Władysławowo - Łeba rowerem z dzieckiem
Z dzieckiem na rowerze – z Władysławowa do Łeby – raport z wycieczki
W poprzednim artykule opisywałem wycieczkę z Gdyni do Władysławowa [link]. W poniższym chciałbym wam opowiedzieć o dalszej części naszej wyprawy: z Władysławowa do Łeby.
Mieliśmy dojechać dalej, ale niestety nasze plany pogrążyły trudności z nawigacją. W sumie pokonaliśmy około osiemdziesięciu kilometrów w dwa dni.
Rowery na plaży
Wstęp – Jak nawigować na trasie?
Muszę zacząć od wyjaśnienia jak nawigowaliśmy na trasie, ponieważ, po pierwsze, jest to istotne dla pewnych wydarzeń, a pod drugie, taka informacja może się przydać czytelnikom. W poprzednich latach rozpieściło nas jeżdżenie szlakiem Green Velo, który jest wzorcowo przygotowanym projektem. Przede wszystkim, jest w większości nieźle oznaczony, nawet jeśli w miastach bywają z tym problemy.
Na szczęście w ramach projektu wydano też papierowe mapy i atlasy, które można dostać w punktach informacji turystycznej, pobrać ze strony projektu, a nawet kupić od spekulantów online za niewielkie pieniądze. Można również zainstalować sobie dedykowaną aplikację mobilną z zaznaczonym przebiegiem szlaku Green Velo i innych tras rowerowych w okolicy.
Niestety z innymi szlakami rowerowymi w Polsce nie ma tak dobrze. Większość z nich ma (na ogół dobre) oznaczenia na trasie i jakąś skromną stronę internetową, z opisem szlaku i może jakąś mapką w słabej rozdzielczości.
Niestety ani dobrej jakości papierowe mapy, ani dedykowane aplikacje nie są normą. Po długich poszukiwaniach ostatecznie zdecydowałem się na wybór dwóch aplikacji do nawigowania na szlaku EuroVelo 10: BikeMap i VeloMapa. BikeMap jest normalną aplikacją mobilną, ale VeloMapa to tzw. aplikacja webowa, czyli coś pośredniego między aplikacją a stroną internetową.
Oznacza to niestety, że niezbyt wygodnie się nią posługiwać w trakcie jazdy. Co było niefortunne, bo, jak się boleśnie przekonaliśmy, w aplikacji BikeMap szlaki rowerowe są nieprawidłowo oznaczone na mapie. Moją rekomendacją jest zatem weryfikowanie informacji ujętych w tych dwóch, czy w ogóle różnych, aplikacjach dla rowerzystów, aby upewnić się, że są one poprawne.
Dzień pierwszy: z Władysławowa do Lubiatowa
To w zasadzie był drugi dzień naszego rowerowego urlopu, więc startowaliśmy z Władysławowa, do którego dojechaliśmy poprzedniego dnia z Gdyni [patrz: link do poprzedniego tekstu]. Ponieważ nie chcieliśmy oddalać się od morza, co byłoby konieczne żeby dojechać do szlaku EuroVelo, który omija Władysławowo, postanowiliśmy kontynuować podróż starszym szlakiem R10.
Port we Władysławowie
Trasa R10 we Władysławowie jest poprowadzona osobną ścieżką rowerową i przyzwoicie oznakowana. Niestety samo Władysławowo (i przyległe miejscowości) okazało się być jednym wielkim targowiskiem pełnym ludzi, taniego plastiku i hałasu. Jedynym plusem tego targowiska było centrum taniej książki, w którym moje dziecko zażyczyło sobie zakupu trzech (tak, trzech!) nowych książek… na dokładkę do dwóch, które już miał… na wyprawę rowerową.
Jeśli myślicie, że wiozłem pięć książek na rowerze przez kolejne 100 km, to się mylicie. Młody przeczytał jedną jeszcze w pociągu i jak skończył kolejną to wysłaliśmy połowę książek do domu. Zdecydowanie mogę więc polecić Dziennik Cwaniaczka jako wakacyjną lekturę dla dziesięciolatka.
Wracając do jazdy rowerem przez Władysławowo… Mimo, że ścieżka rowerowa jest wydzielona, problem stanowiły tłumy ludzi. Część wczasowiczów ewidentnie żyje we własnym świecie, a niektórych najwyraźniej oślepiło nadmorskie słońce, bo potrafią wejść pod koła roweru patrząc prosto na niego.
W związku z czym jadąc rowerem trzeba bardzo uważać. Jazda była przez to bardzo męcząca i dość powolna. Nie pomagało też to, że ścieżka rowerowa jest wąska, dość stara i miejscami zaniedbana. Wreszcie, po ok. 6 km, wydostaliśmy się poza teren zabudowany. Piesi znikli jak za dotknięciem magicznej różdżki, chociaż zostało sporo rowerzystów.
Minęliśmy po drodze latarnię morską w Rozewiu, która oddalona jest od trasy o zaledwie 300 metrów. Zrezygnowaliśmy jednak z postoju i zwiedzania, ze względu na tabuny turystów wokół latarni. Po sześciu kilometrach jazdy w tłumie ludzi, mieliśmy ich już serdecznie dość.
W Jastrzębiej Górze szlak odbija od głównej nadmorskiej szosy i prowadzi przez miasto, co okazało się być zbawienne, ponieważ w samym miasteczku było znacznie mniej ludzi. Wciąż zdarzały się grupki turystów idących „ławą” po ścieżce rowerowej wprost pod koła, ale sporadycznie.
Natomiast sama trasa jest dobrze przygotowana i dobrze oznakowana, tak że nie sposób się zgubić. Na wyjeździe z Jastrzębiej Góry jest fajny długi zjazd, który dostarczył dziecku (i, nie oszukujmy się, mi też) mnóstwo radości.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Na jego końcu natrafiliśmy na przeprawę nad rzeczką Czarna Wda (znaną też jako Czarna Woda), przy której znajduje się bardzo fajny punkt wodowania kajaków. Kajakarzy wprawdzie nie widzieliśmy, ale rzeczka wpada do morza, więc może to być bardzo atrakcyjna trasa na spły. Zrobiliśmy tu sobie pierwszy dłuższy postój tego dnia, żeby odpocząć i nacieszyć się pięknymi widokami.
Ścieżka rowerowa prowadzi od tego miejsca dalej w prawo wzdłuż rzeki, po nowej nawierzchni asfaltowej. To jeden z najlepszych odcinków na trasie: dobra nawierzchnia, mało ludzi, przepiękne widoki przyrody.
Ścieżka rowerowa niestety skończyła się na wysokości Ostrowa, ale kolejny odcinek był już w budowie, więc w następnych latach powinna już być otwarta. W tym miejscu zrobiliśmy sobie kolejną przerwę, schodząc na plażę zejściem numer 36. Ze względu złą pogodę obowiązywał niestety zakaz kąpieli, ale przynajmniej nogi pomoczyliśmy w morzu.
Opuściliśmy Ostrowo jadąc ulicą Karwieńską, która niestety zaraz za wsią zamieniła się w drogę szutrową, na szczęście twardą i dobrze ubitą, po której jechało się dość komfortowo. Prowadzi ona aż do wsi o malowniczych nazwach Karwieńskie Błoto Pierwsze i Karwieńskie Błoto Drugie. Około kilometra za wsią wjechaliśmy ponownie na szlak EuroVelo 10, który na kolejnym odcinku niestety prowadzi szosą - nawierzchnia jest dobra i ruch nie jest bardzo duży, ale jadąc z dzieckiem trzeba jednak zachować zwiększoną ostrożność. Po prawej stronie dostrzegliśmy jednak trwające prace nad nowopowstającą ścieżką rowerową, więc można mieć nadzieje na przyszłość. We wsi Karwieńskie Błoto Drugie pojawił się też w pewnym momencie szeroki chodnik, po którym można było bezpiecznie jechać.
Za Karwieńskim Błotem Drugim zjechaliśmy w drogę szutrową (ale twardą i w miarę równą) prowadzącą w kierunku morza i dalej wzdłuż wybrzeża. Po 29 km jazdy (licząc od początku trasy) zatrzymaliśmy się na kolejny dłuższy postój na plaży. Wiał niestety bardzo silny wiatr i piach sypał się do kanapek. Za to morze i wybrzeże były niezwykle malownicze.
Po kolejnych kilku kilometrach jazdy dotarliśmy do koszmarnego jarmarku pod nazwą Dębki. Dębki to jedna długa ulica, wzdłuż której ciągnie w obie strony cały czas tłum turystów, rowerzystów, a od czasu do czasu nawet samochodów. Przez kolejne dwa kilometry tłok był taki, że musieliśmy prowadzić rowery. Jedyny plus wizyty w Dębkach był taki, że dziecko dostało kołacza, którego obiecaliśmy mu jeszcze na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku, trzy dni wcześniej.
Opuściwszy wreszcie (z ulgą) Dębki, przekroczyliśmy rzekę Piaśnicę po uroczym drewnianym mostku i wyjechaliśmy na leśną drogę szutrową, ale bardzo dobrą: o dobrze ubitej, twardej nawierzchni, a przede wszystkim prawie przez cały czas prowadzącą w dół i porządnie oznaczoną. Tak wyglądało kolejne 20 km trasy, aż do Lubiatowa. Tylko w Białogórze było dużo ludzi i aut. Na chwilę zgubiliśmy też drogę.
Trzeba przyznać, że był to jeden z najlepszych odcinków trasy. Wprawdzie oddaliliśmy się nieco od morza, ale jechaliśmy przez piękny las, po prawej mijając rezerwat przyrody. Jedno czego tu brakowało, to miejsc postojowych. Szlak R10, którym jechaliśmy, jest dobrze oznakowany, ale nie ma infrastruktury pomocniczej. Najbardziej odczuwa się brak toalet, co jest zresztą słabością wszystkich szlaków rowerowych – na GreenVelo toalety jeśli są, to tylko przy Miejscach Obsługi Rowerzysty w miejscowościach. Nadmorskie szlaki rowerowe mają tu tą zaletę, że przy większości zejść na plażę są ustawione przenośne toalety.
W miejscowości Huta Szklana porzuciliśmy szlak i pojechaliśmy na skróty ścieżką dydaktyczną w postaci wąskiej leśnej dróżki. Miejscami była błotnista, ale przez większość czasu jechało się dobrze, a byliśmy zbyt zmęczeni żeby objeżdżać las naokoło szlakiem.
Ponownie trafiliśmy na szlak dopiero obok naszej kwatery. Lubiatowo okazało się chyba najprzyjemniejszą z miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy. Było odczuwalnie „turystyczne”, ale wolne of dzikich tłumów, jazgotu i zalewu tandety. Do tego naszej kwaterze towarzyszył piękny ogród z placem zabaw, gdzie można było się zrelaksować.
Dzień drugi: z Lubiatowa do Łeby
Wyjechaliśmy z Lubiatowa o 11:00, przy pięknej pogodzie. Zapowiadał się upał, ale póki co wiał lekki wiatr i było bardzo przyjemnie. Wyjazd z Lubiatowa jest dobrze oznakowany i prowadzi drogą szutrową, ale bardzo dobrze ubitą. Jechało się po niej bez żadnego problemu i mimo kilku zakrętów nie sposób się tu zgubić. Na dalszym odcinku droga prowadzi przez rzadki sosnowy las. Ogólnie było bardzo urokliwie i jechało się dobrze.
Po około półtora kilometra jazdy zaczęło być słychać szum morza. W tym samym miejscu wyjechaliśmy na drogę prowadzącą do plaży. Jadąc w tym miejscu na plażę staje się przed pewnym dylematem, bo albo można jechać bardzo kamienistą i niewygodną szutrówką, albo szosą wyłożoną polbrukiem, na której jest zakaz ruchu rowerów. Na szczęście szlak rowerowy po około 100 metrach zjeżdża w lewo z powrotem w drogę leśną. Za to ruch rowerowy jest tu ogromny. Po sześciu kilometrach zjechaliśmy na plażę. To była ostatnia szansa na plażowanie, ponieważ w tym miejscu szlak odbija w lewo – na południe – i oddala się od wybrzeża. Tym razem pogoda sprzyjała kąpieli.
Dalej trasa wyglądała cały czas tak samo – czarny żużel, tworzący twardą, zbitą nawierzchnię – i prowadziła przez wydmy porośnięte sosnowym nadmorskim lasem, który niestety w ogóle nie dawał chłodu. Sporo górek i dołków (chyba jednak więcej w dół niż w górę) oraz zakrętów, żeby się rowerzystom nie nudziło. Jednak największym plusem była cisza i spokój – było bardzo mało ludzi i żadnych samochodów. Po jedenastu kilometrach dojechaliśmy do Osetnika.
To typowa nadmorska miejscowość, którą opuściliśmy dobrze oznakowaną drogą asfaltową, aby po około dwóch kilometrach skręcić w lewo drogę gruntową przez las mieszany. Skręt był oznakowany dość słabo, a droga nieco wyboista, ale twarda i dobrze się jechało. Sam las piękny, cichy i chłodny nawet w upalny dzień. Dobrej drogi niestety był może kilometr, a potem skończyła się i dobra droga i oznaczenia. Po konsultacji z aplikacją doszliśmy do wniosku, że pomyliliśmy drogę i musimy wrócić - 2,5 km - do Osetnika. Na szczęście całą drogę z górki.
Sprawa wyglądała tak, że oznakowanie szlaku w terenie nie pokrywało się z przebiegiem szlaku na mapie w aplikacji. Tak więc ta dobrze oznakowana droga nie prowadziła tam gdzie chcieliśmy jechać. Pewnie byśmy jechali dalej po znakach, gdyby nie to, że w tym fajnym lesie po prostu znikają one w którymś momencie i dalej już nie wiadomo jak jechać. Ostatecznie zdecydowaliśmy się zaufać aplikacji, bo przebieg szlaku w niej wyglądał znacznie ciekawiej niż alternatywa. Okazało się to być błędem.
Po powrocie do Osetnika zatrzymaliśmy się jeszcze na krótki postój na jedzenie. Wyjechaliśmy ze wsi nieco zaniepokojeni niepewnością co do przebiegu szlaku, ale pocieszyło nas to, że zaraz na wyjeździe znaleźliśmy znak lokalnego szlaku rowerowego z drogowskazem z napisem Łeba. Z drogi roztacza się widok na wydmy porośnięte lasem sosnowym, a zaraz za Osetnikiem minęliśmy z lewej strony ruchomą wydmę pochłaniającą stopniowo las. O mało się przez nią nie zgubiliśmy, bo prawie całkowicie zasypała drogę.
Droga leśna była gorsza niż wcześniej: miejscami bardzo piaszczysta, ale w większości przejezdna, oznaczona z rzadka starymi zielonymi znakami szlaku R10 wymalowanymi na drzewach. Tą samą trasą poprowadzony był czerwony szlak pieszy. W lesie panowała niesamowita cisza – nawet ptaków nie było słychać.
Trasa okazała się być bardzo ciekawa, ale z czasem droga robiła się coraz gorsza. Prowadzi przez Rezerwat Przyrody Mierzeja Sarbska: po prawej stronie roztaczał się widok na nadbrzeżne wydmy, a po lewej stronie tereny podmokłe otaczające jezioro Sarbsko. Te dwa różne biomy zbliżały się stopniowo do siebie, co robiło niezwykłe wrażenie, ale w efekcie droga, a potem ścieżka robiła się coraz bardziej wyboista i coraz węższa. Głęboki piach coraz częściej zmuszał nas do prowadzenia rowerów.
Droga robiła się coraz gorsza aż w końcu trzeba było wspinać się na piaszczyste wydmy i w ogóle nie dało się dalej jechać rowerami, które musieliśmy prowadzić. Po około dwóch kilometrach dotarliśmy wreszcie do brzegów jeziora Sarbsko. Droga niestety wcale się nie poprawiła i nadal trzeba było prowadzić rower, tym razem nie ze względu na piach, ale wyboje. Ku naszemu zdumieniu na drzewach znów pojawiły się oznaczenia szlaku R10. Ścieżka prowadziła brzegiem jeziora, ale przez wysokie szuwary na ogół nie było nawet widać wody. W jednym miejscu udało nam się tylko znaleźć pomost.
Sarenka
Jest to piękne miejsce o ogromnych walorach przyrodniczych. Dwa tak różne biomy występujące obok siebie to rzadkie zjawisko, do tego jest to rezerwat przyrody, więc wszystko jest nietknięte. Spotkaliśmy też po drodze sarnę, która nawet nieszczególnie przejęła się naszym widokiem.
Jest to więc trasa niezwykle ciekawa przyrodniczo i zdecydowanie warto tu przyjść na spacer albo przyjechać na wycieczkę rowerem górskim. Natomiast w żadnym wypadku nie można tej ścieżki nazwać trasą rowerową, szczególnie jako część dłuższej trasy wyprawy. Ktokolwiek naniósł ją na mapę w aplikacji albo popełnił błąd albo zrobił sobie ponury żart. Gdybyśmy pojechali za znakami najprawdopodobniej dotarlibyśmy do Łeby dużo szybciej, mimo że przejechalibyśmy kilka kilometrów więcej. Problem w tym że właściwa trasa nie była wystarczająco dobrze oznaczona żeby jechać nią bez posiłkowania się mapą.
W sumie ten wybór trasy okazał się więc być dużym błędem. Z wielkim trudem i bliscy zwątpienia dotarliśmy wreszcie do w miarę normalny drogi w kierunku Łeby.
Sytuacja była tu nieco lepsza, choć grząski piach wciąż momentami zmuszał nas do prowadzenia rowerów. Straciliśmy przez tą trasę mnóstwo czasu i w efekcie dotarliśmy do Łeby dopiero około godziny szóstej.
Zmęczeni trudną przeprawą zrezygnowaliśmy z dalszej jazdy do celu, od którego dzieliło nas jeszcze 20 kilometrów, i postanowiliśmy przenocować w Łebie. Na szczęście internet umożliwia łatwe znalezienie noclegu nawet w ostatniej chwili. Sama Łeba jest typową nadmorską miejscowością – zatłoczoną, hałaśliwą i nieszczególnie interesującą. Tu więc zakończę swoją opowieść.
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl