Z czterolatkiem w Góry Stołowe
Mam na imię Agata, a mój syn Janusz. Gdy po raz pierwszy w życiu pojechał w góry (w czerwcu 2012 roku), miał niecałe 4 lata. Na ten jego „pierwszy raz” wybrałam Góry Stołowe. Zostawiliśmy w domu zapracowanego tatę, a młodszą siostrę z babcią i ruszyliśmy…
Droga do gór
Trzeba wiedzieć, że mieszkamy w województwie zachodniopomorskim, a z niego jest daleko w każde góry. By dotrzeć w nie w ciągu jednego dnia, musieliśmy obudzić się już przed 4 rano. W pociągu do Wrocławia Janek ciągle pytał, kiedy wreszcie będziemy jechać autobusem… A tu w Kłodzku Głównym przesiadka na kolejny pociąg… Wreszcie! Wsiedliśmy do ostatniego tego dnia autobusu odjeżdżającego do Karłowa. Stamtąd zielony szlak poprowadził nas do Schroniska Pasterka.
Na miejscu
I gdy wydawało się, że nadszedł wreszcie upragniony odpoczynek po czternastogodzinnej podróży, na miejscu czekała na nas niespodzianka: Festiwal Sztuk Niebanalnych „Pasterskie Anioły”. Na scenie pod gołym niebem występowali artyści piosenki turystycznej i poetyckiej. Jako gwiazda wieczoru wystąpił Piotr Bukartyk. Janek już przysypiał, ale gdy zobaczył dwie gitary, rozbudził się nagle i z uwagą wysłuchał koncertu. Gdy potem na urlopie w Gdyni kupiłam płytę, prosił często, by mu włączyć „Płytę z Gór Stołowych”.
Schronisko
Spanie w schronisku to zupełnie nowe doświadczenie dla dziecka. Łazienka na korytarzu, wspólna jadalnia, piętrowe łóżka w pokoju wieloosobowym. Wszystkie te nowości Janek przyjmował takimi, jakie były. Po prostu. Odkrywał po kolei, zaglądał do innych pokoi, gdy tylko ktoś zostawił uchylone drzwi, nasłuchiwał obcych dla niego dźwięków, cieszył się na kąpiel pod prysznicem (w domu mamy wannę). W jadalni sam wybierał stolik i pierwszy się przy nim sadowił. W naszym pokoju oczywiście wybrał górne łóżko, na którym spaliśmy razem, a że pomysł ten nie zawsze okazywał się najlepszym z możliwych, miałam się niebawem przekonać…
Przyjaźń
Już drugiego dnia po przyjeździe Janek zawarł nowe znajomości (nie liczę oczywiście pracowników schroniska, bo tym mój syn nie poświęcał zbyt wiele uwagi, no, może poza jedną ciocią, moją koleżanką). Poznał turystki: siostry, Zuzię lat 7 i Helenkę lat 3. Najmłodsza, roczna Julka, jeszcze w pełni nie uczestniczyła w zabawie. Od tej pory Janek codziennie rano nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie przyjdą dziewczynki do jadalni. Gdy tylko pojawiały się na horyzoncie, natychmiast biegli na łąkę przed schronisko. Zawsze znaleźli sobie ciekawy temat do zabawy. A to szukali biedronek, a to koników polnych, to znów moczyli nogi w potoczku (inaczej tej strużki nie można nazwać), to zbierali kamyki, próbowali wspinać się na drzewa… Ja w tym czasie z przyjemnością oddawałam się rozmowom z rodzicami dziewczynek, z którymi także zaprzyjaźniłam się od pierwszego kontaktu. Tak to już jakoś jest: „Rodzice przyjaciół moich dzieci są moimi przyjaciółmi”. Gdy tylko pogoda dopisywała, wieczory spędzaliśmy przy ognisku, gdy było inaczej – oblegaliśmy świetlicę lub poddasze schroniska.
Początki mamy
W czasach studenckich (a studiowałam w Łodzi, więc do południowej Polski miałam znacznie bliżej niż obecnie) nie było miesiąca, w którym nie pojechałam w góry. Choć te „wypiętrzenia terenu” kochałam od zawsze (młodsza byłam od Janka, gdy rodzice zabrali mnie w nie po raz pierwszy – w Beskid Sądecki), to jednak prawdziwego i nieuleczalnego bakcyla załapałam, gdy rozpoczęłam kurs na przewodnika organizowany przez Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich. Choć go nie ukończyłam, to zawarte na nim przyjaźnie sprawiły, że zawsze znalazł się ktoś chętny do towarzystwa. Pomagały też poznane na wyjazdach piosenki: „Góry, moje góry…”, „A ja nie wiem, nie wiem po co, lubię chodzić ciemną nocą, ciemną nocą chodzić w ciemny las…”. I tak, choć studia dawno ukończone, to tęsknota, ta niemożliwie silna wewnętrzna potrzeba, została.
Upragnione wędrówki
Odkąd zostałam mamą i zamieszkałam najdalej od gór, jak się w Polsce da, wyjazdy na południe znacznie ograniczyłam. W końcu pomyślałam, że mój syn jest wystarczająco duży na samodzielną wędrówkę, a jeśli reszta rodziny nie może nam towarzyszyć, to trudno, poradzimy sobie sami.
Ruszyliśmy wreszcie na szlak. Na pierwszy cel obraliśmy Błędne Skały. Dopóki ścieżka wiodła przez las i była płaska, to Janek robił się marudny i pytał, kiedy będziemy na miejscu… Jak tylko zaczynały się korzenie, skalne schodki i kamienie, to był w swoim żywiole. Skakał jak kozica górska, biegał, śmiał się… Każde zagłębienie w skale, w którym zebrała się woda, nazywał „umywalką” i natychmiast moczył w nim ręce. To, że miały potem temperaturę lodu, w ogóle mu nie przeszkadzało…
Gdy tylko doszliśmy do skalnego labiryntu, nie mogłam poznać mojego syna – szalał! Wszędzie chciał być pierwszy, wszystko chciał zobaczyć, wszystkiego dotknąć. Koniecznie chciał wyprzedzać osoby idące przed nami, a ich wyprzedzanie na wąskich pomostach czasami bywało trudne… W drodze powrotnej Janek zasmakował w jagodach, choć nie jest smakoszem owoców i raczej trudno go do nich namówić. Tutaj znów – nie mój syn! Zajadał, aż mu się uszy trzęsły!
W Karłowie zboczyliśmy jeszcze do Parku Dinozaurów. Do schroniska doszliśmy po 19.00. Pierwsza wędrówka górska mojego syna w życiu, a ja od razu zafundowałam mu 10 godzin w drodze.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Zmęczenie
Te 10 godzin to nie był jeszcze największy wyczyn… Innego dnia zabrałam Janka na 12-godzinną wycieczkę. Najpierw zaliczyliśmy obowiązkowy Szczeliniec Wielki (najwyższy szczyt Gór Stołowych).
Ale tam napotkaliśmy tłum turystów, więc czym prędzej uciekliśmy w dolinę po to, by zaraz ruszyć na następny szlak, tym razem już nie taki stromy. Udaliśmy się na Sawannę Afrykańską. Sama byłam ciekawa takiego miejsca w Polsce. Gdy tylko na nią weszliśmy, już wiedziałam, skąd wzięła swą nazwę: to rozległe łąki z kilkoma rozrzuconymi w różnych miejscach głazami. Rozmiar tych łąk rzeczywiście budzi skojarzenie z Afryką. W tym nieco sennym krajobrazie brakowało tylko widoku długoszyich żyraf…
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
W tym dniu zależało mi na tym, by odwiedzić Żyznów – nic nie mówiącą nazwę na mapie. To nie jest nawet osada. Dowiedziałam się, że dawno nie widziany przeze mnie kolega, także człowiek gór, buduje tam dom z gliny. Postanowiłam go odwiedzić. Tam, w ramach odpoczynku, graliśmy na werandzie w bierki na mapie Gór Stołowych. Janek wybrał alternatywny sposób gry – wkładał sobie bierki między palce stóp.
Odpoczynek był konieczny, bo do końca wędrówki był jeszcze spory kawał drogi. Zapadał już mrok w lesie, a my wciąż szliśmy.
Janek zwolnił tempo, czasami trzeba było go nieść. O tym, że jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak zmęczony, świadczą słowa: „Mamusiu, ja już nic nie chcę, ani kolacji, ani czytanka. Ja chcę tylko leżeć w łóżku”. I to był właśnie ten moment, w którym okazało się, że piętrowe łóżko po całodziennej wędrówce, nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Po drugiej stronie granicy
Nadarzyła się okazja wyjazdu do Czech, do Teplickich Skał. Tak rozległych i ciekawych form skalnych po polskiej stronie niestety nie ma. Janek czuł się tam wyśmienicie ze względu na urozmaiconą formę terenu. Chętnie chodził pomiędzy skałami, przyglądał się potokowi, zajadał nieliczne, pozostawione jeszcze przez turystów, jagody.
Co jakiś czas przystawał i patykiem na ścieżce rysował „mapę” dla pozostałych członków naszej wyprawy (byliśmy w 5 osób). Za każdym razem skrupulatnie wyjaśniał, gdzie się w danym momencie znajdowaliśmy i dokąd poprowadzi nas szlak.
W pewnym miejscu 300 schodów niemalże pionowo w górę prowadziło na punkt widokowy. Z dołu nie było widać ich szczytu. Janusz się nie uląkł. Dziarsko wchodził na górę po metalowych schodach. Gdy nagle zrobiły się wąskie i drewniane, we mnie było więcej strachu, niż w nim.
Na szczycie: maleńka skalna platforma ze słupem pośrodku. Cztery osoby i już tłok. Naokoło barierka, stanowiąca bardziej umowne, niż rzeczywiste zabezpieczenie.
Gdy schodząc w dół, minęliśmy już ten najwęższy i najbardziej strony odcinek, mój syn oznajmił: „Mamo! Jak dorosnę, to zostanę strażakiem!”. Ach, no tak, wszystko jasne – spodobało się chodzenie po schodach i drabinach!
Wspomnienia
Teraz, gdy wakacje się skończyły, a jesień rozkwitła tysiącami barw, czasami wspominały nasz czerwcowo-lipcowy wyjazd. Janek chętnie ogląda zdjęcia, przypomina sobie zabawne sytuacje albo spotkanych ludzi. Z przyjemnością słucha „płyty z Gór Stołowych”, a w korytarzu na półce z zebranych przez siebie kamieni ułożył własne góry i pilnuje, by młodsza siostra mu ich nie strąciła. Teraz marzy, by wybrać się w Góry Złote, odkąd usłyszał, że takie w Polsce istnieją. A ja już nie muszę zastanawiać się nad tym, dokąd pojechać z dzieckiem na wakacje…
Agata i Janusz Hołubowscy
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
Pozdrawiam! Super sprawa, taka turystyka z maluchami. Ja już mam to za sobą, a mój syn - który od urodzenia i zawsze, bez względu na wiek nam towarzyszył w wędrówkach, wyprawach i wyjazdach, podczas których prawie nigdy się nie nudził - wyrósł na osobę ciekawą świata, lubiącą spędzać czas w terenie. Tak trzymać!