Rowerowo-namiotowy trip z niemowlakiem - Podlasie i Mazury
Wakacje życia, ciekawe.. bo nigdy bym nie powiedziała że nazwę tak wakacje z dziećmi i to małymi.
Nasza córcia w dniu wyjazdu miała 9,5 miesiąca, a my wybraliśmy się na rowerowy trip – dwa tygodnie, Podlasie, Mazury w namiocie.
Na wakacje wybraliśmy się drużyną przyjaciół. Dorosłych osób 8, a dzieci 5.
Zacznijmy od początku.
Pomysł takiego wyjazdu pojawiał się zanim jeszcze na świecie pojawiła się na Marysia. Daliśmy sobie czas żeby się urodziła i pokazała nam swój temperament. Okazała się aniołem, z którym mogliśmy robić wszystko. Pół roku przed wakacjami zaczęliśmy powoli wszystko planować. Musieliśmy się odpowiednio wyposażyć. Największą inwestycja była przyczepka rowerowa, zainwestowaliśmy w to, bo wiedzieliśmy, że nasza Marysia jest malutka, więc komfort i bezpieczeństwo muszą być na odpowiednim poziomie.
Inne elementy częściowo mieliśmy, a częściowo stopniowo kupowaliśmy, a i część pożyczyliśmy. Co było niezbędne?
Koncepcja zakładała być całkowicie niezależnym. Chcieliśmy móc obozować w dowolnym miejscu. Jednocześnie wiedzieliśmy, że będziemy musieli to wszystko ciągnąć własnymi nogami, nie będąc sportowcami.
Ekwipunek - Namiot, śpiwory, karimaty, sakwy, garnki turystyczne, palnik i gaz w małych butlach, grzałka, naczynia typu misa z tkaniny lub silikonowe wiadro, sztućce, jakieś naczynia do jedzenia. Musieliśmy pamiętać o odpowiedniej odzieży – jak się później okazało pogoda nie dopisała (ale na szczęście byliśmy do tego przygotowani). Jakiś prowiant w niezbędnym minimum pozwalający na zjedzenie czegoś kiedy w pobliżu nie było żadnego sklepu. Minimum kosmetyczne. Marysia była malutka, potrzebna była butelka, mleko, termos…. Strzałem w 10 okazało się zabranie mikro czajniczka. Na załączonych zdjęciach widzicie nas w pełnym rynsztunku.
W pełnym rynsztunku
Ja ciągnęłam córcię wraz z wypełnionym w przyczepie bagażnikiem. Paweł ciągnął przyczepkę towarową w której był nasz wakacyjny dobytek. Sakwy były wypełnione odzieżą i wszystkim czego nie było już gdzie wsadzić.
Jak wspominałam nasze wstępne plany zweryfikowała pogoda i moce w nogach. Chyba tylko 3 razy byliśmy w miejscu który zaplanowaliśmy. Trasa też częściowo ulegała zmianie.
Białystok
Podróż rozpoczęliśmy w Białymstoku. Tam dotarliśmy pociągiem.
Pociąg
Jeden z naszych przyjaciół - Artur pojechał na miejsce busem ze wszystkimi rowerami sakwami i przyczepami.
Bus
I to był moment w którym pogoda postanowiła pokazać nam że będzie wyjątkowo kapryśna i Białystok przywitał nas deszczem. Obok Białego Stoku był już Artur na polu namiotowym. Wyciągnęliśmy wszystko co trzeba z busa i rozpoczęliśmy przygodę. Było tak zimno i wilgotno że dzieci spały ubrane, na kilka warstw w ciepłych śpiworach, a my już na pierwszym obozie paliliśmy ognisko żeby się rozgrzać. Musze tu dodać, że mimo iż było zimno, to poziom pozytywnych emocji rozgrzewał niemożliwie. Ten luz, niezależność i perspektywa 2 tygodni aktywnego odpoczynku rozweselały nas od samego początku.
Pierwsza noc Marysi
Rano pobudka, śniadanko i czas na pakowanie - to był dobry chrzest dla naszej organizacji i cierpliwości i dobry sposób na nabycie umiejętności kempingowych .
Pierwszy nocleg
Wyruszyliśmy żeby zrobić pierwsze kilometry.
Jako że była to pierwsza doba nic nie szło zgodnie z planem. Nie mogliśmy dotrzeć do założonego celu, więc na bieżąco szukaliśmy jakiegoś pola namiotowego po drodze. Jedną z propozycji to był nocleg na terenie pobliskiej plebani, jak się później okazało przejechaliśmy ją i szukaliśmy czegokolwiek, bo robiło się późno, a przecież trzeba było rozbić namioty. Ostatecznie dotarliśmy w okolice Knyszyna – do Krypna, do miejsca gdzie gospodarz zaoferował nam dach nad głową w postaci małego domku noclegowego zbudowanego całego z drewna oraz małej półotwartej wiaty.
Krypno
Rozpalił ognisko i poczęstował nas domową nalewka, która była przepyszna. Wraz z żoną prowadził mała agroturystykę, oraz warsztaty dla dzieci i młodzieży gdzie pokazywał miedzy innymi jak z ziarna powstawał chleb w czasach, kiedy zboża kosiło się sierpem, a mąkę uzyskiwało się za pomocą ucierania kamieniem.
Uraczeni nalewką i już drugim ogniskiem, bo znów noc nie przekraczała 11 stopni Celsjusza, spaliśmy jak susły w rześkim podlaskim powietrzu.
Tykocin
Kolejnego dnia chcieliśmy dotrzeć do Tykocina. W połowie drogi zastał nas intensywny i zimny deszcz. Miejscowi gospodarze przyjęli nas, serwując nam gorącą herbatę pod altaną. Wyciągnęliśmy prowiant i nabraliśmy mocy. Takie serdeczne gesty tworzyły atmosferę tego wyjazdu.
Tykocin przywitał nas już słońcem.
Tykocin
Tykocin - zamek
Tykocin
Ten ryneczek na długo utrzyma się w mojej pamięci. Przepiękna podlaska architektura. Domki okalające rynek powalające swoim urokiem, centralnie usytuowany Kościół parafialny Świętej Trójcy, zerkający na niego pomnik Stefana Czarnieckiego oraz przepiękny zabytek – Zamek z XVw. Zdecydowanie warto poświecić czas na zwiedzanie tego niedużego miasteczka.
Biebrzański Park Narodowy
Kolejny nocleg – a właściwie miejsce pod namiot wygooglowalismy. Udaliśmy się w kierunku Strękowej Góry i tuż za nią do Laskowej u podnóża Biebrzańskiego Parku Narodowego, który był obowiązkowym punktem naszej podróży. Po drodze mijając domostwa na Narwią uderzyła nas różnica tempa życia. Wspominamy jak w środku dnia na ławeczce z widokiem nad Narwią kilkoro hodowców krów doglądało swoje pasące się stada. Całkowicie bez pospiechu w środku dnia gawędzili o przyziemnych rzeczach…. Uderzył nas ten spokój na ich twarzach. Dopadła nas wówczas solidna refleksja nad naszym pospiechem dnia codziennego.
Jadąc dalej przez spory odcinek drogi nie mogliśmy trafić na żaden sklep. Zapytaliśmy miejscową gospodynię o sprzedaż jajek. Dostaliśmy ich za darmo – 10 szt ze szczerym uśmiechem i życzeniami smacznej kolacji.
Zarezerwowane pole namiotowe jak się później okazało oferował miejscowy hodowca krów, a polem namiotowym był trawnik jego posesji. Zapachy do nas aż tak nie docierały, ale za to muchy już tak. Pobliski chlew produkował taka ilość much, że uwierzcie mi - wyzwaniem było w spokoju się najeść. Poza tym warunki były fajne. Niewielka łazienka do dyspozycji pozwoliła nam na komfortowy prysznic w stosunku do wielu natrafionych w drugim tygodniu, nazwę to – sposobów utrzymania higieny.
Kolejnego dnia przeprawiliśmy się przez pierwszą część parku narodowego. Przepiękna zieleń, czyste powietrze, szum drzew i choć znaki nas ostrzegały o Łosiach to usilnie wypatrując, nie spotkaliśmy ich. Tempo staraliśmy się mieć szybkie, jeśli o takim można mówić kiedy ciągnie się niemałą ilość kilogramów, bo każdy z nas miał uczepione do roweru około 35kg. Tempo wynikało z tego że chmury nad głową wisiały ciężkie. Zahaczyliśmy wówczas o wierzę widokową i dzięki wejściu na nią dostrzegliśmy, że mamy dosłownie minuty żeby zabezpieczyć się przed nadciagającą szarą ścianą deszczu. Całe szczęście obok znaleźliśmy mała wiatkę i w 8 rowerów i 3 przyczepki, jak te śledzie w puszcze schowaliśmy się przed niemożliwą ulewą.
Biebrzański Park Narodowy - wieża widokowa
Tuż przed ulewą
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
W połowie parku w okolicach twierdzy Osowiec zostaliśmy na noc na polu namiotowym Bóbr.
Pole namiotowe Bóbr
Bóbr - nad Narwią
Pole namiotowe bardzo komfortowe, natryski do dyspozycji, miejsce na ognisko, zadaszone stoły. Rzec by można klasa premium. Byliśmy tego dnia jedynymi gości pola. Właścicielka przyjechała nas przywitać i po krótkiej rozmowie odchodząc rzekła że „znów jej łoś przechylił tablice informacyjną”.
Nie musieliśmy długo czekać na odwiedziny. Krótko po rozbiciu namiotów odwiedził nas młodzik bez poroża.
Biebrzański łoś
Dzieciaki były zachwycone (my też). Trzeba przyznać jego rozmiar robi wrażenie. Wiedząc że jest to młodzik - tym bardziej. Tego dnia po długiej trasie bo zrobiliśmy ponad 35 km nie było już sił na ognisko. Zresztą deszcz i tak by nie pozwolił zmusił nas jednak do tego by obkopywać fosy wokół namiotów. Zmęczeni zasnęliśmy razem z dziećmi.
Jezioro Roś
Kolejnego dnia rano zdecydowaliśmy się odłączyć od grupy. Mieliśmy możliwość skorzystania z busa. Załadowaliśmy rowery i przyczepkę i we trójkę ruszyliśmy nad jezioro Roś – ośrodka wypoczynkowego oferującego domki i pole namiotowe. Zdecydowaliśmy się spać na pace busa.
Dzięki temu, że zrezygnowaliśmy z rozbijania namiotu mieliśmy czas na spacery w wietrzny dzień. Udaliśmy się nad jezioro podziwiać zachód słońca.
Maniowy chill
Zachód słońca nad Jeziorem Roś
Pisz
Kolejnego dnia odwiedziliśmy przyjaciół w Piszu. To była wyjątkowa przyjemność po tylu dniach kempingu położyć się w ciepłym suchym łóżku. Ale możliwość wzięcia ciepłego i niespiesznego prysznica, a przede wszystkim umyć głowę pierwszy raz od 6 dni to dopiero był przyjemność! Wcześniej zimne i wietrze wieczory groziły przeziębieniem, a nikt z nas nie miał ochoty wozić suszarki do włosów. Duża wilgotność powietrza nie pozwalała nawet schnąc wypranym ubraniom. Tak więc wykąpani i przede wszystkim oprani spotkaliśmy z powrotem naszych towarzyszy podróży na polu namiotowym w Piszu, po dwóch dniach przerwy. Pole namiotowe w Piszu jest rewelacyjnie przygotowanie. Pełna sanitarka, zadbane i czyste pole zamykane na noc, stoły, grille, miejsce na ognisko. Można tam nawet za opłatą zrobić pranie.
Pisz - namiot
Tola i Anka
Dodatkową trakcja było to że podczas pobytu w Piszu udało nam się spróbować windsurfingu.
Windsurfing
Jezioro Śniardwy
Wróciliśmy na rowery.
W drodze z Pisza do Popielna
Kolejny punkt podróży – jezioro Śniardwy. Pole namiotowe Popielno.
Popielno - port
Nasze obozowisko
Tam skorzystaliśmy z jeziora bo temperatura jakimś cudem pozwoliła nam wskoczyć w stroje kąpielowe a dzieci w końcu pomoczyły nogi i usiadły na plaży.
Popielno - plaża
Z tego miejsca pochodzi rewelacyjne zdjęcie Marysi podczas kąpieli, obrazujące jakie czasami mieliśmy warunki kąpielowe. Piękny wręcz kameralny porcik pozwolił nam spędzić przemiły wieczór z widokiem.
Mania w kałuży
Mikołajki
Dalej w planach mieliśmy zahaczyć o serce Mazur - Mikołajki.
Przeprawiliśmy się przez odnogę jeziora Mikołajskiego promem Linowym Wierzba Marina.
W oczekiwaniu na prom
Na promie
Pod Mikołajkami rozbiliśmy namioty zjedliśmy obiad tym razem w restauracji i ruszyliśmy z powrotem do Mikołajek do centrum uraczyć się lodami.
Mikołajki
Wracając mieliśmy już zabójcze tempo. Wytrenowane już nogi miały moc. Nie mając już całego ekwipunku wydawało się nam że przemieszczamy się z prędkością światła – tym bardziej że dookoła solidnie grzmiało. Tego wieczora przekonaliśmy się jak przerażająca jest burza będąc w namiocie.
Nadciągająca burza
O dziwo Marysia zdawała się mieć to gdzieś – spała jak suseł…
Ryn
Kolejny punkt Ryn. Osadziliśmy się w porcie nad jeziorem Ryńskim. Tego dnia drużyna się podzieliła. Ci co mieli siłę udali się zwiedzać Wilczy Szaniec. Nam brakło energii i postanowiliśmy odpocząć i pozwiedzać przepiękny ryński zamek.
Ryn - zamek
Ryński zamek
Tego wieczora tańczyliśmy przy woodstokowej muzyce rozpalając prymitywnego grilla (ruszt mieliśmy ze sobą i korzystaliśmy z niego wiele razy opierając go na kamieniach)
Tej nocy odczuliśmy chłód znacząco. W nocy było 9 stopni Celsjusza.
Giżycko i Kętrzyn
To był moment w którym rozstaliśmy się z rowerami. Zapakowane na busa pojechały do Giżycka, a my cała drużyną autobusem udaliśmy się odebrać nocleg w twierdzy Boyen.
Spaliśmy wówczas w 11 osobowym pokoju i po poprzednich nocach w namiotach ta liczba wcale nam nie przeszkadzała. Twierdza sama w sobie zrobiła na nas kolosalne wrażenie. Jej rozmiar, wielofunkcyjność i samowystarczalność wzbudzały wręcz niedowierzanie.
Z Giżycka postanowiliśmy udać się autobusem do Kętrzyna. Tam zwiedziliśmy przepięknej urody, świetnie zachowany Kętrzyński zamek Krzyżacki z XIVw.
Na tym kończyła się nasza rowerowa przygoda. W Giżycku wsiedliśmy w pociąg a rowery wróciły busem do domu.
Uwierzcie mi że starałam się opisać to zwięźle. Każdy dzień mogłabym opisać na cała stronę .
Może dodam kilak słów o Marysi. Mania była na etapie początków raczkowania, co sprawiło że jeszcze nie musieliśmy jej gonić na każdym kroku. Cały wyjazd, jak zresztą zawsze była aniołkiem. Bałam się, że jak będzie zaliczała kilka drzemek dziennie w przyczepie, to okaże się na tyle wypoczęta, że nie będzie chciała spać w nocy. Nic bardziej mylnego. Spała rewelacyjnie. Świeże powietrze wystarczyło. Mało tego że cudnie spała – w połowie tego wyjazdu sama zrezygnowała z mleka w nocy.
Pogoda jak na taki wyjazd była średnia. Częsty deszcz zatrzymywał nas i zmuszał do okrywania siebie i przyczepy, a po chwili gdy przestawało padać, musieliśmy się odkrywać bo było za ciepło na jazdę w kurtkach. Ale widoki, aktywny wypoczynek, wieczorne ogniska, przemili miejscowi ludzie i rewelacyjni towarzysze podróży sprawiły że będę wspominała te wakacje przez długie lata jako jedne z najlepszych.
Rozbijanie jak i zwijanie i pakowanie zajmowało nam każdorazowo z dziećmi około 2 godziny rano i 2 godziny wieczorem. Trenowanie przez 2 tygodnie nie skróciło się. Gotowanie w małych garnuszkach na pojedynczym palniku wymaga jedynie przyzwyczajenia i organizacji – jest całkowicie wykonalne i smaczne. Najsmaczniejsze? – mazurskie ryby, ale tych już nie podjęłam się gotowania.
Największy plus wyjazdu? – mieliśmy dużo czasu by rozmawiać!
Zapytana czy powtórzyłabym te wakacje odpowiadam – nawet kilka razy!
Poniżej kilka dodatkowych zdjęć z wyjazdu.
Popielno - drużyna w całości
Ewa Olejnik
autorka zdjęć i tekstu przysłanego na Konkurs
"Polska z dziećmi 2020"
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl