Moje wakacje z dzieckiem w górach
Dlaczego warto wyruszyć z dzieckiem w góry?
Kocham góry. Wszyscy kochamy. To miejsce, gdzie czujemy się najlepiej - ostre powietrze i przeszywające widoki. I jeszcze to nieuchwytne coś, gdy pakuję plecak i wyciągam z szafy buty trekkingowe. Takie miłe podniecenie i łaskotanie w brzuchu. Zupełnie, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem i czekałam na święta Bożego Narodzenia.
Chociaż patrząc z boku to całe łażenie po górach jest w zasadzie trochę głupie - wchodzi się na górę, i to jeszcze z ciężkim plecakiem, tylko po to, żeby chwilę posiedzieć na szczycie i zaraz zejść. I nie zrozumie tego nikt, kto nie postawił na szlaku ani jednego kroku na vibramowej podeszwie.
To jest pasja - po prostu. Dlatego zanim jeszcze pojawiły się na świecie nasze dzieci, wiedzieliśmy, że będziemy je zabierać w góry. To było dla nas oczywiste. Pamiętam, jak podczas z jednej naszych - wtedy jeszcze narzeczeńskich - wędrówek, spotkaliśmy parę z czteroletnią córką, wchodzącą na jeden ze szczytów Beskidu Małego. Podejście było strome, a mimo to dziewczynka radziła sobie doskonale. Rodzice byli z niej wyraźnie dumni i chętnie opowiedzieli, jak razem z nimi chodzi po górach, niemalże od urodzenia. Potem spotykaliśmy jeszcze inne rodziny z dziećmi w różnym wieku, niektóre z dzieci były zupełnie małe - jeszcze w nosidłach.
Postanowiliśmy, że my zrobimy tak samo. Żartowaliśmy, że po prostu zamienimy plecak na dziecko.
Dlatego, już 4,5 miesiąca po narodzinach Janka, naszego pierwszego syna, wybraliśmy się w Beskid Żywiecki, by podziwiać wiosnę w górach. Jaś doskonale zniósł swoją pierwszą podróż i wędrówki po szlakach. A my nabraliśmy pewności, że to doskonały sposób na wspólne spędzenie czasu i najlepsza droga, do zarażenia dzieci naszą pasją.
I odtąd jeździliśmy razem tak często, jak tylko mogliśmy - nie tylko do pensjonatów czy gospodarstw agroturystycznych. Nocowaliśmy również w schroniskach, chatkach studenckich, a nawet w bazach namiotowych.
Wyszliśmy z założenia, że najważniejsze dla dziecka jest mieć rodziców przy sobie. Cel podróży jest mniej istotny - myślę, że dzieci równie dobrze czują się nad morzem, jak w górach, czy w lesie nad jeziorem. Ale czasem mam wrażenie, że powiększenie rodziny jakoś szczególnie zobowiązuje do spędzania wakacji tylko w nadmorskich kurortach. Ja tak nie chciałam. Oczywiście warto jeździć w różne miejsca i to robimy! Nie rozumiem tylko dlaczego po urodzeniu dziecka mielibyśmy na stałe zmienić nasze upodobania i zrezygnować ze swojej pasji? W końcu nie po to zapraszaliśmy dziecko na świat, żeby nam go przysłoniło albo żyło w swoim, tylko po to, aby stało się jego częścią!
Wbrew powszechnej opinii (i mimo sprzeciwu części rodziny ;) ) fantastycznie bawiliśmy się w górach, nawet z niemowlakiem i to pod namiotem! Oczywiście takie wakacyjne wyjazdy wymagają stosownego przygotowania, nieco doświadczenia i ustępstw (bo namiot to mniej wygód dla rodziców). Przede wszystkim trzeba to lubić. My lubimy aż za bardzo :)
Dlatego, gdy Jaś miał 19 miesięcy zorganizowaliśmy trzytygodniową wyprawę do Rumunii. Z namiotem!
Ze względu na odległość, podróż rozłożyliśmy na etapy z dwoma noclegami po drodze - jechaliśmy samochodem, szukając po drodze dogodnych miejsc do rozbicia się - najczęściej pól kempingowych albo gospodarstw agroturystycznych, przy których rozbijaliśmy namiot.
Całe szczęście Janek lubi podróżować - śmiejemy się, że nasze dzieci mają to we krwi! A i sama wyprawa była tak zaplanowana, żeby była jak najciekawsza i jak najmniej uciążliwa dla nas wszystkich, więc odcinki do przejechania samochodem były niezbyt długie.
Rumunia to przepiękny kraj i bardzo przyjaźni ludzie. Ale przede wszystkim wspaniałe góry! Oczywiście nie mogło nas tam zabraknąć.
Na rumuńskich szlakach (dość kiepsko oznakowanych) Janek ćwiczył chodzenie i bieganie, a my podziwialiśmy nieziemskie widoki. Udało nam się również kilka razy nocować w górach, w głuszy. Weszliśmy nawet na Farcaul - najwyższy szczyt Gór Marmaroskich z niezapomnianym noclegiem na przęłęczy Vinderel. Patrząc z perspektywy przyznaję, że było to dość karkołomne, ale może również dzięki temu niezapomniane przeżycie.
To piękne wspomnienia, które zostaną z nami na zawsze:
- widok zachodzącego słońca nad bezkresnymi połoninami,
- smak herbaty gotowanej w kociołku na ognisku,
- półdzikie konie, biegnące o poranku brzegiem jeziora,
- dźwięk dzwonków, zawieszonych na szyi kóz i owiec, wypasanych przez rumuńskich pasterzy,
- Jaś szukający znaków szlaku, czy dzielnie drepczący pod górę na swoich małych nóżkach,
- podróż razem z drwalami ostatnią w Europie kolejką leśną,
- kąpiele w zimnym strumyku,
- a przede wszystkim spełnione jedno z podróżniczych marzeń.
Jak daliśmy sobie radę z tak małym dzieckiem?
Zwyczajnie! Janek cieszył się naszą obecnością i tym, co odkrywał po drodze. Chłonął atmosferę tamtych miejsc i ciągle się czegoś nowego uczył - podawał tacie śledzie do namiotu, przynosił chrust i wrzucał szyszki do ogniska, pomagał wlewać wodę do kociołka, ganiał za owieczkami albo po prostu ćwiczył rzuty kamieniem do strumienia czy namiętnie grzebał patykiem w ziemi.
Ale nasze wyjazdy bardzo wielu rzeczy nauczyły również nas - doceniać małe chwile, być tu i teraz, cieszyć się z rzeczy małych, a także tego, że dziecko wcale nie oznacza rezygnacji ze swoich marzeń! Bo nadal możemy czerpać radość z gór, choć nieco inaczej.
Jednak przede wszystkim nasze górskie wyprawy umacniają więź między nami i budują wspólne wspomnienia. Bo swoje marzenia, przynajmniej te podróżnicze, najlepiej realizować wspólnie z dzieckiem. Oczywiście cudownie byłoby, gdyby dzieci pokochały góry i podróżowanie tak, jak my. Choć patrząc na Janka, gdy na hasło „jedziemy na wycieczkę?” z radością pakuje swój mały plecaczek, jestem tego pewna.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Widzę, jak bardzo go cieszą nasze wyjazdy i z dumą mogę powiedzieć, że zdobył już na własnych nogach niejeden szczyt.
Samodzielnie przeszedł wiele dość trudnych dla niewprawnego turysty szlaków, mimo, że ma dopiero 4 lata!
Oczywiście małe nóżki idą wolniej, ale przez to uważniej. I okazuje się nagle, że szlak, który wcześniej dobrze znaliśmy, odkrywa przed nami nowe oblicze - kamienie, po których można się wspinać, drzewa o ciekawych kształtach, błoto, które potem tak śmiesznie zastyga na nogach, strumyk, przez który trzeba się przeprawić i uważać, żeby nie zmoczyć butów, pochowane w wykrotach poziomki, górka, z której można szybko zbiec, trzymając się za ręce, znaki szlaku, które można liczyć czy chociażby słupki graniczne, na które trzeba koniecznie wejść...
Czy to nie najlepsza nauka matematyki, geografii, biologii czy historii? A także szacunku do gór i przyrody?
I ja, zupełnie przypadkiem, odkryłam, że wycieczka na dobrze znane szlaki może być także dla nas fascynującą wyprawą i świetną zabawą - bo przecież o to właśnie chodzi w tych wspólnych wyjazdach.
A co zrobić, żeby małe nóżki chciały iść? Zwłaszcza, gdy szlak ma akurat ten nudniejszy odcinek?
Czasem wystarczy się rozejrzeć i pomyśleć! Można zbierać kamyki i wrzucać do strumyka na mijanych mostkach. Można trzymać sznurek i bawić się w pociąg albo holownik. Można próbować nadeptywać swój albo mamy czy taty cień albo zostawiać na drodze różne znaki z szyszek i patyków albo po prostu rozmawiać, śpiewać piosenki, opowiadać różne historie i wymyślone naprędce bajki.
Gdy wędrujemy z dzieckiem nie ma większego znaczenia dokąd idziemy. To droga staje się celem samym w sobie i czas, który spędzamy wspólnie, świetnie się bawiąc.
Gdy małe nóżki bardzo się zmęczą, wystarczy zrobić przerwę i wyciągnąć z czeluści plecaka czarodziejską przekąskę. Czarodziejską, bo już po kilku minutach małe nóżki zaczynają znowu skakać i biegać dookoła. To niebywałe jakie są zdolności regeneracyjne dzieci!
Wiele osób pyta ze zdziwieniem - jak to, ale tak z dzieckiem w góry? I to jeszcze pod namiot?
A my widzimy same korzyści z takiego wspólnego wyjazdu. Przede wszystkim lubimy to! Lubimy spędzać czas w ten sposób, chłonąć atmosferę gór w ich sercu, wsłuchiwać się w cykanie świerszczy o poranku, zjeść śniadanie na trawie, rozpalać ognisko wieczorem, czasem coś pośpiewać przy gitarze, a potem wrócić do namiotu pod niesamowicie rozgwieżdżonym niebem ze zgaszoną latarką.
A dzieci? Czerpią z takich wakacji całymi garściami! Przede wszystkim mają rodziców cały czas dla siebie - uśmiechniętych, zrelaksowanych. Ciągle się czegoś uczą zupełnie przy okazji, a poza tym są cały czas w ruchu i to na świeżym powietrzu. A ostre górskie powietrze to fantastyczny sposób na zahartowanie młodego organizmu! Jeszcze nam się nie zdarzyło, żeby dzieci zachorowały w czasie wyjazdu (nie licząc pojedynczych incydentów żołądkowych) lub po nim. A i w ciągu roku nie ma u nas poważnych chorób. Może właśnie dlatego?
Dzisiaj zdobywamy góry już we czwórkę.
Antoś, nasz drugi syn, swoje pierwsze szlaki przemierzał, gdy miał 2,5 miesiąca - siedząc u mamy lub u taty w chuście. Gdy skończył pół roku, jego również zabraliśmy pod namiot - oczywiście w góry. Bawiliśmy się, jak zwykle świetnie - cała czwórka. I nie byliśmy wcale jedyną rodziną z małymi dziećmi na bazie namiotowej! Była tam cała gromadka maluchów.
Uwielbiałam patrzeć jak nieskrępowana niczym dziecięca wyobraźnia rozkwita w pełni. Dzieci potrafią świetnie organizować sobie czas, gdy się im tylko na to pozwoli.
A w górach, zwłaszcza pod namiotem, dzieci się nie nudzą, nawet jeśli wcale nie ma zabawek, ani telewizora z bajkami...
Hamak i koc stają się statkiem groźnych piratów; lejek kuchenny raz jest trąbką, raz mikroskopem, a innym razem radiem; gumowy wąż okazuje się być świetnym telefonem; wykopana łyżką dziura staje się pułapką na turystów; w kuchennych garnkach czy zwykłych miskach można gotować knedle z błota i zupę z trawy; z kamieni buduje się tamy w strumieniu, a wieczorem można rozpalić ognisko i pogrzebać w nim patykiem, a potem wziąć swoją latarkę-czołówkę i pobawić się w „straszenie dorosłych”...
To chwile, do których chętnie wracamy wszyscy i wspomnienia, które chcemy zachować na zawsze. Oczywiście są wyjazdy szczególne, które pamiętamy bardziej. O innych przypominają nam zdjęcia. Ale wszystkie nasze wyprawy łączy jedno – miłość. Nie tylko do gór. To przede wszystkim dająca siłę więź między nami, która dla nas jest źródłem wielkiej radości, a dla dzieci najlepszym kapitałem na dorosłe, szczęśliwe życie.
Anna K.
Opowiadanie Pani Anny z Aleksandrowa Łódzkiego (nazwisko do wiadomości Redakcji) zostało wyróżnione w konkursie "Moje wakacje z dzieckiem w górach" organizowanym przez portal DziecioChatki - Miejsca Przyjazne Dzieciom oraz Pensjonat Reymontówka w Kościelisku k. Zakopanego. Dziękujemy i gratulujemy!
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM