Wrocław i Ziemia Kłodzka w 7 dni
Wrocław i Ziemia Kłodzka w 7 dni
Dzień I
Sobota. Ostatni dzień lipca. Wraz z naszą trójką dzieci w wieku 7, 10 i 11 lat wyruszamy z Warszawy w kierunku Wrocławia. Dzisiejszym celem jest Zoo – podobno jedno z najlepszych i największych w Polsce. Po około 4 godzinach jazdy (zrobiliśmy sobie jeden dłuższy postój) parkujemy na płatnym parkingu przy Hali Stulecia, bo nigdzie indziej nie ma już miejsca.
Okazuje się, że kolejki do kas są ogromne! (piękna, słoneczna pogoda i sobota niestety). Dlatego, jeśli jest taka możliwość, lepiej to miejsce odwiedzić w poniedziałek (wtedy też jest taniej). My niestety mieliśmy zaplanowane już co innego na ten dzień.
Co najlepsze, osoby kupujące bilety normalne i ulgowe nie musiały stać w tej kolejce – mogły kupić bilet w automacie lub online i po kilku minutach oczekiwania zostały wpuszczone. W kolejce do kas niestety stoją rodziny, które chcą skorzystać z zakupu rodzinnego biletu. Na tablicy czytamy, że jest możliwość kupienia biletu łączonego Zoo+Hydropolis+Aquapark. My jednak pozostajemy przy samym Zoo, gdyż uważamy, że jest to zbyt dużo, jak na jeden dzień.
Po ponad godzinnym oczekiwaniu przekroczyliśmy bramy Zoo. Wiadomo, że główną jego atrakcją jest Afrykanarium (w cenie biletu wstępu do Zoo), do którego była następna niesamowicie długa kolejka.
Stwierdziliśmy, że na razie sobie odpuścimy i spacerowaliśmy po Zoo w poszukiwaniu zwierząt. Tak, w poszukiwaniu, bo niestety w co najmniej 1/3 klatek nie było zwierząt. Dodatkowe gorąco spowodowało, że np. w motylarni ciężko było wytrzymać.
W międzyczasie trafiliśmy na zagrodę z małymi zwierzętami, gdzie można było karmić kozy pokarmem wyciągniętym z automatu. Istny raj dla moich dzieci, które lubią nie tylko oglądać, ale i dotykać zwierząt.
Nowi przyjaciele
Na koniec powróciliśmy do Afrykanarium.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Niestety kolejka jeszcze większa, co bardzo zniechęciło moje dzieciaki i męża. Ja jako ta bardziej wytrwała, stanęłam w kolejce. Pozostali poszli pospacerować. Po około 45 minutach udało nam się dostać do tego szczególnego miejsca.
Warto było stać w kolejce, bo wrażenia niesamowite. Te ogromne płaszczki, ryby, żółwie…
Płaszczka i rybki
No i hipopotamy, które wyszły z wody i przytulały się do siebie .
Afrykanarium
Niestety znowu trochę za duże tłumy i gorąco w momencie przejścia przez najważniejszy punkt Afrykanarium, czyli tunel, gdzie po bokach i nad Tobą pływały różne zwierzęta... (ciężko było zrobić zdjęcie). Wizytę w Afrykanarium zakończyliśmy bardzo dobrym obiadem w tamtejszej restauracji.
Po tak mile spędzonym dniu, nadeszła brutalna rzeczywistość, a mianowicie – rachunek za parking. We Wrocławiu trzeba się przygotować na to, że wszędzie parkingi są płatne i to około 5-8 zł/godzinę.
Parkując przy Hali Stulecia, zapłaciliśmy prawie 50 zł, co było dla nas niemiłym zaskoczeniem. Kolejny problem nadszedł za chwilę. Okazało się, że nocleg, który wybraliśmy, nie oferuje miejsca parkingowego (jakoś tego nie wzięłam pod uwagę ).
Owszem, miejsce, gdzie mieszkaliśmy, było super, bo przestronne mieszkanie obok Starego Miasta (ul. Więzienna), ale zaparkowanie samochodu graniczyło z cudem. W końcu znalazło się nieopodal, ale niestety był to płatny parking czynny 9-20. Za każdą godzinę około 7-8 zł. Jednak nie psuliśmy sobie nastroju tym faktem .
Po szybkim wrzuceniu toreb do mieszkania, poszliśmy spacerkiem na Stare Miasto. Po drodze minęliśmy kilka krasnali.
Zwiedzamy Stare Miasto!
Dzieci zachwycone!
W najbliższym punkcie z pamiątkami kupiliśmy za całe 12 zł mapę z naklejkami i wyruszyliśmy w poszukiwaniu krasnali. Ta mapa to świetna alternatywa na spacer i poznanie z dzieciakami wszystkich zakątków Starego Miasta. Wprawdzie zaznaczono na niej tylko około 30 krasnali, a wszystkich we Wrocławiu jest już ponad 400!
Podczas poszukiwań...
Wrocławskie Stare Miasto nas zachwyciło. Kiedy dzieciaki biegały od krasnala do krasnala, my spokojnie mogliśmy podziwiać piękne kamieniczki okalające dostojnie Rynek. Uwieńczeniem dnia był uliczny występ cyrkowca. Dzieciaki wpatrywały się w niego zachwycone. Długo później nie mogły zasnąć.
Uliczne występy
Trochę zwiedzania, czyli Ostrów Tumski
Dzień II
Niedziela. Od rana delikatnie mży. Ze względu na dzień świąteczny, wybraliśmy sobie jeden z pobliskich kościołów na mszę. Był to kościół garnizonowy św. Elżbiety, przy którym znajdowała się wieża widokowa. Dlatego po zakończeniu mszy, pomimo sporego zachmurzenia i ciągle siąpiącego deszczu, postanowiliśmy wejść na wieżę (koszt 5-7 zł, dzieci do lat 7 bezpłatnie).
Schodów, jak informuje tabliczka przy wejściu, jest 300! Droga na górę jest cały czas kręta, dość wąska.
Trzeba uważać przy wymijaniu się ze schodzącymi z góry. Jednak widoki warte zobaczenia. Zdjęcia tym razem nie wykonałam, bo na górze jeszcze mocniej padało. Po takim wysiłku zrobiliśmy się głodni, więc wyruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca na obiad. Trafiliśmy do Klubo-kawiarni PRL.
Zaciekawił nas wygląd w środku oraz menu w całkiem przystępnej cenie. Jedną z atrakcji dla naszych dzieci w tym miejscu było siedzenie przy okrągłym stole, na wyższych stołkach. Śmiali się, że prowadzą obrady .
Rodzinnie
Danie godne polecenia to "pół metra kiełbasy po bawarsku" – zupełnie jak w czasach PRL, chociaż my ich za bardzo nie pamiętamy…
Po obiedzie zaczęło się przejaśniać, więc wyruszyliśmy na spacer w stronę najstarszej części Wrocławia - Ostrowa Tumskiego. Przeszliśmy przez most oraz podziwialiśmy piękno i ogrom katedry pw. Jana Chrzciciela.
Mimo deszczowej pogody...
Na zakończenie spaceru, wracając w stronę Starego Miasta zajrzeliśmy jeszcze do Katedry św. Marii Magdaleny, gdzie wraz z dziewczynami (mąż z synem zrezygnowali) weszłyśmy na Mostek Pokutnic.
Do przejścia było ponad 240 schodów, z tym że już nie była to kręta droga, jak w poprzedniej wieży przykościelnej. Wchodziło się bardzo dobrze. Na samym Mostku tylko trochę wąsko i ciasno, ale turyści byli na tyle mili względem siebie, że każdy mógł na spokojnie zrobić zdjęcie. Widoki super!
Jesteśmy na wieży!
Na dole był także dobrze zaopatrzony sklepik z pamiątkami, którego nie mogliśmy ominąć. Na zakończenie dnia i pożegnanie Wrocławia, bo jutro już wyjeżdżaliśmy, przeszliśmy się jeszcze raz po Rynku Starego Miasta i chłonęliśmy atmosferę tego Miasta. Na pewno jeszcze nie raz tutaj przyjedziemy, bo wielu miejsc nie odwiedziliśmy.
Przystanek na zwiedzanie Zamku Książ
Dzień III
Rano wyjazd w stronę Gór Stołowych. Miejscem docelowym było Kłodzko. Jednakże po drodze zaplanowaliśmy sobie postój w okolicach Wałbrzycha a dokładniej – chcieliśmy zwiedzić Zamek Książ (około godziny drogi z Wrocławia). Idąc od parkingu, po kilkuset metrach dotarliśmy do punktu widokowego, z którego rozpościerała się panorama na Zamek.
Cudowny widok!
Istnieje wiele wariantów zwiedzania Książa – najlepiej zapoznać się z informacjami na stronie Zamku i kupować bilety online. Jeśli chodzi o nas, dobrze, że przyjechaliśmy tuż po otwarciu kas, bo już utworzyła się niezła kolejka.
Wybraliśmy bilet Zamek + Palmiarnia + Stado Ogierów, którego cena dla dorosłego wynosiła 49 zł. Za dzieci, które mają Kartę Dużej Rodziny, za bilet wstępu zapłaciliśmy ze zniżką (dorosłych po prostu KDR nie obejmowało w tym obiekcie).
Postój na Zamku
Zamek zwiedzaliśmy z audiobookiem, co bardzo spodobało się naszym dzieciakom. Były dwie wersje do wyboru: bardziej bajkowa dla dzieci i historyczna dla dorosłych lub starszej młodzieży. Każdy chodził i słuchał w swoim tempie.
Sam Zamek ma dość burzliwą historię, stąd w wielu miejscach wyposażenie było dość ubogie (inni mogą mieć zgoła inne wrażenie, my porównywaliśmy z miesiąc wcześniej zwiedzanym Pałacem Zamoyskich w Kozłówce, który ma po prostu cudowne wnętrza).
Jednakże nasze dzieciaki lubią bardzo oglądać zamki i pałace, dawne meble, łóżka, biblioteczki i obrazy, więc wyszły zadowolone. Później spacerkiem udaliśmy się do Stajni Ogierów. Tutaj trochę się rozczarowaliśmy. Większość boksów była pusta lub stały w nich dość stare konie, umieszczone przez prywatnych właścicieli. Jednakże po wyjściu ze stajni, w drodze powrotnej ujrzeliśmy ogromne pastwisko, gdzie było mnóstwo koni.
Jak się okazało, były to klacze ze swoimi źrebakami właśnie ze stajni, z której przed chwilą wyszliśmy . Radości nie było końca, tym bardziej, że po podejściu do ogrodzenia, całe stado źrebaków przybiegło i nawet dało się pogłaskać.
Młody koń
Pewnie stalibyśmy tam dłużej, gdyby nie burza, która nagle nadciągnęła i szybko musieliśmy uciekać na parking do samochodu. Pozostała nam jeszcze do zwiedzenia Palmiarnia. Wprawdzie można dotrzeć tutaj na piechotę, ale jest to kawałek.
No i pogoda nie nadawała się do spacerowania. Zatem podjechaliśmy samochodem. Na szczęście po jakimś czasie prawie przestało padać i mogliśmy spokojnie podziwiać piękno roślin, kwiatów i drzewek owocowych.
Większość znajdowała się pod dachem. Oprócz roślin mogliśmy zobaczyć rodzinę żółwi, lemury oraz pawie. Te ostatnie szczególnie odstawiły dla nas show, rozkładając swoje piękne ogony. Było na co popatrzeć! Palmiarnia jest naprawdę warta polecenia dla rodzin z dziećmi.
Rodzinny czas w Palmiarni
Po intensywnym zwiedzaniu wyruszyliśmy do Kłodzka. Jest to dobra baza wypadowa do wielu okolicznych miejscowości. Nasz nocleg znajdował się ponad 1 km od centrum miasteczka.
Po bliższym poznaniu starszej części Kłodzka, doszliśmy do wniosku, że nawet to dobrze. Mieszkaliśmy w spokojnym miejscu, na poddaszu, w przestronnym apartamencie. Wprawdzie widoku na góry nie było, ale za to istniał mały ogródek.
Sam Rynek w Kłodzku nas zawiódł – wiele zaniedbanych miejsc i budynków oraz mnóstwo szemranego (przepraszam za określenie) towarzystwa siedzącego na ławeczkach. Byliśmy tam po godzinie 18, w poszukiwaniu miejsca, gdzie moglibyśmy zjeść. Właścicielka naszego lokum poleciła nam kilka miejsc z tanim dobrym jedzeniem, ale jak się okazało – wszystko było czynne do 16.
Tylko jakiś bar i mała restauracyjka jeszcze nie zostały zamknięte. Skorzystaliśmy z oferty tego drugiego miejsca (nazywała się chyba Finezja) i nie pożałowaliśmy. Dzieciaki zamówiły sobie pancakes, które tak samo dobrze smakowały, jak wyglądały.
Pycha!
Inne dania (danie gyros, pierogi, naleśniki) również godne polecenia w miarę przystępnej cenie.
Twierdzę, z której słynie Kłodzko, pozostawiliśmy sobie na inny dzień.
Górska wyprawa w Błędne Skały
Dzień IV
Na ten dzień zapowiadano piękną pogodę, dlatego z rana już była pobudka. Na dzisiaj mieliśmy zaplanowane zobaczenie Błędnych Skał. Samochodem drogę pokonaliśmy w około godzinę, gdyż jest bardzo kręta (zwana Drogą Stu Zakrętów).
Są też dwie wersje dostania się do Błędnych Skał: albo zostawiamy samochód na bezpłatnym dolnym parkingu i idziemy 3,5 km pieszo, albo płacimy 30 zł i wjeżdżamy samochodem na górny parking. My wybraliśmy tą drugą opcję i po dostaniu się już na górę, stwierdziliśmy, że bardzo dobrze zrobiliśmy. Zaoszczędziliśmy sporo sił.
Trzeba tylko pamiętać, że można wjeżdżać o pełnej godzinie, gdyż ruch jest wahadłowy.
Warto być jak najwcześniej, gdyż nie ma wtedy problemu z zaparkowaniem oraz spokojnie można podziwiać piękno labiryntu skalnego, pozastanawiać się, co poszczególne skały nam przypominają. Chociaż przy niektórych stały tabliczki, które już sugerowały obserwatorom, w jaki sposób na nie spojrzeć. Wszystkim bardzo się podobało to przechodzenie, czasami przeciskanie się pomiędzy skałami.
Wśród skał
Tym bardziej, że bilet dla rodzin z KDR nic nie kosztował.
Pogoda była idealna, nie za gorąco, dlatego po wyjściu z Błędnych Skał postanowiliśmy pojechać do Kudowy Zdrój. Najpierw zwiedziliśmy Muzeum Zabawek (naprzeciwko wejścia do Parku Zdrojowego). Czułam się tam, jakbym cofnęła się do czasów swojego dzieciństwa.
Powrót do czasów dziecięcych
Dzieciaki otrzymały kartkę z pewnym zadaniem i szukały pomiędzy zabawkami literek, które się układały w hasło. Bardzo ich to wciągnęło.
Kolejnym punktem był obiad. Tym razem wybraliśmy Restaurację Czeską, gdzie spróbowaliśmy m.in. zupy krasnala (pomidorowa, ale zupełnie nie nasz smak) oraz sznycla Pawliszowskiego (też nie do końca przekonała mnie ta potrawa, jeśli chodzi o smak).
Później przespacerowaliśmy się po Parku Zdrojowym i spróbowaliśmy wód w pijalni. Na koniec zajrzeliśmy jeszcze do Ogrodu Muzycznego. Dzieciaki odgrywały a to dyrygenta, a to pianistę…
Piękna pogoda pozwala grać!
Ale najlepsze spotkało nas na koniec dnia. Wracając do Kłodzka, postanowiliśmy odwiedzić jeszcze Minieuroland. Zakochaliśmy się w tym miejscu! Żałowaliśmy, że dopiero późnym popołudniem tam dotarliśmy. Pomiędzy makietami i miniaturami różnych zabytków Kotliny Kłodzkiej i świata było mnóstwo kwiatów!
I to w jakich soczystych kolorach: róż, biel, fiolet, żółć! W tle spokojna muzyka relaksacyjna. Różne zakątki, gdzie można usiąść, odpocząć, zjeść. Po prostu wsłuchać się w siebie. CUDOWNE miejsce! Z bólem serca wychodziliśmy stamtąd.
Musicie tam przyjechać!
Szukamy złota!
Dzień V
Padało już w nocy i praktycznie jak wstaliśmy, to cały czas siąpiło. Nie było możliwości pójścia w góry. Dlatego pojechaliśmy do Złotego Stoku zwiedzić kopalnię złota i osadę górniczą. Miejsce to cieszy się dużym powodzeniem, stąd też pojechaliśmy tam rano.
Są 3 wersje biletu. My wybraliśmy bilet srebrny (kopalnia+osada). Pominęliśmy sztolnię (trzeba zakładać kaski, jest tam dość wąsko i można wyjść w ubraniach lekko zaczerwienionych ).
Złoty Stok z dziećmi
Pani przewodniczka (zresztą, jak wszyscy tutaj pracujący) z pasją i humorem opowiadała o historii kopalni. Podczas wędrówki pojawił się też gnom (trochę wystraszył nam dzieci i już po spotkaniu z nim wiedziałam, że nie nadają się one do zwiedzania Twierdzy w Kłodzku).
Wyjazd z kopalni odbył się przez ciemny tunel, strasznie huczącą kolejką, ale zawsze to jakaś atrakcja . Na szczęście jazda nie trwała zbyt długo. Po opuszczeniu kopalni były jeszcze pokazy wybijania „złotych” monet i odlewania „złotej” sztabki.
Nastawiliśmy się na to, że dzieci będą same mogły to robić. Niestety to był tylko pokaz, przez co nasze dzieci wyszły wielce rozczarowane tym faktem.
W międzyczasie okazało się, że przestało padać, więc spokojnie mogliśmy zwiedzić osadę górniczą, gdzie przewodnik pokazywał różne dawne urządzenia pracy. Do pokazów, jak działały poszczególne maszyny, angażował dzieci, więc była radość niesamowita.
Dawne urządzenia
Na koniec można było przejść tunel strachu – z naszej piątki odważyła się tylko jedna córka i chyba dobrze się stało . Niektóre młodsze dzieci wyszły z płaczem. Jeszcze czekała nas wizyta u kata, który w sposób żartobliwy opowiadał o swojej pracy.
Dzieciaki zrobiły się głodne, więc poszliśmy na obiad do restauracji obok kopalni. Przy kasie okazało się, że był to nasz zdecydowanie najdroższy obiad .
Podczas powrotu znowu zaczął padać deszcz, zatem wróciliśmy do Kłodzka.
Gdy pogoda płata figle...
Dzień VI
W nocy burza i po przebudzeniu zobaczyliśmy, że znowu pada. Tak miało być przez cały dzień. Zaczęliśmy szukać alternatywy dla tego, co dzisiaj sobie zaplanowaliśmy (mieliśmy wejść na Szczeliniec ).
Okazało się, że w Dusznikach Zdroju jest Muzeum Papiernictwa, gdzie proponują warsztaty dla dzieci z czerpania papieru. Zarezerwowaliśmy bilety na 14.00.
Natomiast przed południem stwierdziliśmy, że podjedziemy jeszcze do Polanicy Zdrój.
Tam podczas półgodzinnej jazdy kolejką turystyczną wysłuchaliśmy historii uzdrowiska i zobaczyliśmy najważniejsze miejsca. Dzieciaki wypatrzyły też tor saneczkowy. Niestety zamknięty, ze względu na brak pogody. Później na moment przestało padać, więc przespacerowaliśmy się w kierunku Alei Gwiazd Koszykówki. Niestety mało nas to zainteresowało, gdyż nazwiska umieszczonych tam sportowców niewiele nam mówiły, część napisów była mało czytelna.
Po pysznym obiedzie w miejscu, które przypominało bar mleczny i miało bardzo przystępne ceny, pojechaliśmy do Dusznik Zdroju. Jak się okazało na miejscu, Muzeum Papiernictwa jest świetną alternatywą dla dzieci na czas niepogody.
Przyjechaliśmy wcześniej niż mieliśmy zaplanowane warsztaty, dlatego z audio przewodnikiem zwiedziliśmy wystawy związane z historią papieru i sposobów jego wytwarzania w Polsce i na świecie. Same warsztaty były super, bo dzieci czynnie w nich uczestniczyły.
Dowiedziały się m.in., z czego kiedyś robiono papier czerpany, a z czego teraz i same mogły wykonać 3 arkusze takiego papieru w różnych kształtach. Po wysuszeniu Pani włożyła nam je do koperty, dzięki czemu nie zastanawialiśmy się, w co to zapakować.
Zdobywamy nowe umiejętności!
Zdobywamy Szczeliniec
Dzień VII
Pogoda się poprawiła, więc zdecydowaliśmy się pojechać do Karłowa i wejść na Szczeliniec. Bilet, tak jak w przypadku Błędnych Skał, dla rodzin z KDR jest bezpłatny. Trasa początkowo trochę wymagająca, bo po schodach. Kiedy dotarliśmy do schroniska, okazało się, że nic nie widać. Chmury tak nisko zalegały.
Trochę rozczarowani, że nic nie zobaczyliśmy, postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na gorącą czekoladę i kawę. Przez okna schroniska mogliśmy zaobserwować, jak chmury powoli się przerzedzają i po około 20 minutach podziwialiśmy piękne widoki. Wynagrodziły nam one te chwile oczekiwania .
Z dziećmi w górach
Wyruszyliśmy w dalszą drogę przez labirynt skalny. Robiło się coraz cieplej i ciekawiej. Bardzo nam się podobała ta trasa.
Urozmaicona, z pięknymi widokami. W sam raz na ukoronowanie naszego wyjazdu, gdyż następnego dnia musieliśmy wracać do Warszawy.
Ale, żeby dzieci były zadowolone w 100%, należało spełnić jeszcze jeden punkt – tor saneczkowy w Polanicy Zdrój .
Dlatego podczas powrotu do Kłodzka zajrzeliśmy do uzdrowiska na pyszny obiad w tym samym miejscu, co ostatnio (pierogi z białą kiełbasą i chrzanem + żurek – PYCHOTA!). Posileni, wyruszyliśmy na tor saneczkowy, żeby przypieczętować koniec naszej wakacyjnej wyprawy.
Cudowna zabawa!
Następnego dnia, z bólem serca i obietnicą powrotu znowu w to miejsce, wyruszyliśmy do Warszawy.
Lidia Niewiatowska
"Polska z dziećmi 2021"
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl