Wakacje Kowalskich
Czy przeciętny Kowalski może sobie pozwolić na wakacje trwające ponad 3 miesiące? Jak najbardziej. Chcecie wiedzieć, jak to możliwe?
Cześć, jestem Oskar. Podobno uroczy ze mnie chłopak o figlarnym spojrzeniu, błyskotliwym umyśle i pociesznych puckach, które robią mi się na buzi, gdy się wstydzę albo mam wyjątkowo dobry humor. Tak mówią mama i jej koleżanka. A mama zawsze wie, co mówi i wszystko widzi, nawet jeśli nie patrzy. Uznajmy więc, że wszystko się zgadza.
Na liście moich rozlicznych zalet będzie przez jakiś czas brakowało jeszcze jednej umiejętności - pisania. Co prawda, jako 3-latek ilością słów wypowiadanych na minutę mógłbym zawstydzić nawet 5-latka (tak twierdzą ludzie, nie tylko mama). Poza tym umiem liczyć do 20 (z pominięciem kilku cyfr) i przy pomocy metody globalnej potrafię odszyfrować ciąg dziwnych znaczków pt. mama, tata i syn, ale na pisanie jeszcze za wcześnie.
Brak umiejętności pisania może być problemem, ale podobno nie ma problemu, którego nie dałoby się rozwiązać. Jak zapewne Wam wiadomo, mamy to ludzie od zadań specjalnych, mistrzynie multitaskingu i kobiety pracujące, które żadnej pracy się nie boją. Z moją mamą jest nie inaczej. Dlatego o moich rodzinnych wakacjach napisze Wam ...tadam... moja mama.
Ot, i po problemie, a nie mówiłem?
Wakacje mają to do siebie, że jak wszystko dobre, szybko się kończą. Jednak niektórzy twierdzą, że wakacje to stan umysłu. I ja się z tymi niektórymi w pełni zgadzam. Dzięki takiemu podejściu nasze wakacje trwały ponad 3 miesiące. Oczywiście nie będę Wam mówić o każdej niezwykłej przygodzie, bo musiałbym opisywać w zasadzie każde nasze weekendowe wyjście, które trochę przypomina wakacje. Opowiem Wam zatem o dwóch krótkich rodzinnych wyjazdach, które utkwiły w mojej pamięci.
• Tarnowo, Agroturystyka Kozia Baba
Rodzice poszukiwali miejsca, które zagwarantowałoby nam spokój i kontakt z naturą, a mnie trochę więcej wolności niż na co dzień i mnóstwo doświadczeń sensorycznych. I tak trafiliśmy do Koziej Baby, by spędzić tam kilka wspaniałych dni.
Duży ogród stwarzał możliwości beztroskiego hasania. Rosły w nim warzywa, mieszkały zwierzęta, a na trawie leżały krowie placki, na dowód tego, że tutejsze krowy spełniają się tu w roli naturalnych kosiarek. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Do tej pory widziałem placki ziemniaczane i takie z piekarnika, które nieraz pieczemy razem z mamą. Krowie placki były śmieszne. Trzeba było chodzić slalomem, żeby w jakiś nie wdepnąć. Pewnego dnia jedna krów nawet uciekła gospodarzowi. Mieliśmy z dzieciakami niezły ubaw. Kiedy tylko gospodarz się do niej zbliżał, ta uciekała, a jej muczenie niosło się po całym podwórku.
W zagrodach mieszkały również inne zwierzęta. Pierwszy raz widziałem tu daniele. Ich poroże, nazywane łopatami, było wtedy aksamitne w dotyku. Zaskoczyło to nawet rodziców. Okazało się, że po okresie godowym daniele zrzucają poroże, a to które odrasta, jest właśnie takie mięciutkie i cieplutkie. Przyjemnie było je głaskać, podobnie jak koty. Było ich tam kilka, m.in. humorzasta Panna Cotta i rudy Melon, z którym ewidentnie się polubiliśmy. Zobaczcie na zdjęciu, jaki cudowny z niego kociamber (gwara poznańska).
Kot "Melon"
Karmienie danieli
Spotkałem tu też psa, kozy, konie i lochę o imieniu Franka, która nie pozostawiała wątpliwości, kto rządzi w stadzie danieli i kóz. Bo one, w sensie daniele, kozy i Franka, mieszkały w jednej zagrodzie.
Pewna koza - Ruda, która wcale ruda nie była, próbowała przejąć dowodzenie. Wyraźnie to dostrzegłem. W moich dotychczasowych kręgach towarzyskich też byli tacy, co chcieli być liderami. Tu było jednak jasne, że z dzikiem się nie zadziera. Dowiedziałem się, że takie dziki żyją na wolności i że w lesie też lepiej im nie wchodzić w drogę.
Wszystkie zwierzęta mogłem karmić (nawet Frankę, jeśli raczyła podejść "do płota"), a na koniu nawet pojeździłem. No dobra, posiedziałem, ale i tak było super. Był wysoki, czułem jego ciepły grzbiet, a palcami mogłem przeczesać grzywę. Konie widziałem już wielokrotnie, ale nigdy nie miałem okazji żadnego przytulić. Aż do tego czasu. Na pamiątkę tego niezwykłego spotkania mama zrobiła mi zdjęcie.
Karmienie dzika
Jazda konna
Mój rysunek
W czasie naszego pobytu pogoda była iście letnia, więc robiliśmy sobie wyprawy nad jezioro Krępsko Średnie, zwane w okolicy Wrzosami. Tata pływał, mama artystka-humanistka czytała o edukacji finansowej dzieci (ani ja, ani tata do dziś nie możemy w to uwierzyć).
Woda była chłodna, ale to nie przeszkadzało mi w poszukiwaniach kurkumy. Tak nazywamy w mojej rodzinie kamyki w odcieniu żółtym czy pomarańczowym. Znalazłem piękny okaz, który później zgubiłem, tracąc tym samym dobry humor. Bo nie wiem, czy wiecie, ale takie znaleziska mają dla dzieci bardzo duże znaczenie. Na szczęście Świnka Peppa - moja wierna towarzyszka wiedziała. Mówiąc głosem dziwnie podobnym do głosu mamy, trwała ze mną w smutnej chwili i pocieszyła mnie, poprawiając nastrój.
Robiliśmy sobie również wycieczki do niedalekiej Piły i Wałcza, gdzie spacerowaliśmy po parkach, zajadając się lodami. Białymi, moimi ulubionymi. W czasie takiego jednego spaceru spotkaliśmy nawet wielką drewnianą wiewiórkę, której jednak daleko było do sympatycznych wiewiórek, jakie co weekend odwiedzam z tatą w jednym z parków w moim rodzinnym mieście.
Wiewiórka
Na lodach
Mama i ja
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o cudownym ogrodzie, tym z biegającą krową i zagrodami zwierząt. Mimo dużej ilości krowich placków, nie zabrakło w nim również miejsca na odpoczynek. Rodzice popijali kawę i rozmawiali z innymi rodzicami, wylegując się na leżakach, a ja z dziećmi bawiłem się od rana do wieczora.
Co prawda w ogrodzie była huśtawka i piaskownica, ale najlepsza okazała się górka. Taka wiecie, z przypadku, usypana niecelowo. Zrobiliśmy sobie tam bazę. Ja i 3 dziewczyny - Zuzia, Maja i Lea. Razem mieliśmy 12 lat i to był nasz teren, którego nikomu nie chcieliśmy oddać.
Zabawy w ogrodzie
Kiedy znudziły nam się przekopy, zaczęliśmy się turlać, a że ziemia była czarna i nie przypominała plażowego piasku, ani nawet tego z piaskownicy, byliśmy czarni jak ona. Brud był wszędzie, pod paznokciami, w nosie i uszach. Nikomu jednak to nie przeszkadzało. Nawet rodzicom, którzy stali się jakby bardziej wyluzowani. Może za sprawą wiejskiego powietrza albo smacznego jedzenia? Nie wiem, wiem tylko, że kiedy gonili nas, próbując nakłonić do kąpieli, tumany kurzu unosiły się za nami, sprawiając, że mieliśmy jeszcze większą frajdę z tego całego berka. Miałem tam wszystko, co tylko dziecku potrzebne do szczęścia - rówieśników, rodziców i ogromny teren do eksplorowania.
Tęskniłem później za dziewczynami z mojej ekipy, za Melonem, nawet za kozą (to ta Ruda, co wcale ruda nie była), która chciała zjeść mi palec podczas wieczornego karmienia. Rodzice powiedzieli jednak, że tak to już jest, że wszystko w naszym życiu przemija. Dlatego trzeba cieszyć się chwilą, doceniać to, co nas spotyka, nawiązywać nowe znajomości i pielęgnować wspomnienia. Kto wie, może jeszcze kiedyś spotkam Leę i zjem tak samo smaczną pomidorówkę, jak ta serwowana w Koziej Babie?
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
• Pobierowo, Baltic Lodge
Kolejny kilkudniowy wyjazd zaplanowaliśmy we wrześniu. Tym razem wybraliśmy się w większym gronie. Towarzyszyli nam babcia i dziadek. W sąsiednim domku mieszkał mój przyjaciel Miłosz z rodzicami i dziadkami. Wiecie, gdzie byliśmy? Nad morzem. Byłem już w Międzyzdrojach i Kołobrzegu. Teraz przyszedł czas na Pobierowo.
Rodzice znaleźli fantastyczny ośrodek w lesie, gdzie pachniało igliwiem i można było dostać szyszką w głowę. Domek był super, bo zapewniał nam maksimum swobody no i pod schodami miał świetny schowek, który od razu zasiedliłem. Wyłaniałem się z niego i otwierając drzwi, machałem różdżką, jak nie przymierzając słynny Harry Potter. Nic jednak nie udało mi się wyczarować. Nawet żaby w księżniczkę nie zmieniłem. To znak, że jeszcze muszę poćwiczyć.
Lornetka
Ogrodzony teren dookoła domku był jak wielka piaskownica z placem zabaw, hamakami i koszami plażowymi, takimi samymi, jak te w Kołobrzegu, w których w majówkę schowaliśmy się w czasie trzaskających mrozów i szalejącego wiatru. Mieliśmy z Miłoszem cały teren dla siebie. Budowaliśmy piaskowe fortece, piekliśmy babki z piasku i spory kawałek terenu przekopaliśmy, celem położenia nowej instalacji wodno-kanalizacyjnej, doprowadzającej morską wodę do sosen rosnących na terenie ośrodka.
Piaskownica
Karuzela
Całymi rodzinami spacerowaliśmy po lesie, słuchając śpiewu ptaków. Raz, podczas wieczornego spaceru w okolicy naszego ośrodka, miałem nawet okazję zobaczyć lokalny gang przy wieczerzy. Przewodził nim jeż, który wyjadał z miski najlepsze kąski (rzecz działa się w altanie śmietnikowej). Otaczała go gromadka kotów, cierpliwie czekających na swoją kolej. Wtedy zrozumiałem, że w świecie zwierząt panuje hierarchia i to, że nie wszystko można mieć od razu, nawet jeśli jest się uroczymi kiciusiem.
Kot
W czasie pobytu bawiliśmy się też na plaży i zbieraliśmy kamienie i muszelki na zupę kamienno-muszelkową. Kurkumę też znalazłem. Idealnie pasowała do zupy. Raz nawet siedziałem z rodzicami w bezpiecznej, jak nam się wydawało odległości od morza i co? I fala nas zalała. Ale była heca. Zorientowaliśmy się, co się stało, gdy panie idące z kijkami nordic walking parsknęły śmiechem. Naprawdę musieliśmy wyglądać komicznie. Po chwili zaskoczenia jednak i my wybuchliśmy salwą śmiechu, bo kto by się przejmował mokrymi spodniami.
Po powrocie do ośrodka osuszyliśmy się, po czym postanowiłem zagrać z dziadkami w karty. Zupełnie nie miałem pojęcia, o co w tej grze chodzi, ale było zabawie i obrazki były ciekawe. Wtem rozległ się alarm. Taki prawdziwy, najprawdziwszy, który wzywa straż pożarną. Podejrzliwie spojrzałem na dziadka, bo wyglądał, jakby coś przeskrobał. Jednak nikt z nas nie zawinił. Okazało się, że to jakiś alarm testowy, który raz na jakiś czas się włącza. Urządzenie strasznie hałasowało, a że było zainstalowane tylko na naszym domku, relacje sąsiedzkie trochę się nadwyrężyły. Mama mówiła, że po tym zajściu musiała świecić oczami przed sąsiadami. Choć ja zupełnie nie wiedziałam, o co jej chodzi.
Miałem ogromną nadzieję, że przyjedzie Strażak Sam i że będę mu mógł pokazać mój strażacki hełm i psikawkę. Byłem trochę rozczarowany, bo nie przyjechał, ale to nic. I tak skorzystałem z okazji, by pouczyć wszystkich, że w czasie pożaru nie można korzystać z windy, tylko trzeba ewakuować się schodami. Przy innej okazji opowiem, jak należy zachować się w czasie burzy albo jak zgubisz się w sklepie. Czytaliśmy o tym z rodzicami w "Kici Koci".
Na plaży
W Pobierowie miło spędziłem czas z rodzicami i dziadkami, których nieczęsto widuję. Choć to mama i tata wybrali to miejsce na urlop, ostatnie zdanie podczas pobytu zawsze należało do mnie. Pozwolili mi decydować, co będziemy robić, gdzie pójdziemy. To było bardzo odpowiedzialne zadanie. Wcale nie złościli się na to, że wolałem spędzić czas na zabawach z przyjacielem, zamiast jechać do Parku Wieloryba w Rewalu, do Trzęsacza czy Muzeum Figur Woskowych w Niechorzu.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Wybraliśmy się tylko do pobliskiego Dziwnowa, do tamtejszego Parku Miniatur i Kolejek. Nie uwierzycie, kogo tam spotkałem. Tomka! To niebieski parowóz z bajki "Tomek i przyjaciele", którą oglądałem razem z moim najlepszym kuzynem Adasiem. Szkoda, że go z nami nie było. Też pewnie chętnie przejechałby się tym użytecznym parowozem.
Park Miniatur i Kolejek
No i szkoda, że nie było też Grubego Zawiadowcy (bohatera bajki). Opowiedziałbym mu, jak postawiliśmy zepsuty pociąg z powrotem na tory. Bo wiecie, wykoleił się. Dacie wiarę? Można powiedzieć, że uczestniczyłem w katastrofie kolejowej. Na szczęście mój tata siłacz razem z panem konduktorem poradzili sobie z tą trudną sytuację. Ależ to było przeżycie. Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło i mogliśmy kontynuować naszą podróż.
Prócz pociągów zobaczyłem tu również kilka latarni morskich z polskiego wybrzeża Bałtyku. Z początku myślałem, że to kominy, ale rodzice wszystko mi wyjaśnili i w drodze powrotnej do domu nawet sporo o nich rozmawialiśmy. W Parku Miniatur było naprawdę ciekawie. Sporo się dowiedziałam i świetnie bawiłem. Miłosz chyba też miał frajdę. Tak sugerowała jego mina, gdy biegał za pociągami. A i babcia była szczęśliwa, bo zobaczyła ruiny kościoła w Trzęsaczu. Fakt, że w miniaturze, ale nie powiecie chyba, że to się nie liczy?
W parku Miniatur i Kolejek
W drodze powrotnej do domu rozmawiałem z rodzicami o wspomnianych już latarniach, kosmosie i farmach wiatrowych, które znajdowały się na naszej trasie. Doliczyliśmy się z mamą 10,5 bocianich gniazd, z czego to ostatnie albo było w budowie, albo w stanie rozpadu. Widzieliśmy krowy, kury w górze i dolinie, wróble, które według mamy były na zebraniu, a według mnie na przyjęciu oraz dziewannowe pole, na widok którego rodzice zaniemówili i o mało nie wyskoczyli z auta, by pozbierać kwiaty na herbatę, którą czasem i ja popijam. Mamy frika na punkcie ziół. Zamiłowanie do fitoterapii wyssałem z mlekiem matki. Nie mam co do tego wątpliwości.
Wracając do tematu naszego powrotu, w Trzciance nakarmiłem jeszcze kaczki, co by bez kolacji nie szły spać i tak dojechałem z rodzicami bezpiecznie do domu - pełen wrażeń i niezapomnianych wspomnień.
Przerwa w podróży do domu
A co na to wszystko rodzice? Jak z ich perspektywy wyglądały wakacje? Czy rzeczywiście wypoczęli, czy tylko, jak to niektórzy mawiają - zmienili miejsce opieki nad dzieckiem?Byli szczęśliwi. W Tarnowie i Pobierowie wreszcie mieli trochę więcej czasu dla siebie. Mogli odpocząć od codziennych obowiązków i spotkać się z rodziną i znajomymi. Leżąc w hamaku, wpatrywali się w rozkołysane sosny nad głowami, na spacerach przytulali się do drzew, nawiązując bliższy kontakt z naturą i cieszyli się z wietrznej pogody nad morzem, twierdząc, że wiatr niesie zwiększoną dawkę jodu - dla zdrowia i odporności. Patrząc w rozgwieżdżone niebo, grzali się w cieple ogniska i marzyli o domu z ogrodem, w którym miałbym swoją górkę, a mama swojego wymarzonego chihuahua.
Spędziliśmy wspólnie świetne wakacje. Śmialiśmy się, odkrywaliśmy świat i siebie nawzajem, tak jak zawsze, kiedy gdzieś razem wyjdziemy, nawet na spacer wokół domu. Pewnie nigdy o tym nie zapomnimy, a gdyby jednak - zdjęcia odkurzą nasze wspomnienia.
Już wiecie, jak to możliwe, by wakacje trwały dłużej, niż ustawa przewiduje? Kiedy pomyśleć, że wakacje to stan umysłu, radość przebywania z bliskimi, umiejętność odkrywania piękna, gdziekolwiek się jest i cieszenia się z małych rzeczy sprawiają, że wakacje mogą trwać zdecydowanie dłużej. Tak właśnie bym to ujął, gdybym umiał pisać.
Mam na imię Joanna i jestem mamą tego uroczego chłopaka o figlarnym spojrzeniu, błyskotliwym umyśle i pociesznych puckach, które robią mu się na buzi, gdy się wstydzi albo ma wyjątkowo dobry humor. Obserwując zachowanie mojego dziecka podczas wakacji i jego reakcje, słuchając pytań i monologów, wchodząc z nim w interakcje, prowadząc dialogi i przyjmując odpowiedzi na zadane przeze mnie i męża pytania, mogę wnioskować, że wakacje z perspektywy kilkulatka mogły wyglądać właśnie tak, jak to opisałam. A jeśli nie - za parę lat, kiedy syn listę swoich rozlicznych zalet będzie mógł uzupełnić o umiejętność pisania, sam pewnie napisze sprostowanie.
Joanna Kumpiń Kowalska
Praca otrzymała nagrodę w konkusie, ufundowaną przez
Agropensjonat u Grzegorza w Tyliczu k. Krynicy Zdrój
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl