Ferie z maluchem nad polskim morzem - Trójmiasto, Puck, Władysławowo
Sześćset kilometrów?
Zimą?
Z małym dzieckiem?
Nocą chcecie jechać?
Nie można bliżej? ...
A nie można! Nic na to nie poradzimy, że ze Śląska nad morze jest ponad 600 kilometrów. Pakujemy się i jedziemy.
Oczywiście nie tak spontanicznie, bo trzeba zarezerwować noclegi, zaopatrzyć się w przewodnik, sprawdzić, gdzie na miejscu można dobrze zjeść i przygotować sto tysięcy innych rzeczy.
Ale w końcu nadszedł ten dzień, początek lutego i wyruszyliśmy w drogę... Tak jak było zaplanowane - w nocy. Bo z dzieckiem wygodniej, bo szybciej i bezpieczniej.
Po ponad sześciu godzinach jazdy, kilku krótkich postojach na trasie (na wyprostowanie nóg, skorzystanie z toalety, łyk kawy), docieramy do Gdańska.
Szybkie śniadanie w McDonaldzie (na szczęście córka krzywi się na widok frytek i woli swoją kaszkę), balonik na pamiątkę...
I... kierunek Westerplatte. Cisza, spokój, dość wczesna pora – to wszystko sprawia niesamowite wrażenie.
W końcu robi się wystarczająco późno, żeby pojechać do samego Gdańska.
Na początek historyczna Stocznia Gdańska...
... i Europejskie Centrum Solidarności – znajdujemy się tam w szczególnym momencie, bo niedługo po zabójstwie prezydenta Pawła Adamowicza.
ECS to miejsce, które w bardzo interesujący sposób przybliża "Solidarnościowy" etap historii Polski.
Następnie przemieszczamy się do centrum Gdańska. Lekko senni, spacerujemy po tym pięknym mieście i zwiedzamy Stare Miasto.
Trochę zmęczeni, po raz kolejny już tego dnia wsiadamy do auta i kierujemy się w stronę Pucka – miasta, które wybraliśmy na nasza bazę wypadową podczas tego kilkudniowego wyjazdu.
Puck wita nas powoli zachodzącym słońcem i - co nas bardzo dziwi - zamarzniętą wodą w zatoce.
Jeszcze tylko kolacja w restauracji na molo, krótki spacer po plaży i wracamy do naszego pokoju, żeby odpocząć po bardzo długim dniu i zaplanować kolejny.
Jako że nie w naszym stylu jest odpoczynek „stacjonarny”, każdy dzień chcemy wykorzystać maksymalnie.
Na pierwszy ogień idzie Hel – wspaniała pogoda, cudne, puste plaże (zarówno ta od strony zatoki, jak i od pełnego morza), foki...
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
... latarnia morska (szkoda, że tylko z zewnątrz) i zimna woda w morzu (oczywiście, że trzeba było sprawdzić temperaturę!)
Ten dzień naprawdę mogliśmy zaliczyć do udanych.
Następny dzień już nie przywitał nas tak piękną pogodą. Jednak przezorny zawsze ubezpieczony. Plan awaryjny musi być.
Takim naszym planem awaryjnym był aquapark w Redzie. Zjeżdżalnie, rwąca rzeka z pontonami, rekiny w akwarium – gwarantowana zabawa dla małych i dużych. Ale morze i tak musieliśmy jeszcze tego dnia zobaczyć. Tym razem padło na Jastrzębią Górę.
Władysławowo - to kolejny dzień naszego pobytu nad polskim morzem.
Zanim jednak tam dotarliśmy, pospacerowaliśmy sobie po przepięknym miejscu, jakim jest Rezerwat „Słone Łąki”. Pewnie wiosną jest tam dużo piękniej, ale na nas to spokojne i pełne uroku miejsce i tak wywarło wielkie wrażenie.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
A Władysławo? W pewien sposób rozczarowało. Trudno było tam znaleźć miejsce na wypicie kawy, nie mówiąc o zjedzeniu obiadu. Większość kawiarni i restauracji zamknięta, a spacerując z dzieckiem czasami trzeba znaleźć tego typu schronienie.
Dobrze, że choć Muzeum Motyli i Muzeum Iluzji były czynne.
Ostatni dzień pobytu w Pucku to nasz dzień bez samochodu. W końcu następnego dnia czekała nas znowu wielogodzinna podróż do domu.
To ma być dzień dla naszej córki, dzień zabawy i odpoczynku. To wielki dzień, bo pierwsza wizyta w prawdziwej sali zabaw.
Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Po chwili lekkiego szoku, spowodowanego ogromem otaczających atrakcji, wspinaczka, zjeżdżalnie, baseny z kulkami i autka zostały opanowane. Zabawa była przednia.
Zresztą my, rodzice też się bardzo dobrze bawiliśmy. Popołudniowy spacer po plaży, „pa pa” zrobione kaczkom i łabędziom w zatoce, były symbolicznym pożegnaniem z „naszym morzem” w Pucku.
W końcu pora wracać do domu. Po drodze jeszcze wizyta w Gdyni. Przecież po drodze coś jeszcze trzeba zobaczyć.
Największą atrakcją były dla nas Akwarium Gdyńskie - czyli krokodyl, żółwie, rybki i koniki morskie. A wszystko takie kolorowe.
A naprzeciwko Akwarium dwie kolejne atrakcje: ORP „Błyskawica” i „Dar Pomorza” - też niestety tylko z zewnątrz, ale zdjęcia są.
Żegnamy morze i... wyruszamy w długą drogę do domu.
Ferie w Polsce, nad polskim morzem to naprawdę świetny pomysł.
I co z tego, że odpadają kąpiele w wodzie. Trzeba się tylko troszkę wysilić i można fantastycznie odpocząć, zobaczyć morze i plażę z zimowej perspektywy (bez setek parawanów), no i się przewietrzyć.
Najlepszym podsumowaniem jest chyba zabawa naszej córki po powrocie z naszych zimowych ferii.
Ustawia samochodziki, obok nich stawia figurki i potem następuje komentarz: „Zosia, mama i tata jadą na wakacje, nad morze oglądać kaczki i łabędzie”.
Autorka zdjęć i tekstu
Joanna Paruzel
Praca przysłana na Konkurs: "Moje ferie z dzieckiem w Polsce"
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl