Karkonosze, dzieci i my
Maj, leniwe wczesne przedpołudnie
Krzątam się w kuchni, dzieci trenują zaskakująca umiejętność rozpełzania się po domu z jednoczesnym włażeniem mi pod nogi. Dzwonek do drzwi – przesyłka. Dla mnie. Dostaję wprawdzie sporo przesyłek, ale tej nie przypominam sobie zupełnie. Rozpakowywanie zawartości skłania mnie ku podejrzeniom, że ktoś się pomylił. Ale nie – na samym końcu bilecik z gratulacjami blablabla, jakiś dawno zapomniany konkurs, w którym nie udało mi się wygrać auta dla siedmioosobowej rodziny – na otarcie łez dostaję weekend w Karpaczu i stos jakichś pierdółek. Czytam jeszcze raz..i jeszcze raz...wszystko się zgadza - jedziemy w góry!
Wieczory upływają nam na planowaniu wyprawy – oczywiście weekend to za mało, wykupujemy więc tygodniowy pobyt w ośrodku i marzymy, jak to sielsko anielsko będzie spacerować z naszą gromadką po Karkonoszach. Trochę obawiam się, jak te nasze mieszczuchy odnajdą się na łonie przyrody – nie mamy zbyt wielu okazji, by jeździć z nimi poza miasto; a jeśli nie poczują miłości do gór?
Czerwiec
Atmosfera w domu jest trudna. Nałożyło nam się sporo trudności, jesteśmy nerwowi, pohukujemy na dzieciaki, kłócimy się o drobiazgi. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej się go boję. Nie wytrzymamy ze sobą cały tydzień non stop! Lepiej było wygrać ten samochód.
Lipiec
Na tydzień przed zaplanowanym weekendem miła Pani z hotelu, w którym mamy spędzić ten luksusowy, wygrany weekend, informuje nas, że nastąpiły jakieś zmiany i są zmuszeni zakwaterować nas w pensjonacie o niższym standardzie. Świetnie się zaczyna, nie ma co. Moja początkowa radość minęła chyba bezpowrotnie. Tylko dzieci, nieświadome niczego, cieszą się jak głupie – to ich pierwsze wakacje od baaardzo dawna. Po nas, dorosłych, ani śladu entuzjazmu. Tylko lęk, obawy, nerwowe obmyślanie, jak przetelepać się przez pół Polski z trójką dzieci i toną bagaży bez samochodu. Dzielimy podróż na dwa etapy – planujemy nocleg we Wrocławiu. Może wytrzymają pięć godzin w pociągu, bo dziesięciu z pewnością NIE.
21. lipca, czwartek
Wyruszamy. Objuczeni jak stado bawołów. Najmłodsza w chuście, starszaki z plecaczkami, głowa rodziny dźwiga nasz dobytek. Do Wrocławia docieramy bez większych przygód, zostawiamy toboły w pokoju hotelowym i ruszamy na starówkę. Słońce pieści nas przez całe popołudnie, nie musimy nigdzie się spieszyć, a z drugiej strony tak nam spieszno do wszystkiego! Zaczynam czuć, że może być dobrze.
22. lipca, piątek
Jesteśmy w Karpaczu. Logujemy się w pensjonacie, dostajemy apartament i drinki powitalne. Mąż zachwycony – jako matka karmiąca odstępuję mu swojego drinka. Jest internet:) Pełnia szczęścia, nawet mimo pochmurnego i mżącego popołudnia. Dzieciaki są dzielne, mimo trudów podróży maszerują zawzięcie deptakiem, naciągając nas na kolorowe badziewia na każdym rogu. Zaczynam zastanawiać się, czy jeśli na szlaku zabraknie błyskotek, będą chciały wychodzić z nami w góry?
23.lipca, sobota
Porywamy się na wizytę w Samotni, naszym „miłosnym” miejscu sprzed ośmiu lat – wędrujemy w deszczu, nieodpowiednie obuwie masakruje mi stopę, ale jestem szczęśliwa tak, jak nie byłam już dawno.
Czuję że żyję, że dotykam Absolutu, obcuję z czymś tak potężnym, aż słów brakuje!
W schronisku, podczas regenerującej herbatki i jednej porcji frytek na całą naszą czwórkę, spojrzenia wędrowców przyciąga najmłodsza – trzymiesięczny berbeć leżący na stole i rozsyłający uśmiechy na lewo i prawo łapie za serce bez względu na wiek, płeć i jakiekolwiek inne kryteria. Trochę się boczę tak sama w sobie, słysząc komentarze – jaki dzielny maluszek. Ta, jasne, siedziała sobie zawinięta w chustę, pod moją kurtką, calutką drogę – ani kropla deszczu jej nie musnęła! Dla mnie bohaterami są starszaki – maszerowały dzielnie mimo przeciwności. Po powrocie zasypiają jak susełki. My zresztą też.
24.lipca, niedziela
Stopa daje o sobie znać. Nie wędrujemy dziś, zresztą pada mocniej niż wczoraj. Zaliczamy wszystkie możliwe atrakcje Dolnego Karpacza – od jutra przekwaterowujemy się w Górny, bliżej gór, dalej od zgiełku i zachwycających dzieci stoisk z plastikową tandetą.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
25. lipca, poniedziałek
Pogoda, mimo namiętnie sprawdzanych przeze mnie wcześniej prognoz, nie jest dla nas łaskawa. Pada już trzeci dzień – jeszcze nie wiemy, że tak będzie niemal do końca. Staramy się nie tracić pogody ducha, która pojawiła się w nas wraz ze zwolnionym tempem życia. Postanawiamy przeczekać ten dzień, dać odpocząć umęczonej stopie – zabieramy dzieci na sztuczne lodowisko, basen z piłkami i park linowy. Dziewczyny dzielnie dopingują zmierzającego się z linami brata – radzi sobie znakomicie, duma o mało nie rozpoławia mu twarzy. Po obiedzie jeszcze letni tor saneczkowy – istny szał. Nie ma już internetu, deszcz mży, kasą nie grzeszymy – ale buzie nam się śmieją od rana do wieczora.
26.lipca, wtorek
Stopa ma się trochę lepiej, zmieniam więc obuwie i wyruszamy na Słonecznik i Pielgrzymy. W ciągu dnia wypogadza się. Często robimy postoje, których największą atrakcją są batoniki i bułki z czekoladowymi powidłami.
Dzieci mnie zaskakują – w trakcie postojów bawią się kamykami, gałązkami, wyglądają na wniebowzięte. Starszy wykazuje się niezwykłym męstwem, maszeruje bez narzekania - znam go z innej strony i imponuje mi jego wytrwałość.
Dziewczyny noszą się na naszych plecach z lubością. Na jeden, jedyny odcinek zamieniam się z mężem i wrzucam sobie starszą na plecy. Doznanie okazuje się być mistyczne – nigdy nie przeżyłam wędrówki tak alegorycznej w swej postaci. Wspinam się na Słonecznik z tym słodkim ciężarem i w którymś momencie czuję, że mam gdzieś te cholerne góry, nie dam już rady, nie obchodzi mnie widok, na jaki zasłużę sobie na szczycie. Chcę już, teraz, natychmiast, zakończyć wspinaczkę w jakimkolwiek miejscu i nikt mnie nie przekona do zrobienia kolejnego kroku! Jak w życiu, naprawdę – trud wędrówki zabrał mi radość z oczekiwanego jej celu. Na szczęście to tylko chwilowe; gdy docieramy na górę, padam na trawę i nasiąkam aksamitnym chłodem traw. Dzieci są absolutnie nie do zdarcia – biegają, bawią się, wyszukują jakieś kamyki. Skąd oni mają tę energię?
Droga powrotna przez Pielgrzymy okazuje się być genialnym posunięciem – nie wyobrażam sobie, jak mielibyśmy tą trasą wejść na górę. Błoto, kamienie, stromo, wąsko. A jednak łapię spojrzenie męża i widzę, że mimo zmęczenia i on jest szczęśliwy. Jakbyśmy byli u siebie, jakbyśmy tu należeli i tylko wrócili do domu z dalekiej wędrówki. Dzieciom udziela się nasze szczęście, są radosne, spokojne, odprężone. Ani śladu po niedawnych spięciach, wzajemnych pretensjach i oskarżeniach. Czuję się wspaniale tam, z nimi, i odpędzam od siebie myśl, że jeszcze tylko dwa dni. Przed nami Śnieżka, na którą nie dotarliśmy przed tymi ośmioma laty. Teraz mamy zamiar zdobyć ją w piątkę.
Wieczorem idziemy obejrzeć kolejkę linową, która ma nas zawieźć na górę – zdobywanie szczytów z trójką dzieci pozwala trochę obniżać standardy. Największym wyzwaniem wydaje się sprawne zapakowanie do wagonika – z dziećmi, plecakiem i najmłodszą w chuście. Jak ją zawiązać – z tyłu, z boku, z przodu? Nigdy nie myślałam, że kolejka linowa może dostarczać tylu emocji.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
27. lipca, środa
Wstajemy raniutko, jemy śniadanie i przygotowujemy wyprawę. Szybko okazuje się, że w tym roku ze Śnieżki nici – kolejka do kolejki jest ogromna, pół dnia spędzimy czekając na wagonik. Nie zdążymy zejść zanim dzieciom głód da się porządnie we znaki. Z żalem przekładamy ten punkt programu na „za rok”. Przynajmniej stres kolejkowy nam odpadnie – w przyszłym roku ma tu działać super nowoczesny wyciąg, na którym zmieścimy się wszyscy obok siebie.
Włóczymy się pół dnia podziwiając wodospady, po obiedzie zjeżdżamy „ciuchcią” (kolejna atrakcja!) na dół – dzieci mogą sobie wybrać po jednej pamiątce z gór. Po długich namysłach oboje decydują się na pukawki z napisem Karpacz. Mamy ich z głowy do wieczora, są tak pochłonięci zabawą.
28. lipca, czwartek
Koniec, koniec, koniec sielanki! Z samego rana pakujemy manatki i łapiemy PKS do Jeleniej Góry. Stamtąd do Wrocławia – machamy górom na pożegnanie, w myślach kurczowo trzymając się nadziei, że za rok....
Na dworcu we Wrocławiu znajduję błękitny banknot. Zaszalejemy z obiadem, zamiast frytek idziemy do przydworcowej restauracji. Objadamy się jak bąki, przed nami kolejne 5h podróży. Dzieciaki o dziwo znoszą ją wyśmienicie – jak gdyby ten tydzień naładował je emocjonalne akumulatory i dał niecodzienną siłę do pokonywania trudności. Do domu docieramy późnym wieczorem, kładziemy dzieci i trawimy wrażenia rozpakowując stosy brudnych ubrań. Jutro, tak jak codziennie przed tym wyjątkowym tygodniem, wyjdę z dziećmi na plac i będę próbowała udawać, że wszystko jest po staremu, ale w głębi serca już zaczęłam odliczanie. Za rok.....
Małgorzata Musiał
Opowiadanie Pani Małgorzaty Musiał otrzymało II nagrodę w konkursie "Moje wakacje z dzieckiem w górach" organizowanym przez portal DziecioChatki - Miejsca Przyjazne Dzieciom oraz Pensjonat Reymontówka w Kościelisku k. Zakopanego. Dziękujemy i gratulujemy!
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM