O tym jak jedna książka zrobiła z kanapowca taternika
O tym jak jedna książka zrobiła z kanapowca taternika
Wakacje inspirowane przewodnikiem: "Tatry. Przewodnik dla dużych i małych"

Książka, która zrobiła z kanapowca taternika
W zeszłym roku kupiłam „Tatry. przewodnik dla dużych i małych” Wydawnictwa Literackiego (autorzy: B. Gawryluk, Paweł Skawiński, Adam Pękalski) z myślą o mojej dziesięciolatce. Chciałam w ciekawy sposób zainteresować ją geografią Polski. Jakie było moje zdziwienie, gdy córka - po przeczytaniu jej trzy razy od deski do deski - oświadczyła kategorycznie, że chce jechać w Tatry.
Muszę dodać, że naszych wspólnych wędrówek po górach jeszcze nie było nawet na mojej liście marzeń. Z radością podjęłam wyzwanie. Dla mnie była to okazja, aby wrócić w krainę dzieciństwa, do zimowej stolicy Polski po wielu, wielu latach. Z córką uzgodniłam miejsca, które chciałaby zobaczyć.
Resztę planu stworzyłam na postawie swoich doświadczeń, porad z internetu i rad przyjaciółki, która jest doświadczoną taterniczką, również w wędrówkach z dziećmi. Założyłam również, że plan jest szkicowy i będę musiała go dostosowywać do pogody i naszej dyspozycji fizycznej w danym dniu. Zaplanowałam, że po intensywnej i męczącej wędrówce, musimy odpocząć, nim znowu wrócimy w góry.
Naszą bazą wypadową była Bukowina Tatrzańska. Z myślą o naszym psie wybrałam przestronne łąki rozciągające się po obu stronach drogi przecinającej ją. Super miejsce na spacery z psem.
Na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego nie mogłyśmy go zabrać.

Łąka w Bukowinie Tatrzańskiej o zachodzie słońca
Muszę przyznać, że Bukowina zachowała charakter podhalańskiej wsi, którą pamiętam z dzieciństwa. Można tam zobaczyć sianokosy, drabiniaste wozy z zaprzęgami koni i jest dużo spokojniej niż w Zakopanym. To był dobry wybór, oczywiście jeśli jesteśmy zmotoryzowani. Nasz pobyt trwał pięć pełnych dni, ale wykorzystałyśmy również dzień przyjazdu i wyjazdu.
Myślę, że program ten można zrealizować przez tydzień, a nawet dłużej, bo na bardziej wnikliwe zwiedzenie zabrakło nam czasu. Najlepiej wybrać okres poza wysokim sezonem i długimi weekendami. My wybrałyśmy się w czerwcu, jeszcze przed wakacjami, kiedy dni są najdłuższe, a pogoda najbardziej stabilna. Warto kupić kijki, które są bardzo pomocne przy wchodzeniu i schodzeniu oraz wygodne buty górskie.
Warto kupić mapę Tatr oraz ściągnąć aplikację na telefon PTTK Szlaki turystyczne Małopolski, która pozwala określić, w którym miejscu na szlaku się znajdujemy i tym samym zaspokoić ciekawość dziecka: jak daleko jesteśmy. Córka zadbała o pobranie aplikacji RATUNEK, o której dowiedziała się z przewodnika.
Pierwszy dzień - powitanie Tatr
Gubałówka, Butorowy Wierch
Ze względu na popołudniowe godziny zameldowania i późny przyjazd, aby nie tracić dnia, zaplanowałam łatwo osiągalną wycieczkę, ze spektakularną panoramą Tatr z grzbietu Gubałówki.
Wjazd kolejką zawsze jest ogromną atrakcją dla dziecka w każdym wieku - i myślę tu też o sobie. PKL oferuje na swojej stronie bilet łączony wjjazd w górę na Gubałówkę i zjazd w dół z Butorowego Wierchu. Przy okazji można zrobić około godzinny spacer praktycznie płaską asfaltową drogą, z przerwami np. na posiłek.

Przerwa na obiad z widokiem na panoramę Tatr
Minusem jest tłok panujący na Gubałówce i ogromna ilość straganów i innych atrakcji rozpraszających pociechy i przysłaniających im cały świat. Myślę jednak, że cudowne widoki, głównie na Tatry Zachodnie i okoliczne łąki oraz oczywiście całe Zakopane, rekompensują niedogodności przeciskania się.
Zjazd około piętnastominutowy na dół kolejką krzesełkową z Butorowego Wierchu pozostawił w nas niezapomniane wrażenia.

Zjazd kolejką z Butorowego Wierchu
We mnie pozostało też rozczarowanie, że trasy narciarskie, którymi pomykałam w dzieciństwie w dół, zostały tak bardzo zabudowane. Obraz dawnego Zakopanego żyje wciąż we mnie, ale to, co widzę, niestety kłuje w oczy i w serce. Ot, samo życie.

Widoki z kolejki linowej na Butorowy Wierch
Dzień drugi - Pierwsza Wielka Wędrówka
Kuźnice - Kasprowy Wierch - Dolina Gąsienicowa - Schronisko Murowaniec - Dolina Jaworzynki - Kuźnice
Przejazd z Bukowiny Tatrzańskiej do Zakopanego drogą przez Polanę Głodówkę w stronę Łysej Polany, a potem Oswalda Balzera już sama w sobie stanowi nie lada gratkę. Widoki zapierają dech w piersiach. Poza tym wjazd do Zakopanego od Jaszczurówki pozwoli zaoszczędzić sporo czasu na ominięcie korków. Wolałam uniknąć mozolnego wchodzenia pod górę, bo samo wyjście z regla dolnego zajęłoby nam wieki.
Wjechałyśmy zatem kolejką linową PKL, aby bez wysiłku osiągnąć spektakularny efekt. Warto wiedzieć, że bilet za wyjazd przed godziną 9.00 jest tańszy i najlepiej kupić go na stronie, żeby nie tracić czasu na stanie w kolejce w Kuźnicach. Wjazd wagonikiem na Kasprowy Wierch zawsze robił na mnie ogromne wrażenie.

Widok z kolejki PKL na Kasprowy Wierch
Znalezienie się szybko na wysokości 1987 m n.p.m w tak surowym klimacie, przestrzenie i widoki zrobiły na córce ogromne wrażenie.
Zakochała się w Tatrach na zawsze. Pod obserwatorium zjadłyśmy śniadanie, rozkoszując się widokami i bawiąc w odnajdywanie na mapie nazw szczytów, na które patrzyłyśmy.

Śniadanie na Kasprowym Wierchu z takim widokiem
Ogromną zaletą schodzenia w dół jest to, że każdy krok zmienia perspektywę, a widoki i emocje związane z nimi, wraz z zachwytami, które się pojawiają, rekompensują trudy długiego schodzenia.

Kasprowy Wierch widziany z przełęczy Liliowe

Dolina Gąsienicowa
Naprawdę nikomu się to nie nudzi, nawet jeśli do pokonania jest 8 kilometrów.

Przy schodzeniu w dół nigdy nie jest nudno
Tym bardziej, że natknęłyśmy się na ogromną łatę zmrożonego śniegu.

Selfik ze śniegiem w czerwcu musiał być zrobiony
Sposobności do przekazania wiedzy w ciągnących się na szlaku rozmowach, kiedy dziecko ma wszystko na wyciągnięcie ręki, nie brakuje. Oczywiście szarlotka w Schronisku Murowaniec musiała być zaliczona, ale uciekłyśmy stamtąd szybko, bo było bardzo tłoczno.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Po drodze też odczułyśmy kilka stref klimatycznych i jak zawsze ubranie na cebulkę się sprawdziło. W dolinach panował tropikalny upał, gdy na szczycie wiał przenikliwy, lodowany wiatr.

Upał w dolinie
Kiedy było już ciężko iść, jadłyśmy czekoladę oraz inne motywatory. Na postojach wypatrywałyśmy dzikich zwierząt. Po długim czasie zapomina się o trudach, a zostają cudowne wspomnienia, no i zdjęcia.
Dzień trzeci - odpoczynek robimy i jemy to, na co mamy ochotę
Zakopane ul. Krupówki, ul. Chałbińskiego i ul. Zamojskiego, Termy w Bukowinie Tatrzańskiej
Nie wprawione taterniczki wstały obolałe i zmęczone, ale na szczęście nie było to niespodzianką .
A i pogoda zestroiła się z naszymi nastrojami, było pochmurno i mżyście. Nie odebrało nam to apetytów na kolejne atrakcje bardziej kulinarne, a góry tym bardziej mogły na nas poczekać. Na liście marzeń były gofry na Krupówkach. Ja chciałam wrócić do wspomnień ze starego kultowego Coctail Baru. Mieścił się kiedyś przy Krupówkach 40, w budynku, który został zmieciony wiatrem przemian gospodarczych.
W czasach siermiężnego PRL-u ten bar był dla mnie - małej dziewczynki - jak Narnia i Wigilia Bożego Narodzenia w jednym. Lody czarno-białe, afrykańskie, ambrozja, koktajle jagodowe, galaretki z bitą śmietaną, gorąca czekolada i wiele, wiele więcej.
Tyle wspaniałych wspomnień. Zapach tego miejsca żyje wciąż w mojej pamięci, i widok tych wszystkich smakowitych deserów i ciastek w szklanych gablotkach. Odnalazłam to wszystko w Gabi Coctail Bar, na ulicy powyżej Krupówek, na Zamojskiego 10 a.

Smakołyki w Gabi Coctail Barze
Atmosfera i wystrój nie oddają charakteru tamtego starego drewnianego budynku w stylu zakopiańskim, ale smaki pozostały niezmiennie wspaniałe. Aby zrównoważyć obżarstwo, zrobiłyśmy spacer „po starym Zakopanym” powyżej Krupówek w stronę Kuźnic, które najczęściej odwiedzałam jako dziecko - obok pomnika Chałubińskiego i Sabały w stronę Ronda Jana Pawła II.
Tam odnalazłyśmy coś zupełnie nowego dla mnie, poza naszym planem, Centrum Edukacji Przyrodniczej TPN, z niezwykle ciekawą ekspozycja multimedialną połączoną z dioramami. (Wystawy przyrodnicza i roślinności tatrzańskiej są bezpłatne, po wcześniejszej rezerwacji miejsca.)

Centrum Edukacji Przyrodniczej TPN
Dużym atutem było to, że byłyśmy same i mogłyśmy siadać na podłodze, aby obejrzeć pokazy i prezentacje, nie nadwyrężając obolałych nóg . Znakomicie wpisało się to w w pogłębienie wiedzy z książki na temat naturalnych walorów Tatr.
Na koniec dnia w Termach Białczańskich zbierałyśmy siły na kolejne przygody, przy okazji świetnie się bawiąc. Nie straszne nam były kąpiele w mżawce i mgle, bo woda była wspaniale gorąca.
Dzień czwarty - panorama Wysokich Tatr Polskich i Słowackich
Schronisko na Głodówce, Rusinowa Polana, Gęsia Szyja
Parking Wierch Poroniec - Rusinowa Polana - Gęsia Szyja - Rusinowa Polana - Parking Wierch Poroniec
Tego dnia zmieniałyśmy naszą bazę wypadową na Schronisko na Głodówce na Polanie Głodówka. Jest to bardzo przyjazne miejsce dla portfela oraz dla rodzin z psami. Mają tam pyszną kuchnię, której najlepszą przyprawą jest ogromny taras z zapierającą dech w piersiach panoramą Tatr: Bielskich, Wysokich i Zachodnich.

Widok z tarasu Schroniska Głodówka
Schronisko graniczy praktycznie z Tatrzańskim Parkiem Narodowym i nie ma w okolicy zabudowań, dlatego nocą panuje tu absolutna cisza. Po zmroku zamiera ruch na drodze prowadzącej tylko do Palenicy Białczańskiej i do przejścia granicznego ze Słowacją na Łysej Polanie. Niebo nocą jest też wyjątkowo ciemne. Wszystko to sprawia, że miejsce to jest absolutnie wyjątkowe. I dlatego w weekendy i w okresie wakacyjnym trudno tam o miejsce noclegowe.
Stąd też nasze przenosiny. Dopiero po południu ruszyłyśmy na szlak, ale dzięki temu nawet na uczęszczanym szlaku do Rusinowej Polany było pustawo. Trasa z parkingu na Wierchu Poroniec jest bardzo przyjemna i łatwa dla małych piechurów, nie ma stromych podejść.
My jeszcze czułyśmy Halę Gąsienicową w kościach i mięśniach, więc szłyśmy powolnym tempem, ciesząc oczy lasem, a potem otwierającą się przed nami przestrzenią hal i rozpościerającymi się za nimi graniami.

W drodze na Rusinową Polanę
Rusinowa Polana słynie z łatwości, z jaką można osiągnąć widoki godne wspinania się na szczyty w Tatrach Wysokich. To takie serce Tatr, do osiągnięcia małym wysiłkiem, ale jednak na własnych nogach. Idealne miejsce na pikniki z kontemplacją szczytów lub liczeniem owiec, bo to druga atrakcja tego miejsca. Bacówka z prawdziwym bacą sprzedającym jeszcze ciepłe oscypki, bunc i bryndzę, żentycę, a wszystko pachnące dymem. Był tak miły, że poczęstował nas również wodą, niestety z plastikowej butelki, bo na tej wysokości nie ma studni ani ujęcia wody.
To była nasza kolejna wizyta na Rusince, ale pierwszy raz córka pokonała ją na własnych nogach, gdyż zawsze wchodziłyśmy dużo bardziej wymagającym szlakiem od Wiktorówek. Dlatego od dawna kusił mnie drogowskaz i schody prowadzące w kierunku Gęsiej Szyi.
Tym razem miałyśmy sporo czasu i dałam się skusić. Namówiłam również córkę. Ruszyłyśmy w górę. Miałam większy apetyt na nowe widoki, również te leżące u podnóża Tatr na Spisz, Pieniny, Gorce i Beskid Sądecki.

Obrót za siebie w drodze na Gęsia Szyje
Po 40 minutach wspinania się po tysiącu chyba niewygodnych schodów z bali, w błocie i znoju i marudzeniu dziecka zadającego mi milion razy i każdego idącego z góry naprzeciw nam turysty pytanie: "Daleko jeszcze?"

Niekończące się schody na Gęsia Szyje
Na szczęście nie poddałyśmy się, pomimo nudy i zmęczenia, bo obiecane widoki przysłaniał gęsty, ciemny las. I oto nagle… zobaczyłyśmy skały i otworzył się przed nami krajobraz równie spektakularny jak na Rusinowej Polanie na Tatry Bielskie i Wysokie, m.in. z widocznym Kasprowym Wierchem.
Córka uczciła sukces dwiema „pieczątkami” zaprojektowanymi i narysowanymi własnoręcznie w swojej książeczce PTTK: Rusinowa Polana, Gęsią Szyja.

Brak pieczątki? Żaden problem
Fajna rzecz, bo ogromnie cieszy dzieci i motywuje bardzo do przybicia kolejnej pieczątki, a może nawet zdobycia kolejnego szczytu Korony Gór Polskich. Zejście to dopiero była tortura, ale na szczęście tego nie pamięta się długo.
Długi czerwcowy dzień dał nam możliwość podziwiać Tatry w promieniach zachodzącego słońca z tarasu w schronisku. I tym razem udało nam się wypatrzyć również z daleka stada owiec na Rusinowej Polanie. To był kolejny miły dzień, złapany pełną garścią młodej taterniczki.
Dzień piąty
Dolina Kościeliska, Tatrzańskie Archiwum Planety Ziemia, Schronisko Ornak, zakupy w Chochołowie

Tatrzańskie Archiwum Planety Ziemia
Dolina Kościeliska tłumami większymi niż na Krupówkach sromotnie nas rozczarowała. Ale na szczęście przy samym wejściu mogłyśmy się schronić na ponad godzinę w otwartym kilka dni wcześniej budynku Tatrzańskiego Archiwum Planety Ziemia. Tutaj to będziemy wracać często, bo temat ewolucji gór, tego jak powstały i dlaczego w tej chwili tak wyglądają, jest niesamowicie ciekawy. Córka wszystkiemu przyglądała się bacznie i była wyraźnie zainteresowana, ale tematyka i słownictwo przewodnika przekraczało wiedzę dziecka w jej wieku.
Dlatego na końcu czuła się już znużona i przytłoczona ilością informacji. Na mnie ekspozycja zrobiła ogromne wrażenie. Jest estetyczna, syntetyczna, działa na wyobraźnię, a ruchome makiety połączone z projekcjami z rzutników pokazują bardzo sugestywnie procesy górotwórcze i erozyjne. Największe chyba na niej wrażenie zrobiła fototapeta Rysów.
Przewodnik dodawał dużo ciekawostek i dzięki temu dowiedziałam się, skąd wzięła się nazwa najwyższej góry w Polsce. Pochodzi od wyraźnego uskoku i widocznego prawie pionowego pęknięcia, przypominającego rysę na szkle.
Wróciłyśmy na szlak w stronę Schroniska na Ornaku. Po drodze mijałyśmy tłumy schodzące w dół. Nasza strategia „śpiochów” sprawdziła się po raz kolejny, bo po godz. 17 dolina zaczęła pustoszeć. W drodze powrotnej mijałyśmy już pojedynczych turystów. Było do tego stopnia cicho, że udało nam się zaobserwować dzikie zwierzęta: sarny i lisa, które zapewne schodziły na szlak w poszukiwaniu resztek jedzenia.
Mojej taterniczce najwyraźniej brakowało adrenaliny, bo sama trasa, choć piękna, nie przypadła jej do gustu. Wynudziła ją i zmęczyła upałem. Na koniec dnia postanowiłam ruszyć samochodem w stronę wsi Chochołów, żeby pokazać jej zabytkowe zagrody i chaty w całym żyjącym do tej pory układzie urbanistycznym. Do wizyty zainspirowała mnie czytana wtedy kolejna z serii Przewodników dla dużych i małych książka, o Podhalu. Mnie, która przemierzała te okolice tyle razy, wiele faktów zaskoczyło i zainspirowało do naszych kolejnych wypraw.
Nie odnalazłyśmy chaty, słynącej z tego, że jej front jest zbudowany z największego kawałka drewna. Brakło nam motywacji i napędu do spacerowania Już nieco zmęczone nadmiarem wrażeń, zrobiłyśmy tylko zakupy w sklepiku tuż obok Muzeum Powstania Chochołowskiego, które już i tak było zamknięte. Koniecznie musimy tu wrócić na dłużej, bo jest co podziwiać.
To jedyne takie miejsce na świecie! To tętniącym życiem skansen i kawał podhalańskiego dziedzictwa kulturowego - tego niematerialnego również, który jest nadal kultywowany. Droga powrotna pod oświetlonymi zachodzącym słońcem Tatrami Zachodnimi wywołała w nas kolejne fale zachwytów.

Dolina Kościeliska
Dzień szósty - prawdziwa tatrzańska przygoda, którą dałyśmy sobie ostro w kość
Parking Palenica Białczańska - Dolina Roztoki - Dolina Pięciu Stawów Polskich - Rówień nad Kopą - Morskie Oko - Parking Palenica Białczańska
Od początku córka upierała się, że bardzo zależy jej, aby zobaczyć Morskie Oko. Ja byłam bardzo temu przeciwna, bo wiedziałam, że tłum potrafi zepsuć najbardziej urokliwe miejsce. Sama zresztą nigdy tam nie byłam, bo nasłuchałam się opowieści o obleganiu tego miejsca przez turystów, którzy nie do końca wiedzą, jak uszanować to miejsce, a sama droga jest bardzo długa i nudna.
Cóż, dla prawdziwych taterników to punkt wyjścia w góry, a nie miejsce docelowe. Dlatego zaryzykowałam dość ekstremalny wariant, który okazał się niesamowitą przygodą, a dodatkowo bardzo zbudował morale mojej córki, gdy się dowiedziała, że jednego dnia przeszła 21 km.
Podjęłam ryzyko wejścia Doliną Roztoki do Doliny Pięciu Stawów. Tam miałyśmy podjąć decyzję, jak wracamy. Czy czujemy się na siłach iść w stronę Morskiego Oka, czy wrócić tym samym szlakiem. I to był strzał w dziesiątkę.
Od początku. Poza sezonem, w tygodniu nie ma potrzeby wykupienia biletu na parkingu w Palenicy Białczańskiej. Można znaleźć miejsca do parkowania poza nim, które nie grożą zastaniem po powrocie za przednią szybą kosztownych pozdrowień od „dzielnych służb”. Ale w weekendy i w wakacje zapomnijcie, że bez biletu znajdzie się tam miejsce. Wiem, co mówię, bo zrobiłyśmy jedno podejście w weekend.
Jeśli chcemy zaoszczędzić pieniądze, można stanąć po stronie Słowackiej na Łysej Polanie, ale to dodatkowa strata czasu na przejście sporego kawałka drogi. I to jeszcze z dzieckiem. Jedynym minusem wakacji poza wysokim sezonem jest brak komunikacji zbiorowej jadącej od Bukowiny do Palenicy Białczańskiej. Autobusy i busy jeżdżą tylko w weekendy albo tylko z Zakopanego. Cóż poradzić. Lepiej to zaplanować i przemyśleć, kiedy czeka nas wyprawa na 10-12 godzin w górach. Również stanie w kolejce do kas, aby wejść na teren TPN, może na wstępie frustrować dzieci i podnieść ciśnienie rodzicowi.
Pogoda była wymarzona. Słońce, zero chmur, prognozy nie zwiastowały załamania pogody. Pełne werwy ruszyłyśmy asfaltem, aby jak najszybciej dojść do Wodogrzmotów Mickiewicza, gdzie skręcał szlak wiodący przez Dolinę Roztoki do Doliny Pięciu Stawów. Chciałyśmy jak najszybciej uciec od tłumów i poczuć dzikość natury.
Dolina Roztoki jest moim odkryciem. Jest wspaniała, urozmaicona lasem niezbyt gęstym, przepięknym potokiem. Co krok wygląda inaczej. Niezbyt stromo wznosi ku reglom górnym. Widać, jak las rzednie i przechodzi w kosodrzewinę, a krajobraz otwiera się coraz szerzej i dalej. Towarzystwo sympatycznych turystów i synchroniczne mijanki z nimi, bo a to oni robili przerwy, a to my, dodawało akcentów humorystycznych, kiedy za każdym razem po raz enty wymienialiśmy pozdrowienia.
Im wyżej, tym więcej fajnych ludzi, który pomogą, poradzą, zapytają, coś opowiedzą, jakby góry otwierały nas swoją surowością na to, co w ludziach najlepsze. Z taką myślą wróciłam z tej drogi. Może obecność dzieci na tym szlaku otwiera serca dorosłych?

Dolina Roztoki
Ostatni odcinek w upale na ostrym podejściu nie był łatwym, ale postoje oferowały cudowne widoki w zamian.
Jednak niecierpliwość, aby już być na miejscu i że to już nie daleko, nie pozwalała stać za długo. Jakie byłyśmy z siebie dumne i szczęśliwie, kiedy mogłyśmy usiąść nad jednym ze stawów, zdjąć buty, cieszyć się widokami i smakołykami przyniesionym ze schroniska. "Było cudownie" - to jakby nic nie napisać. Tam po prostu trzeba być. Poczuć to wszystkimi zmysłami. Każdy wysiłek jest wart tego miejsca.

Przedni Staw Polski w Dolinie Pięciu Stawów
Po przerwie zrobiłyśmy spacer do Czarnego Stawu Polskiego, mijając po drodze Wielki. i już wtedy, patrząc na drogowskazy, wiedziałyśmy, że nie odpuścimy wejścia wyżej na przełęcz, aby spojrzeć na całą dolinę z góry. Sił i chęci nam nie brakowało. Dziecko szczęśliwe i zmotywowane jak nigdy.

Widok na Dolinę Pięciu Stawów
To ja miałam tym razem trudność, aby za nią nadążyć. Po przejściu Równi nad Kopą zmienił się krajobraz i zobaczyłyśmy Rysy z Czarnym Stawem pod Rysami. I tu telefon się rozładował. Ale jedno zdjęcie uwieczniające szczęście dziecka mamy.
Potem już było trudniej przy schodzeniu, bo odczuwałyśmy w całym ciele coraz bardziej trudy wspinaczki.

Pod Rysami i Czarnym Stawem pod Rysami
Niestety nie pomyślałam o zabraniu gotówki i nastał głód w ekipie, a zapachy w schronisku w Morskim Oku podrażniały nasze puste brzuchy. No nic, trzeba było jeszcze zejść i to była konieczna tortura. Marzyłam o niesionych w plecaku rolkach albo deskorolce . Jakby na pożegnanie, drogą tuż przed nami przeszedł młody jeleń - koźlę. Wzbudził sensację, ale zjeżdżający z góry samochód spłoszył go.
Ostatnie metry do zaparkowanego samochodu pokonałam sama. Córka poczekała aż podjadę po nią, bo już totalnie osłabła. Obie byłyśmy bardzo dumne z siebie. I miałyśmy do tego niepodważalne podstawy.

Młody jeleń, który się nas nie bał
Dzień siódmy - Muzeum Tatrzańskie
Następnego dnia, jakby na pożegnanie z nami, góry były zasnute mgłą, deszczem i chmurami. Nie było żal wyjeżdżać. Wpadłyśmy jeszcze na Krupówki na kawę i śniadanie. W planie była wizyta w Muzeum Tatrzańskim, aby wykorzystać darmowe wtorki na wejścia na ekspozycje stałe, które obowiązują w Muzeum Narodowym w Krakowie, którego częścią jest ten oddział. Budynek jest po generalnym remoncie, a wystawy zrobione na nowo, z użyciem nowoczesnych technik multimedialnych.
Niestety miałyśmy mało czasu, więc raczej omiotłyśmy wszystko tylko wzrokiem. Córkę z racji zainteresowań najdłużej zatrzymał dział muzykaliów, gdzie odsłuchiwała krótkie fragmenty utworów wielkich polskich kompozytorów, inspirowanych muzyką góralską.
Lepszego akcentu kończącego nasze pierwsze wakacje w Tatrach nie mogłyśmy sobie wymarzyć. Na pewno wrócimy do Muzeum, bo warte jest głębszych studiów. Córka robi listę szczytów do zdobycia… Ja mogę mieć tylko nadzieję, że za nią nadążę .




Muzeum Tatrzańskie
Nasza przygoda z górami w tym roku nie skończyła się tylko na tym wypadzie, bo w sierpniu zdobyłyśmy dwa szczyty Korony Gór Polskich: Radziejową w Beskidzie Sądeckim i Wysoką w Pieninach, ale to już zupełnie inna opowieść…
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl