Sandomierz - śladami Ojca Mateusza
Miasto Ojca Mateusza
Dlaczego „Ojca Mateusza” kręcono właśnie w Sandomierzu? Odpowiedź na to pytanie zna każdy, kto choć raz odwiedził to małe nadwiślańskie miasteczko. Gotycka, średniowieczna architektura, mroczne wąwozy, a nawet sieć podziemnych tuneli ciągnących się pod stopami turystów – to scenografia idealna dla małych i dużych detektywów!
Sandomierz położony jest na granicy województwa świętokrzyskiego i podkarpackiego. Założono go na wiślanej skarpie na krańcu Wyżyny Sandomierskiej, skąd z miasta roztacza się piękny widok na położoną poniżej Dolinę Wisły. W ciągu wieków miasto rozrosło się i objęło też tereny po drugiej stronie Wisły, gdzie teraz znajduje się nieciekawa, przemysłowa dzielnica Nadbrzezie. Historia miasta sięga początków państwa polskiego, ale zostało ono zniszczone podczas najazdu Tatarów i najstarsze zabytki, jakie możemy dziś podziwiać, pochodzą dopiero z XIV i XV wieku (z jednym istotnym wyjątkiem, o którym jeszcze wspomnimy).
Bramy i lochy
W naszej podróży po Sandomierzu pozostawaliśmy w stałym kontakcie z ojcem Mateuszem, który, choć zajęty poszukiwaniem złoczyńców, przekazał nam listownie kilka rad. "Przede wszystkim – czytamy w jego liście – zacznijcie od zwiedzania średniowiecznych zabytków. Z mojego doświadczenia wiem, że to właśnie tam najchętniej czają się ludzie o złych zamiarach. Może pomożecie mi ich ująć?"
Komu jak komu, ale trudno jest odmówić detektywowi o tak wielkiej renomie (liczba ujętych przez niego przestępców idzie chyba w tysiące – swoją drogą, jeśli wierzyć serialowi, to Sandomierz to naprawdę polska stolica zbrodni). Stosujemy się więc do rad ojca Mateusza i do miasta wkraczamy od strony XIV-wiecznej Bramy Opatowskiej. To piękny ceglany budynek, z późniejszymi renesansowymi zdobieniami, jedyna zachowana brama z czterech, które kiedyś broniły wejścia do miasta. Zgodnie z nazwą, prowadził do niej szlak z oddalonego o 30 km Opatowa. Można tu też zobaczyć jeszcze ślady dawnych umocnień – jedynie ślady, bo średniowieczne mury zostały niemal w całości rozebrane.
Innym sposobem, w jaki można było w średniowieczu dostać się do miasta – oprócz przejścia przez jedną z czterech bram - było skorzystanie z tak zwanego Ucha Igielnego, czyli Furty Dominikańskiej. To wąskie przejście, inaczej niż Brama Opatowska, nie było przeznaczona dla pojazdów (ledwo zmieści się tu pieszy!).
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Korzystali z niego głównie dominikanie podróżujący między dwoma klasztorami: tego wewnątrz murów i tego na zewnątrz. W razie ataku nieprzyjaciół można było to przejście łatwo zablokować, a nawet zamurować, dlatego musiało być tak wąskie. Ponadto legenda głosi, że przejście zasklepia się, gdy przechodzi przez nie osoba o złych intencjach. Z duszą na ramieniu przechodzimy przez bramę w tę i we w tę, ale nic się nie dzieje, więc najwyraźniej możemy dobrze o sobie mniemać. Na pewno jednak z przejścia tego nie skorzysta żaden złoczyńca.
Znakomitym miejscem na kryjówkę dla wszelkiego rodzaju typów spod ciemnej gwiazdy są natomiast niedalekie lochy. Podziemna trasa turystyczna w Sandomierzu powstała z połączenia dawnych piwnic kupieckich z XIV i XV wieku. Lochy prowadzą nas pod sam rynek, a łączna długość korytarzy to aż 470 metrów. Ciemno tu i straszno, ale w grupie prowadzonej przez przewodnika jakoś raźniej. Stojąc w wilgotnych korytarzach, wysłuchujemy legendy o dzielnej mieszczance Halinie Krępiance, która w tych piwnicach oddała życie za swoje miasto.
Było to tak: południową Polskę najechały złowrogie hordy Tatarów, rabując i mordując wszystko na swojej drodze. Halina, która szukała na wrogu zemsty za śmierć swojej rodziny, po ciemku zaszła do obozu najeźdźców i wślizgnęła do namiotu chana, któremu obiecała pokazanie tajnej drogi do Sandomierza. Udawała zdrajczynię, której zależało tylko na pieniądzach, chan uwierzył jej więc i wysłał swoje wojsko z kobietą, licząc na szybkie opanowanie miasta. Halina zaprowadziła Tatarów do sandomierskich piwnic i tu dała sygnał swoim współbraciom, którzy zablokowali wyjście i zasypali piwniczne korytarze, a z nimi tatarskie wojsko i dzielną mieszczankę.

Od rynku do zamku
Nie znalazłszy śladów zbrodni w podziemnych korytarzach, udajemy się na sandomierski rynek. Ponoć i tutaj grasują czasem złoczyńcy, i to w biały dzień! Przysiadamy więc na przerwę w jednej z licznych kawiarni, obserwując bacznie tłumy ludzi drepczących od jednego końca rynku do drugiego. Na samym środku rynku znajduje się gotycki ratusz z XIV wieku. Biała wieża zegarowa, dobudowana znacznie później, zdaje się być tu trochę - jak to się mówi - „z innej parafii”, nie odbiera to mu jednak uroku. Są tu też liczne stare kamienice i doskonale zachowany średniowieczny układ urbanistyczny. Tu też, jak na każdym rynku, toczy się życie miasta. Po odpoczynku ruszamy więc na połów pamiątek.

Sandomierski rynek
Teraz główną ulicą starego miasta – Mariacką – zmierzamy w stronę sandomierskiego zamku. Być może tam są jakieś tajemnice do rozwiązania?
Ulica Mariacka
Po drodze mijamy kolejny średniowieczny budynek – gotycką katedrę Narodzenia NMP. Detektywi i obrońcy prawa powinni tu zajrzeć, żeby zobaczyć, czy nikt nie czyha na bezcenne freski bizantyjsko-ruskie z XV wieku. Trudno je ukraść w całości, ale kto wie, co złoczyńcom przyjdzie do głowy!
Katedra
Bezpośrednio obok katedry znajduje się Dom Długosza. Byliśmy dość rozczarowani faktem, że słynny polski kronikarz wcale tu nie mieszkał, a był jedynie fundatorem, ale wciąż jest to bardzo ciekawy i rzadki w Polsce zabytek średniowiecznego budownictwa świeckiego (podobne są m.in. w Krakowie i Wiślicy). Obecnie mieści się tu muzeum diecezjalne, my jednak ufamy opiekunom wystawy, że będą w stanie sami obronić swoje zbiory przed złoczyńcami i idziemy dalej.
Dom Długosza
Historia wielkiego wybuchu
Zamek w Sandomierzu wygląda dość niezgrabnie: prostokątna bryła z jedną wystającą wieżą, jakby nie mogąca się zdecydować, czy chce być ceglana, czy tynkowana. Z daleka wygląda bardziej jak pałac mieszkalny, ale niegdyś była to potężna, gotycka twierdza, połączona z miastem wielkimi murami. Zbudował ją Kazimierz Wielki na miejscu dawnego grodu, rozbudował zaś Kazimierz Jagiellończyk. Po tej budowli zachowało się tylko zachodnie skrzydło wraz ze wspomnianą wystającą wieżą, zwaną „Kurzą nogą”. Reszta budynku padła ofiarą największych złoczyńców, jakich widział Sandomierz – szwedzkiej armii, która stacjonowała tu w czasach Potopu.
Zamek
Było to tak. Potężny król Szwedów Karol X Gustaw zajął całą niemal Polskę, ale zdecydował się zawrócić spod Lwowa, gdy usłyszał o zbierającym się tam polskim wojsku. Gdy maszerował obok Sandomierza, po drugiej stronie Wisły, dowiedział się, że całe miasto odbili Polacy, ale w zamku wciąż broni się spory garnizon jego ludzi. Nakazał im ewakuację przez rzekę i połączenie się z jego armią. Szwedzcy obrońcy opuścili po kryjomu zamek, a przez bramę wpadła horda niezdyscyplinowanych żołnierzy polskich, grabiąc, plądrując i kradnąc, co się da.
Na darmo były wezwania dowódców, by żołnierze wrócili do szyku – sytuacja była nie do opanowania! Nagle powietrze przeszyła olbrzymia eksplozja, tak wielka, że aż w Krakowie ponoć słychać było niosący się huk. Okazało się, że uciekający Szwedzi zastawili na Polaków pułapkę w postaci beczek z prochu z odpalonym lontem. Pułapkę tragiczną w skutkach – w eksplozji zamku zginęło, według ostrożnych szacunków, od 500 do nawet 2000 osób! Był to jeden z największych zamachów prochowych w nowożytnej historii świata, choć mało który Polak zna tą historię. Być może trochę wstyd nam się zrobiło, że tak łatwo daliśmy się podpuścić…
Zamek
Odbudowę całkowicie zniszczonego zamku prowadzono etapami w ciągu kilku kolejnych wieków, co sprawia, że jest to budowla co najmniej dziwaczna, gotycko-barokowo-klasycystyczna. W środku mieści się obecnie Muzeum Okręgowe, śmiało wchodzimy więc do środka, oglądając ciekawe eksponaty – wśród nich chyba najcenniejszy, czyli tzw. Szachy sandomierskie, jeden z najstarszych odkrytych w Europie egzemplarzy tej gry (pochodzą z XII wieku). Istnieje więc spore niebezpieczeństwo, że jacyś złowrodzy entuzjaści szachów zapragną pożyczyć ten cenny eksponat na małą partyjkę w zaciszu domowym. Póki co jednak Muzeum wydaje się być dobrze chronione, wyruszamy więc dalej. Po wyjściu z zamku przystajemy na dziedzińcu i podziwiamy piękny widok na Wisłę i okolice.
Ze „szwedzkim napitkiem”, jaki zafundowali okupanci polskiemu wojsku w czasach Potopu, wiążę się jeszcze jedna ciekawa opowieść. Oto bowiem pewien polski rycerz, niejaki pan Bobola, który również brał udział w radosnym grabieniu i rabowaniu zamku, siedział akurat na swym koniu na dziedzińcu, gdy doszło do eksplozji. Wybuch wyniósł go w górę wraz z rumakiem i wylądowali tak na drugim brzegu Wisły w jednym kawałku, nawet bez specjalnych obrażeń. Legendę o cudownym ocaleniu pana Boboli i jego rumaka przekazywano sobie potem jeszcze przez wiele dekad jako całkowitą prawdę, choć gdy patrzymy na oddalony drugi brzeg wydaje się nam to mało prawdopodobne…
Winiarskie tradycje
Nasze poszukiwania zabierają nas dalej, poza dawne mury starego miasta, w stronę dominikańskiego kościoła św. Jakuba. Okolica najeżona jest pięknymi lessowymi wąwozami, z których najbardziej znany jest Wąwóz Królowej Jadwigi. To przepiękne miejsce, w samym centrum Sandomierza, przenosi nas z dala od miejskiego zgiełku i czujemy się, jakbyśmy trafili w sam środek lasu. Dobrze jednak, że jest dzień – ten półkilometrowy wąwóz w nocy przemienia się w prawdziwy raj dla złoczyńców i już nieraz ojciec Mateusz musiał mocno się nabiegać, by ich tu wyłapać. Za dnia natomiast mali detektywi świetnie się tu bawią, bo kryjówek jest bez liku.

Wąwóz
Docieramy w końcu okrężną drogą do kościoła św. Jakuba, który widzieliśmy z okien zamkowych. Znajduje się on na sporym wzniesieniu zwanym Wzgórzem Świętojakubowym, które kiedyś było sercem Sandomierza, zanim jeszcze powstał obecny rynek położony bliżej skarpy wiślanej. Sam kościół to przepiękna budowla, jedna z najstarszych zachowanych w Polsce, a nawet całej Europie – pochodzi z początku XIII wieku. Zbudowany został w stylu późnoromańskim/wczesnogotyckim i od początku związany jest z dominikanami, którzy obok mają swój klasztor.

Kościół św. Jakuba
Bracia zakonni, jak przystało na pracowitych mnichów, swoje życie poświęcili nie tylko modłom, ale i dziełu tworzenia. Od kilku lat ich wysiłki koncentrują się na przywróceniu do życia tradycji winiarskiej ziemi Sandomierskiej i w tym celu założyli Winnicę św. Jakuba, którą można zwiedzać aktywnie lub pasywnie, w postaci degustacji.
Dzieciom pysznego trunku zażywać oczywiście nie wolno, muszą więc się zadowolić spacerem wzdłuż plantacji winogron i opowieścią jednego z mnichów, który wspomni, że kiedyś polskie wino piło się powszechnie i nikt nawet nie myślał o tym, żeby sprowadzać je z Włoch czy Hiszpanii. Bracia zakonni nie są jedynymi, którzy wpadli na pomysł przywrócenia tej pięknej tradycji w Polsce – w pobliżu miasta znajdziemy też kilka innych winnic prywatnych, które tworzą Sandomierski Szlaki Winiarski. To dobry pomysł na weekendową podróż, chociaż może niekoniecznie z dziećmi. Poza tym warto pamiętać, że degustacja wina skutecznie utrudnia walkę ze złoczyńcami.

Winnica
Raport u Ojca Mateusza
Nasz cel został osiągnięty – przetrząsnęliśmy miasto i chociaż nie znaleźliśmy niczego podejrzanego, to możemy przynajmniej zaraportować, że wszystko jest w porządku. Pora więc odwiedzić ostatnią atrakcję na naszej liście, gdzie zamierzamy złożyć nasz raport - Świat Ojca Mateusza. To fantastyczna wystawa, która jest nie lada gratką nie tylko dla fanów serialu, choć właśnie oni będą czuć się tu najlepiej. Odtworzono tu scenografię wraz z rekwizytami, a główną atrakcją są figury woskowe do złudzenia przypominające postaci z serialu.


Świat Ojca Mateusza
Samego Ojca Mateusza również znajdujemy – stoi tu dzień i noc w swoim gabinecie całkowicie bez ruchu. Trudno go odróżnić od figur woskowych z innych sal, ale my wiemy swoje – to tylko przykrywka, by zmylić przeciwników wielkiego detektywa. Raportujemy więc wykonanie zadania, gdy upewniamy się, że nikogo innego nie ma w sali. Wydaje nam się, że Ojciec niezauważalnie kiwa głową w podzięce, choć niewykluczone, że trochę poniosła nas wyobraźnia.

Ojciec Mateusz
Sandomierz jest bezpieczny, występku nie zanotowano. Ojciec Mateusz może więc wrócić bezpiecznie do kręcenia dalszych odcinków swojego serialu, a my wyjeżdżamy ze świadomością, że właśnie zwiedziliśmy bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miast w Polsce. I wcale nie takie straszne, jak je (w serialu) malują!

Uliczka Sandomierza
autor tekstu i zdjęć: Filip Walczyna
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl