Kraków - co warto zobaczyć z dziećmi?
Sztuka, tradycja, historia, nauka, kultura i całkiem sporo przyjemności - krakowskie peregrynacje
Pewnie każdy do Krakowa już kiedyś dotarł. Pospacerował wzdłuż Wisły, wdrapał się na wawelskie wzgórze lub na jeden z kopców, zaglądając w zakamarki naszej historii, wyczekiwał na smoczy ogień z ziejącej paszczy legendarnego stwora, wsłuchiwał w hejnał z mariackiej wieży, wypatrując z głową podniesioną wysoko trębacza.
My też nie raz i nie dwa uczestniczyliśmy w powyższych czynnościach, zwiedziliśmy do tego kilka muzeów (chociażby muzea: Fabryka Oskara Schindlera, Rynek Podziemny, Pałac Krzysztofory, Dom Jana Matejki), przeszliśmy kilometry upajając się krakowską atmosferą. Krakowa nigdy za dużo! Z taką myślą jako przesłaniem - wsiedliśmy w pociąg (z zapowiedzią czterech bogatych dni.
Postanowiliśmy tym razem zajrzeć w miejsca, których dotychczas nie odwiedziliśmy: w te oczywiste i te trochę mniej, może nawet nie kojarzące się nam wcale z Krakowem...
WOMAI czyli nauka i zmysły
Zacznę od miejsca tego mniej oczywistego, ale położonego najbliżej Dworca Głównego PKP, na którym po wyjściu z pociągu wylądowaliśmy. Dotarliśmy na piechotę (dzieliła nas dosłownie chwila), bagaże zostawiliśmy w muzealnych skrytkach i po odszukaniu biletów na smartfonie - byliśmy gotowi do zwiedzania.
Musieliśmy opowiedzieć się po stronie światła lub ciemności. Tym razem wybraliśmy światło, pamiętając, że niedawno ciemność poznawaliśmy, co prawda w innym, ale zapewne podobnym miejscu. Podążając "w stronę światła” (nazwa wystawy w Centrum Nauki i Zmysłów WOMAI) - podążyliśmy ku zaskakującym, ciekawym eksperymentom, ćwiczeniom - propozycjom, w których wzięliśmy udział, bawiąc się, owszem, ale i ucząc...

Choć czasem wyglądało to na magię, było tak naprawdę zgrabnym wykorzystaniem eksperymentów. W specjalnych okularach lub bez nich, za pan brat z własnym cieniem, z rękami zanurzonymi w piasku - spędziliśmy intensywne półtorej godziny poznając świetlne zawiłości.

Pomagała nam w tym przewodniczka, dzięki której zabawa stawała się też nauką. Choć może nie kojarzące się jakoś zbytnio z Krakowem miejsce - odwiedzić je warto. A może właśnie zacznie się kojarzyć . Zapamiętajcie w każdym razie ten adres: ulica Pawia 34.
Muzeum Obwarzanka czyli piekarnicze rękodzieło
Aby było bardziej krakowsko a jednocześnie nadal w duchu zabawy - udaliśmy się do Żywego Muzeum Obwarzanka, które przyznaje się, że powstało z inspiracji Żywym Muzeum Piernika (tym z Torunia oczywiście). Wracając do przypisywanego Krakowowi wypieku sprzedawanego na niejednej ulicy - czy to posypanego makiem, czy sezamem, może też solą - wykonaliśmy je w nieco uproszczony, ale nadal satysfakcjonujący sposób.
Przy pomocy obsługującej naszą niewielką grupę gospodyni tego miejsca - wypiekliśmy ów piekarniczy wyrób (którego nie należy mylić z bajglem) ze specjalnego wcześniej przygotowanego ciasta, jednocześnie wsłuchując się w wiele ciekawostek dotyczących tego niewątpliwego, jak dla nas bardzo smacznego, symbolu Krakowa.

Własnoręczny wypiek własnoręcznym wypiekiem, ale przyznajemy się jednak, że obwarzanki do zjedzenia - zakupiliśmy (już wiemy jak prawdziwe, certyfikowane odróżniać od podróbek masowych). Raz dlatego, że wyroby własnoręcznie produkowane w takich miejscach jak nasze muzeum - nie są rekomendowane do spożycia, dwa - jednak bardziej ufamy wysublimowanej produkcji znających się na rzeczy trochę dłużej niż my...
Choć otrzymaliśmy czeladnicze dyplomy i przepisy - jednak daleka droga jeszcze przed nami. W każdym razie - ulica Paderewskiego 4 - tam należy się udać, pamiętając, że w tym muzeum nie zwiedza się w sposób tradycyjny, a raczej wykonuje (toczy i lepi a następnie posypuje) i słucha opowieści.
Muzeum Witrażu czyli jak powstają szklane dzieła
Chyba więcej „smacznych miejsc” nie odwiedziliśmy, ale przy niektórych kolejno odwiedzanych atrakcjach można było znaleźć urocze kawiarenki. Chociażby tuż przy za chwilę opisanej, również „żywej”, choć w nieco inny sposób...
W nieco inny, bo niczego co prawda nie wyrabialiśmy, ale miejsce to żyło aktywnym życiem - tam po prostu pracowali ludzie, robiąc swoje czyli przygotowując witraże.

Mowa o Pracowni i Muzeum Witrażu mieszczącego się w starej kamienicy przy Alei Krasińskiego 23. Początek pracowni datowany jest na ponad sto lat temu i łączy się z nazwiskiem rodziny Żeleńskich. Powstało w niej wiele znaczących dzieł, pojawiali się tam cenieni twórcy, chociażby Wyspiański i Mehoffer (o nich potem - również ich muzea odwiedziliśmy). Tyle o historii a jak wyglądało zwiedzanie?
Ano pracownicy robili to, co należało do ich codziennych obowiązków a my, prowadzeni drogą wyznaczoną przez kolejne etapy powstawania witraży, dzięki opowieści przewodniczki te fazy zgłębialiśmy.

Już teraz, patrząc na jakikolwiek witraż będziemy rozumieli ile stworzenie go wymaga wysiłku. To było bardzo ciekawe zobaczyć działania te „od kuchni”, a także dotknąć nieco historii, którą to dotykać dalej będziemy w kolejnych „odsłonach Krakowa”.
U młodopolskich artystów - Wyspiańskiego i Mehoffera
Idąc zatem dalej drogą artystycznych i historycznych śladów - dotarliśmy do muzeów znanych twórców - Stanisława Wyspiańskiego i Józefa Mehoffera. Dom Jana Matejki już kiedyś odwiedziliśmy, teraz przyszedł czas na jego uczniów - wybitnych przedstawicieli młodopolskiej sztuki i kultury. Obaj artyści również tworzyli witraże

Muzeum Stanisława Wyspiańskiego (oddział Muzeum Narodowego, p. Sikorskiego 6) stwarza możliwość obejrzenia dzieł, znanych pewnie nie tylko ze szkolnych podręczników. Jest to największa kolekcja, głównie zawierająca spuściznę plastyczną, choć też dopełnioną osobistymi pamiątkami, rękopisami, zdjęciami, plakatami. Dla nas była to prawdziwa artystyczno - historyczna uczta.

Dodatkowo - wyszliśmy wyposażeni w torby, zakładki, magnesy - z nadrukami dzieł mistrza. Rzadko dajemy sobie finansowy upust w sklepikach z pamiątkami - tym razem nie powstrzymaliśmy się. Helenka i Mietek (dzieci artysty) uwiecznieni na płótnach sławnego taty zostali a nami.

Kolejne pamiątki, już nieco mniej rozrzutnie - zostały zakupione w muzeum drugiego ze wspomnianych artystów - u Józefa Mehoffera. Byliśmy bardzo zdesperowani, aby zdążyć zwiedzić a do zamknięcia nie pozostało zbyt wiele czasu.
Może to ochroniło naszą kieszeń (czyli portmonetkę), bo musieliśmy podejmować szybką decyzję o zakupach tuż przed zamknięciem kasy, ale też zmusiło nas do nader pospiesznego przejścia przez kolejne muzealne pokoje. Trudno, już wiemy, że wrócić tu warto, co kiedyś pewnie uczynimy.

Muzeum Józefa Mehoffera (oddział Muzeum Narodowego, ul. Krupnicza 26) ma nieco inny charakter - mniej przypomina galerię a bardziej dom mieszkalny z meblami, pamiątkami, fotografiami oraz oczywiście płótnami, grafikami czy witrażami mistrza.
Pięknie tam! A w ogrodzie, wśród kwiatów, można wypić kawę. Żałowaliśmy, że nie możemy się zatrzymać. Ale szybka fotografia - czemu nie?!

Fakt, program mieliśmy dość napięty. Trochę dlatego, że postanowiliśmy wiele zobaczyć, ale też dlatego, że postanowiłam wcześniej kupić bilety przez internet, obawiając się, że w czasie, w którym byliśmy w Krakowie należy spodziewać się większego natężenia ruchu turystycznego i coś może nas ominąć.
To bardzo wygodna opcja z tym wcześniejszym zakupem - dająca faktycznie pewność, że dostaniemy się bez problemu do wybranych miejsc. Minus jest taki, że ciężej być elastycznym i czasem trzeba „gonić” z jednego muzeum do drugiego.
Muzeum Czartoryskich czyli w samym sercu sztuki
Jeśli chodzi o wejście to głównie martwiliśmy się o Muzeum Czartoryskich (ul. Pijarska 15), które traktowaliśmy jako „must be”. To wysokiej klasy dopełnienie naszych kulturalnych krakowskich peregrynacji - nie sposób pominąć jednej z najcenniejszych kolekcji sztuki o europejskiej randze.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Tym bardziej, że przez wiele lat nie była dostępna - muzeum przechodziło remont i dopiero od blisko czterech lat ponownie służy zwiedzającym.

W Muzeum Czartoryskich
Nie tylko „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci przykuła naszą uwagę, choć obcowanie z nią (znajduje się w odrębnym pomieszczeniu) było niewątpliwym przeżyciem. Pozostałe dzieła - twórców europejskich i rodzimych również kontemplowaliśmy z zachwytem.

Podobnie dzieła sakralne, sztukę Dalekiego Wschodu, pamiątki o znaczeniu historycznym prowadzące nas przez historię Polski.
Bardzo dobrym pomysłem okazało się wypożyczenie audioprzewodników - polecam każdemu, kto chce dogłębnie poznać to, co muzeum oferuje (a nie tylko przebiec się po salach).

Moje dzieci słuchały z wielkim zainteresowaniem, cieszyłam się, że dałam się w kasie namówić!
Kazimierz - zatrzymany w czasie
Pozostając wciąż w kręgu kultury, historii i sztuki - postanowiliśmy nie pomijać spuścizny, w tym też tradycji, społeczności żydowskiej. Tym bardziej, że mieliśmy to szczęście, że zamieszkaliśmy na krakowskim Kazimierzu - dzielnicy, w której czas się zatrzymał i każdy zaułek opowiada historię związaną z kulturą i tradycją żydowską.
Chodziliśmy po uliczkach Kazimierza w tę i z powrotem, sycąc się wyjątkowym klimatem, czasem też lodami i znanym nam już wyjątkowymi zapiekankami z Okrąglaka na Placu Nowym. Całe szczęście, że wieczory były długie i ciepłe - sama przyjemność tak spacerować pośród starych murów, brukowanymi uliczkami...

Aby jednak powrócić do zapowiedzianego tematu dotyczącego społeczności żydowskiej - zdecydowaliśmy się na zwiedzanie Starej Synagogi (Szeroka 24), którą widzieliśmy z okna, a która jest jedną z najstarszych zachowanych sakralnych budowli żydowskich w Polsce.

I tu również „przepadliśmy”, to znaczy wszyscy z zainteresowaniem nie tylko oglądali wyposażenie świątyni, ale też zagłębiali się w opisy przybliżające nam tradycję i kulturę żydowską.

Między aptecznymi półkami
Bardzo lubimy muzea farmacji - nic zatem dziwnego, że na trasie naszego zwiedzania znalazło się i to krakowskie przy ulicy Floriańskiej 25. Już sama czternastowieczna kamienica, w której wspomniane Muzeum Farmacji się mieści jest godna odwiedzenia.

Meble, przyrządy potrzebne w aptekarskiej profesji, produkty, księgi i wiele innych muzealnych „skarbów” - wszystko to pokazało nam czym niegdyś próbowano leczyć - skutecznie czy mniej.
Zioła, pojemniczki, wagi, nawet portrety zaangażowanych w sztukę leczniczą - to wszystko też historia.

A my dodatkowo zrobiliśmy sobie lekcję łaciny, rozszyfrowując nazwy i napisy na buteleczkach, fiolkach, pudełkach...
Same korzyści!
U łaciatych, i kudłatych, pręgowanych i skrzydlatych
Sporo zwiedziliśmy w ciągu trzech tylko dni, prawda? Aby trochę odsapnąć i zrelaksować się - postanowiliśmy kolejne muzea zostawić na inny raz i wybrać się do Ogrodu Zoologicznego (ul. Kasy Oszczędności Miasta Krakowa 14). Zawsze wydawało się, że są ważniejsze do odwiedzenia miejsca - w związku z tym nigdy wcześniej tam nie dotarliśmy.
Ponieważ krakowskie ZOO otula Lasek Wolski, który rozpościera się na obrzeżach miasta - wymagało to od nas trochę „gimnastyki transportowej”. Na szczęście dla chcącego nic trudnego - posiłkując się najpierw tramwajem a potem autobusem miejskim dotarliśmy na sam szczyt, prawie pod kasy (ogród znajduje się na wzgórzu).

Ogród wydał nam się być raczej tradycyjny, nie za duży, nie za mały, w sam raz na kilkugodzinny spacer, zatrzymanie się, może ponowne odwiedzenie zwierząt, które szczególnie przyciągają uwagę. Powitały nas zwierzaki: ”i łaciate, i kudłate, pręgowane i skrzydlate, te, co skaczą i fruwają”.

Był mój ulubiony leniwiec i surykatki, ale też kilka gatunków poznaliśmy, stykając się z nimi po raz pierwszy... Wartość spaceru zatem nie tylko rekreacyjna, ale i edukacyjna.

Muzea, spacery, kulinarne doznania okrasiliśmy jeszcze wizytami w krakowskiej Grotesce (ul. Skarbowa 2) - teatrze, który też zanurzony jest już w wieloletniej historii - założony został w 1945 roku.
Choć lalkowy to wystawia sztuki nie tylko dla dzieci - można znaleźć też propozycje przeznaczone dla dorosłych (i młodzieży). Trafiliśmy na „Balladynę”, którą obejrzeliśmy z dużym zainteresowaniem, nie mniejszym niż wykonaną w sposób musicalowy „Anię z Zielonego Wzgórza” (ta zawsze chwyta za serca, ale niezależnie od tego - bardzo nam się podobała).
Dzieci potwierdziły, że, owszem, program napięty, ale nie narzekały - dorzuciliśmy jeszcze kilka kościołów, kilka knajpek, w tym naszą ulubioną makaroniarnię w dzielnicy Podgórze, do której udaliśmy się przez równie ulubioną Kładkę Ojca Bernatka (mostek na Wiśle łączący wspomniane Podgórze z Kazimierzem), lody tu i tam (jeszcze nie mamy ulubionych - wszystkie pyszne). Nie dorzuciliśmy tylko rejsu statkiem do Tyńca, na którą to wyprawę miałam chrapkę.
Po pierwsze nie było kiedy a po drugie - bilety wydały mi się drogie. Już mam plan na kolejny wyjazd do Krakowa - jeszcze nie został wyznaczony termin, ale można zacząć tęsknić .
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl