postanowiliśmy część trasy pokonać autem. Dojechaliśmy do Sosnówki Dolnej i ruszyliśmy żółtym szlakiem turystycznym, który prowadzi głownie przez las. Po około godzinie marszu dotarliśmy na miejsce. Jest oczywiście możliwość dojechania niemal pod samą kapliczkę samochodem, ale dla nas to byłoby pójście na łatwiznę.
Kaplica św. Anny jest piękna. Bieleje na tle zieleni gór i wygląda magicznie. Ciekawostką jest, że tuż obok płynie źródełko. Legenda głosi, że jego woda ma nie tylko niezwykłą uzdrawiającą moc, ale przede wszystkim zapewnia szczęście w miłości. Wystarczy nabrać w usta wody ze źródła i siedem razy okrążyć kapliczkę, nie połykając ani kropli. Można to zrobić dopiero wtedy, kiedy powróci się do miejsca startu. Oczywiście podjęliśmy z mężem wyzwanie. Ile było śmiechu, bo zadanie wcale nie jest łatwe. Budynek jest sporych rozmiarów, a trasa wokoło nierówna. W akompaniamencie śmiechu Filipa, spoceni i czerwoni ze zmęczenia - daliśmy radę.
Nie ma wątpliwości – szczęście w miłości mamy gwarantowane.
Po powrocie do Karpacza udaliśmy się na spacer deptakiem. Wieczorową porą Karpacz jest bardzo urzekający - piękne oświetlenie potęguje klimat górskiego miasteczka. Dookoła jest pełno kolorowych kramików z pamiątkami i oczywiście restauracji, z których jesienną porą ucieka nie tylko piękny zapach potraw, ale i zachęcające ciepełko. Zdając się na kulinarny gust naszego małego towarzysza - ten wieczór spędziliśmy na pysznej pizzy w Pizzerii Diabolo, zlokalizowanej w samym centrum deptaku. Wieczór był miły i rodzinny, ale trzeba było wracać do pensjonatu i zbierać siły przed wędrówką na najwyższy szczyt Sudetów.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Wjazd na Kopę i wejście na Śnieżkę
W sobotę z samego rana, ciepło ubrani i pełni optymizmu, ruszyliśmy na szlak. Dosłownie po kilku minutach marszu przekroczyliśmy teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Na dzień dobry naszym oczom ukazał się przepiękny Dziki Wodospad na Łomnicy. Oczywiście trzeba było zejść na sam dół po kamieniach, bo nasz Filip nie odpuści takich „atrakcji”. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie wylądować w wodzie, ale dla takiej dziecięcej radości warto się było poświęcić.
Nieopodal wodospadu, dosłownie kawałeczek pod górę mieści się budynek Kolei Linowej na Kopę. Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem, wjeżdżaliśmy z rodzicami na Kopę jednoosobowymi krzesełkami i wzbudziło to we mnie prawdziwe przerażenie. Całe szczęście w 2017 r. przebudowano wyciąg i teraz mamy do dyspozycji piękne 4–osobowe kanapy. Za wjazd ze zjazdem zapłaciliśmy po 55 zł, a Filip załapał się na bilet ulgowy – 35 zł. Widoki i niesamowite przeżycie „bujania się” na takiej wysokości warte są tej ceny. I jak się okazuje, ja sama miałam większego stracha i kurczowo trzymałam się barierki, a Filip bawił się w najlepsze.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
O ile w Karpaczu pięknie świeciło słońce i pogoda nie zapowiadała żadnych psikusów, o tyle gdy dotarliśmy na Kopę i temperatura, i aura uległy znacznemu pogorszeniu. Wiał wiatr i widać było nadciągające chmury.
Pomaszerowaliśmy do Domu Śląskiego - monumentalnego schroniska u podnóża Śnieżki. Po krótkiej przerwie na herbatkę i kanapkę, z nową energią podjęliśmy decyzję, że pomimo zapowiadającego się deszczu, spróbujemy wejść na szczyt.
Jak się okazało, było to nie lada wyzwanie. Wiatr wiał coraz mocniej, a Śnieżka okazała kapryśna i trudniejsza do zdobycia, niż się wydawało. Nam dorosłym szło się trudno, a co dopiero Filipkowi, którego podmuchy wiatru nie nastrajały do wędrówki. Jednak podejście na szczyt jest na tyle przystępne, że nawet w taką pogodę udało nam się dotrzeć do „grzyba”.
Niestety nie mogliśmy podziwiać pięknych krajobrazów, bo widoczność była znikoma. Trzeba będzie wrócić tu w dogodniejszej porze roku. Choć Babcia mówi, że ilekroć wchodzi na Śnieżkę, to ona zawsze jest zimna i śnieżna - jak jej nazwa głosi. Za to w schronisku uraczyliśmy się pysznymi goframi i ciepłą kawą. Filip kupił pamiątkowy magnesik i zdobył pieczątkę do swojej książeczki zdobywców gór polskich. Niestety, z uwagi na pogodę, nie dotarliśmy na czeską stronę Śnieżki, gdzie według słów Babci, serwują przepyszne knedliki i wyśmienitą szarlotkę.
Zejście było równie atrakcyjne jak wejście. Dziecko o dziwo zeszło bez problemu i nawet z uśmiechem na buzi parło z tatą do przodu. Mama z babcią zostały w tyle, podtrzymując się na łańcuchach i uważając, aby zejście nie zamieniło się w zjazd na pupie. Tym razem w Domu Śląskim zatrzymaliśmy się na dłużej, aby chłonąć atmosferę tego miejsca. Pogoda sprawiła, że schronisko pękało w szwach – było głośno, wesoło, ciepło i przyjemnie. Zjedliśmy zupę i niechętnie wyszliśmy na zewnątrz. Jak się potem okazało, w samą porę, bo ze względu na załamanie pogody zamykano wyciąg na Kopie. Nam się udało zjechać, choć kanapą, na której siedzieliśmy, naprawdę trzęsło. Na szczęście wszystko jest tak skonstruowane, że bezpiecznie zjechaliśmy na dół. A w Karpaczu oczywiście świeciło słońce . No cóż, widocznie niewystarczająco zaklinaliśmy pogodę.
Pomimo przygód, wróciliśmy szczęśliwi. Śnieżka nas zachwyciła. Na pewno jeszcze nie raz wejdziemy na górę. Ze wszystkich szczytów, jakie zdobyliśmy, to właśnie ta góra najbardziej zapadła Filipkowi w pamięć. Może to przez to pełne niespodzianek podejście, a może przez niesamowity, wręcz kosmiczny wygląd schroniska, rzeczywiście przypominający smakowitego grzybka.
Popołudnie spędziliśmy w centrum Karpacza. Spacerując uliczkami, podziwiając piękne parki i ogrom zieleni. Filip z tatą odkryli w sobie także miłość do saneczkarstwa i okupowali kolejkę „Kolorowa”. Pamiętam, jak gdy bałam mała, jeździliśmy z bratem tymi bobslejami. Jak widać, "Kolorowa" jest ponadczasowa i łączy pokolenia. Cena jednego przejazdu to 9 zł, podwójny przejazd to koszt 16 zł. Nasz Filip, gdyby mógł, to by z saneczek nie wysiadał. Oczywiście, następnego dnia trzeba było wrócić do centrum i jeszcze kilka razy pokonać trasę.
Zapora na Łomnicy
Na niedzielę zaplanowaliśmy spacer nad Zaporę na Łomnicy. Wspaniałe miejsce i jedna z głównych atrakcji Karpacza. Z jednej strony zapory mamy jeziorko, a z drugiej woda kaskadami spływa na dół. Zapierający dech w piersiach widok i niesamowity huk spadającej wody zrobiły na nas ogromne wrażenie.
Wcześniej udaliśmy się także w miejsce Anomalii Grawitacyjnej na ul. Strażackiej (akurat mieszkaliśmy niedaleko). Polega ono na samoistnym przemieszczaniu się przedmiotów i cieczy po szosie pod górę. Uwaga! Sprawdziliśmy i to naprawdę tak działa. Tata podjechał we wskazane miejsce samochodem, zostawił auto na tzw. luzie i samochód sam jechał pod górę. Filip był zachwycony. Musieliśmy powtarzać podjazd – tak się dziecku podobało.
Koniec naszego weekendu w Karpaczu
Na zakończenie pobytu w Karpaczu, udaliśmy się na pyszny obiad do restauracji Bar Wrzosówka, przy ul. 3 maja. Świetne miejsce dla rodzin z dziećmi. Pyszne jedzenie i duże porcje za naprawdę przystępne ceny.
Karpacz okazał się wspaniałym miejscem na weekendowy rodzinny wyjazd z dzieckiem. Gdybyśmy mieli więcej czasu, na pewno udało by nam się zobaczyć jeszcze więcej.
W planach mieliśmy Park Miniatur w Kowarach. To urocze, zaczarowane miejsce, które zachwyci każdego, będzie jednym z pierwszych punktów naszej następnej wycieczki w Karkonosze. Zaraz obok Western City oraz Muzeum Sportu i Turystyki, do których także nie dotarliśmy. Nie wystarczyło nam również czasu, na Muzeum Zabawek i Park Bajek. Ale to wszystko dowodzi tylko, jak bardzo atrakcyjnym miastem jest Karpacz i że zarówno mały, jak i duży turysta na pewno znajdzie w nim coś dla siebie.
Autorka tekstu i zdjęć: Patrycja Pietryk
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl