Kazimierz Dolny z maluchami - niezaplanowana wycieczka
NIEPLANOWANA WYCIECZKA
Witajcie, jestem Wojtek. Chciałbym Wam opowiedzieć o ostatniej mojej podróżniczej przygodzie.
Wojtuś
Moi rodzice uwielbiają podróżować i pokazywać mi i mojej siostrze Oli nasz ojczysty kraj. Dlatego pewnej wrześniowej, słonecznej środy, gdy jedliśmy śniadanie, tato oświadczył - JEDZIEMY NA WYCIECZKĘ! Bardzo się ucieszyłem, bo ja uwielbiam poznawać nowe miejsca . Mama szybko spakowała potrzebne nam rzeczy, wsiedliśmy całą rodziną do samochodu i ruszyliśmy w podróż.
Tak byłem zaaferowany wyjazdem, że nawet nie zapytałem rodziców gdzie tak właściwe jedziemy. Słoneczko przyjemnie grzało przez szybkę, gdy podziwiałem krajobrazy pól, łąk i lasów oraz zabudowania miasteczek, które mijaliśmy. Mama opowiadała mi o pracy rolników na polach, a ja jej o maszynach rolniczych. W prawdzie żniwa się skończyły, ale pracy na polach było jeszcze bardzo dużo, więc bacznie obserwowałem, co dzieje się za oknem samochodu, by nie przegapić żadnego traktora. Bawiłem się z mamą kto więcej ich znajdzie. I wiecie co? Wygrałem!
Gdy przekraczaliśmy Wisłę, mama powiedziała, że jesteśmy właściwie już na miejscu. Hmm, dość szybko mijała nam podróż. Dobrze, że moja malutka siostrzyczka całą drogę sobie smacznie spała. Ona, niestety, nie lubi, tak jak ja, jeździć samochodem. Podczas jazdy bardzo krzyczy i płacze. Wtedy podróż jest dużo dłuższa i strasznie męcząca, bo co chwilę musimy się zatrzymywać. Ale na szczęście dziś tak nie było. Przekraczamy Wisłę. Tą rzekę często mijam w swoich podróżach i mama już nie raz mi o niej opowiadała. Wiem, że jest to najdłuższa rzeka w Polsce. Płynie od gór, aż do Morza Bałtyckiego. Mam nawet książkę, w której opisane są najważniejsze miejscowości leżące nad brzegiem Wisły. Często po nią sięgam, by pomarzyć o podróży wzdłuż biegu Wisły. Od gór, aż do morza, ale nie o tym chciałem Wam dziś opowiedzieć.
Magiczne Ogrody
Hmm… a ja wciąż nie wiem, co jest celem naszej dzisiejszej podróży. W końcu, gdy byliśmy praktycznie już na miejscu, rodzice mi powiedzieli, że jedziemy w bardzo magiczne miejsce… gdzie bajka miesza się z rzeczywistością, a właściwie to wejdziemy w świat niesamowitej baśni…
Tato radośnie powiedział - „Dotarliśmy do celu, jesteśmy w Trzciankach, w Magicznych Ogrodach!”
Magiczne Ogrody
WoW!
Tym bardziej byliśmy szczęśliwi, bo parking był praktycznie pusty, co oznaczało, że nie będzie się trzeba przepychać wśród tłumów zwiedzających ludzi i będzie można wszystkiemu dokładnie się przyjrzeć .
Oleńka, moja półroczna siostrzyczka właśnie się obudziła. Chyba też była szczęśliwa, że już koniec podróży, bo radośnie się uśmiechała. Mama ją nakarmiła, spakowała potrzebne rzeczy do wózka i z uśmiechami na twarzy, nie mogąc doczekać się, co nas czeka za bramą Magicznych Ogrodów ruszyliśmy w stronę wejścia…
Ale co to? …
Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że okienka kas są pozamykane, tak samo jak brama wejściowa, za którą krył się magiczny świat... Pomyślałem, że może jesteśmy za wcześnie i jeszcze nie otworzyli Magicznych Ogrodów, ale tato przeczytał chyba najgorszą informację, jaką może usłyszeć podróżny, gdy dotrze do celu: We wrześniu Magiczne Ogrody otwarte są w soboty i niedziele.
O nie… i prawie trzy godziny jazdy na marne… Miał być wspaniale spędzony dzień z mamą, tatą i siostrą, a tu ot co - zamknęli. Rodzice, przed wyjazdem nie sprawdzili czy przypadkiem, ze względu na panującą pandemię, Magiczne Ogrody są czynne i jakie obostrzenia w tym miejscu obowiązują. Bardzo, ale to bardzo posmutniałem, jednak widziałem, że mama intensywnie myśli, sprawdza coś w telefonie i nagle promiennie się uśmiecha. Wiedziałem, że coś wymyśliła - mama zawsze coś poradzi . Przecież to nasza przewodniczka.
Przeprawa promem
Otóż, całkiem niedaleko jest Kazimierz Dolny. Skoro dziś nie pospacerujemy po Magicznych Ogrodach to pojedziemy do Kazimierza Dolnego. W prawdzie, jak powiedziała mama, nie będzie tam zbyt wielu atrakcji dla mnie, niespełna czteroletniego podróżnika, ale przynajmniej miło i rodzinnie spędzimy czas. Ucieszyłem się bardzo, że mama znalazła coś w zamian. Przykro byłoby wracać do domu, gdy praktycznie nic się nie widziało… Chwilę sobie odpoczęliśmy i wsiedliśmy znów do samochodu. Ruszyliśmy w stronę Kazimierza Dolnego.
Pierwszą atrakcją była przeprawa przez Wisłę. Tym razem nie przejeżdżaliśmy mostem nad najdłuższą rzeką w Polsce, a pokonywaliśmy ją promem. Prom, jak wyjaśnił mi tato, to taki statek, który przewozi samochody - w tym przypadku na drugi brzeg rzeki. Byłem bardzo ciekawy jak taki statek wygląda i jak na niego wjedziemy naszym autem. Podróż nad brzeg Wisły trwała kilkanaście minut. Na szczęście, bo Ola zaczynała już się denerwować. Jechaliśmy przez nadwiślańskie wioseczki, by w końcu wjechać na drogę, która prowadziła prosto do rzeki. Myślałem , że tato wjedzie do wody, ale na szczęście zatrzymał się na brzegu. Hmm… Jest droga, jest rzeka, ale gdzie prom? No tak, prom był po drugiej stronie rzeki. Na szczęście, Pan który go obsługiwał odpalił silnik i zmierzał w naszą stronę. Prom był podłączony do takich grubych, stalowych lin, dzięki nim mógł kursować między jednym a drugim brzegiem. Gdyby nie było tych lin, rzeka porwała by prom i popłynąłby on aż do morza… podziwiając nadwiślański krajobraz czekaliśmy na przeprawę. Było pięknie, rzeka dość szybko płynęła w stronę morza, na brzegu leżał żółciutki piasek, a dookoła były niewielkie wzniesienia, które porastały drzewa… o i nawet rybki co jakiś czas wyskakiwały z wody.
Prom
Prom dobił do brzegu i tato wsiadł do samochodu by na niego wjechać. Bacznie obserwowałem, jak tata wjeżdża i czy przypadkiem nie wpadnie do wody. Na szczęście nic takiego się nie stało. Auto już bezpiecznie stało na promie, więc i my na niego weszliśmy. Przeprawa promowa jest płatna, więc tata uiścił opłatę i już mogliśmy się delektować pięknymi widokami. Ruszyliśmy na drugą stronę rzeki. Słoneczko przyjemnie grzało i wiał delikatny wiaterek. Było bardzo przyjemnie, szkoda, że prom tak szybko przepłynął na drugi brzeg. Tato ostrożnie z niego zjechał, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy do pobliskiego Kazimierza Dolnego. Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Całe szczęście, bo robiłem się już głodny i miałem ochotę zjeść pyszny rosołek.
Na promie
Na promie
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Kazimierz Dolny - Werniks, Kościół Farny
Zaparkowaliśmy pod zabytkowym spichlerzem, zabraliśmy potrzebne rzeczy i ruszyliśmy w stronę Rynku. Mogliśmy iść brzegiem Wisły, ale wybraliśmy niewielka uliczkę, która szła pod górę. Stamtąd mogliśmy podziwiać piękny nadwiślański krajobraz. Po krótkim spacerku wyszliśmy obok odrestaurowanego kościółka. Bardzo głodni usiedliśmy w niewielkiej restauracji (Przy Farze) tuż obok Kościoła, który właśnie minęliśmy. Ja zamówiłem sobie rosołek i nie mogłem się go doczekać. Byłem tak mocno głodny. Gdy w końcu pani kelnerka podała mi moje danie, mogłem napełnić mój brzuszek. Rosół był wyborny - było w nim dużo mojego ulubionego makaronu i marchewki. Mniam. Rodzicom chyba też smakowało, bo ich dania również szybko zniknęły z talerzy.
Z pełnymi brzuszkami ruszyliśmy zwiedzać Kazimierz Dolny. Kilka kroków od restauracyjki Przy Farze, w której jedliśmy obiadek, na murku stoi rzeźba psa. Brązowy kundelek ze złotym nosem. Ów nos trzeba pogłaskać na szczęście lub, jak kto woli, by powrócić do Kazimierza Dolnego. (Dorośli natomiast mogą pogłaskać kundelka nieco niżej, co ma gwarantować szczęście… hmm… w miłości. /dopisek od taty/) Oczywiście wszyscy to zrobiliśmy - pogłaskaliśmy pieska po nosie by powrócić jeszcze do uroczego Kazimierza Dolnego. Jak powiedziała mi mama z tym pieskiem jest związanych wiele legend. Jedna z nich głosi, iż ów pies codziennie przepływał Wisłę z Janowca do Kazimierza Dolnego, gdzie spacerował wraz z turystami po tym uroczym miasteczku i zawsze mógł liczyć na smakowity kąsek. Turyści tak go pokochali, że na jego cześć został postawiony pomnik. Ale tak naprawdę jego historia jest całkiem inna. Kazimierz Dolny, w dawnych czasach, był miasteczkiem, w którym odbywały się ogromne jarmarki. Wraz z osobami przybywającymi na ów jarmarki, przyjeżdżały również psy, które bardzo często już w Kazimierzu zostawały. Miejscowa ludność dokarmiała je, a nawet nadawała im imiona. Kazimierskimi kundelkami interesowali się również artyści, którzy bardzo często je malowali. Jednak pies z pomnika, to nie jakiś tam kundelek biegający po Kazimierzu Dolnym. To bardzo wyjątkowy pies - pies który był przewodnikiem innych ulicznych kundelków. Wabił się on Werniks. Spodobał się on jednemu z mieszkańców Kazimierza, który go przygarnął. Pomnik na jego cześć stanął tu, w Kazimierzu Dolnym w 2000 roku, to 20 lat temu, kiedy jeszcze mnie nie było na świecie, nawet wtedy, kiedy jeszcze moi rodzice się nie znali… Ten pomnik musi być chyba bardzo stary, ale mama mi powiedziała, że wcale tak nie jest, że kościół, który widzimy za sobą jest dużo bardziej starszy.
Werniks
Ten pięknie odrestaurowany, czyli odnowiony, wyremontowany, kościółek jest bardzo stary. Został zbudowany, gdy Polską rządzili królowie. Ten Kościół, Kościół Farny pw. Świętego Jana Chrzciciela i Świętego Bartłomieja w Kazimierzu Dolnym, prawdopodobnie został zbudowany dzięki samemu królowi Kazimierzowi Wielkiemu. Jest najstarszą świątynią w Kazimierzu Dolnym, a organy które znajdują się w jej wnętrzu są jednymi z najstarszych, kompletnych organów w Polsce!
Kościół Farny
Góra Trzech Krzyży
Obok świątyni znajduje się wejście na Górę Trzech Krzyży, lub jak nazywają ją niektórzy - Krzyżową Górę. Niestety, ze względu na moją młodszą siostrzyczkę, która jeździ jeszcze w wózeczku, nie moglibyśmy wspiąć się na tą górę. Byłaby to dla wszystkich męczarnia, ale mama opowiedziała mi historię krzyży stojących na szczycie góry. Zostały one postawione by upamiętnić ofiary bardzo groźnej choroby, która w ówczesnych czasach panowała w okolicach Kazimierza Dolnego. Te krzyże nawiązują również do Golgoty. Zbocza góry, na której stoją krzyże porasta bardzo rzadko spotykana w Polsce roślinność. Jak twierdzą rodzice z góry rozpościera się niesamowity widok na panoramę Kazimierza Dolnego i Wisłę. Bardzo żałuję, że nie mogliśmy wejść na szczyt, ale rodzice obiecali mi, że do Kazimierza jeszcze wrócimy i zwiedzimy go dokładnie, bo wśród pięknych uliczek kryje się wiele niesamowitych historii, o których moi rodzicie chcieliby mi opowiedzieć, ale muszę jeszcze troszeczkę podrosnąć.
Góra Trzech Krzyży
Jeśli poszlibyśmy dalej, w górę uliczki, przy której jest wejście na Górę Trzech Krzyży, dotarlibyśmy do ruin zamku. Ale, niestety, mama zapomniała spakować Oli nosidła, a z wózkiem ciężko byłoby tam dotrzeć i poruszać się po nim… Szkoda, a chciałem się poczuć jak rycerz broniący murów zamku w czasie walk z nieprzyjacielem…
Stary Rynek
Swoje kroki skierowaliśmy na Stary Rynek. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia na środku placu, ale mnie coś zainteresowało… na rynku nagle pojawiło się mnóstwo baniek mydlanych, nie takich jak ja robię, tylko takich ogromnych! Obejrzałem się, a tam pewna pani miała takie specjalnie powiązane sznurki, które maczała w płynie do robienia baniek. Machała nimi w odpowiedni sposób i powstawały takie ogromne bańki. Stałem jak posąg i się na nie patrzyłem. To było niesamowite. Chwilę pooglądaliśmy te wielobarwne bańki i ruszyliśmy dalej.
Bański Mydlane
Zatrzymaliśmy się przy dwóch, wyjątkowych, pięknie zdobionych kamieniczkach. Były to kamienice braci Przybyłów. Jeden nazywał się Mikołaj a drugi Krzysztof. Zostały one przez nich pięknie ozdobione płaskorzeźbami, które przedstawiają patronów braci - Św. Krzysztofa i Św. Mikołaja, zwierzęta i motywy roślinne. Dach budynków został zamaskowany wysokimi attykami, czyli postawiono taka ściankę, która daje wrażenie, iż kamieniczki są dużo wyższe. Hm, jacy ci bracia byli sprytni, ale i zdolni, bo ich domy wyglądają naprawdę imponująco! Podobno są to najpiękniejsze kamienice w całej Polsce. Jestem zaszczycony, że mogłem je zobaczyć.
Kamienice Przybyłów
Gdy skończyliśmy podziwiać najpiękniejsze kazimierskie kamieniczki ruszyliśmy w stronę ulubionej piekarni mamy, gdzie są przepiękne udekorowane specjałami cukierniczymi okna piekarni. Ale czemu w Kazimierzu będziemy kupować coś w piekarni? Otóż, jak wyjaśniła mi mama, w Piekarni Sarzyńskich (która znajduje przy uliczce tuż za rynkiem) sprzedają oryginalne kazimierskie koguty. Bardzo pyszne i świeżutkie! W prawdzie byłem najedzony, ale musiałem go spróbować! Kupiliśmy jeden sobie i po jednym dla dziadków - bo to jest najlepsza i najpyszniejsza pamiątka z Kazimierza Dolnego. Mama mi opowiedziała, że ów Piekarnia ma bardzo starą tradycję, gdyż rodzina, która ją prowadzi, zajmuje się wypiekaniem pieczywa już od ponad 100 lat! To prawie tyle lat, co ma mój pradziadek, a on naprawdę jest bardzo stary!
Ale skąd się wzięły kazimierskie koguty? Wiąże się z tym pewna legenda… Otóż, dawno, dawno temu nad miasteczkiem przelatywał diabeł. Bardzo mu się spodobał Kazimierz Dolny więc postanowił się osiedlić w jednym z okolicznych wąwozów (bo Kazimierz słynie z przepięknych wąwozów). Aby przeżyć, diabeł pożerał wszystkie kury i koguty. Wkrótce w miasteczku został tylko jeden bardzo stary, ale i bardzo mądry kogut. By ocalić swoje życie, kogut schował się w jaskini, którą mieszkańcy pokropili wodą święconą. A jak wiemy, diabeł boi się święconej wody, więc i do tej jaskini nie zajrzał. Takim sposobem kogut ocalał, a diabeł?... Diabeł uciekł dalej w poszukiwaniu jedzenia. Od tamtej pory, kogut stał się symbolem Kazimierza Dolnego, a Piekarnia Starzyńskich była pierwszym miejscem gdzie zaczęto wypiekać te pyszne koguty. Kiedyś, właściciel piekarni, by rozsławić kazimierskiego, drożdżowego koguta podróżował po kraju i świecie, a dziś, by spróbować tego pysznego specjału ustawiają się po niego długie kolejki… Na szczęście, my w takiej kolejce nie staliśmy. A wiecie, przy piekarni stoi taki fajny, ogromny kogut. Oczywiście nie jest on zrobiony z ciasta drożdżowego, tylko z jakiegoś tworzywa, ale jest to świetne miejsce na pamiątkową fotografię. Mama mi opowiadała, że ona też ma takie zdjęcie przy kogucie, jak kiedyś, jako dziecko, byłą w Kazimierzu wraz ze swoimi rodzicami.
Piekarnia Sarzyńskich
Piekarnia Sarzyńskich
Bulwar Nadwiślany
Z pysznymi pamiątkami ruszyliśmy w stronę Wisły. Spacerkiem, podskubując koguta, uroczymi kazimierskimi uliczkami dotarliśmy na bulwar nadwiślański. Było przepięknie, słoneczko chyliło się już ku zachodowi. Powoli, nieśpiesznie ruszyliśmy w stronę parkingu, gdzie stał nasz samochód. Na Wiśle stały zacumowane do brzegu statki, którymi w dzień można popływać. Ale mnie zaciekało co innego… wśród drzew, na wzniesieniu zauważyłem dość wysoką wieżę, a niedaleko jej białe mury… Jak wyjaśnił mi tato to były właśnie ruiny zamku i baszta. Tu był czas na kolejną opowieść o Kazimierzu Dolnym, tym razem o ruinach zamku. Usiedliśmy na ławeczce, podziwiając zachód słońca, słuchałem opowiadanej przez tatę historii zamku w Kazimierzu Dolnym.
Bulwar Nadwiślański
Bulwar Nadwiślański
Zamek ten, tak jak Kościół Farny, został zbudowany za czasów panowania króla Kazimierza Wielkiego. Najstarszą budowlą zamku jest baszta, czy też wieża strażnicza. Dzięki niej mieszkańcy miasteczka mogli obserwować Wisłę oraz okoliczne tereny i kontrolować czy nie zbliża się jakiś nieprzyjaciel. Później, nieopodal wieży zbudowano zamek, który stanowił budowlę obronną. Zamek i baszta stoją na wzniesieniu, więc było stąd dobrze widać okolicę i statki pływające po Wiśle. W późniejszych czasach zamek przebudowywano i rozbudowywano. Niestety został on zniszczony podczas licznych najazdów nieprzyjaciela. Próbowano podjąć próby jego rekonstrukcji, jednak liczne wojny nie pozwoliły na jego odbudowę. Dziś możemy podziwiać ruiny, które i tak są bardzo urocze i przyciągają wielu turystów, historyków i archeologów. Kilka lat temu skończyły się prace konserwatorskie na zamku. Zamek trzeba było zabezpieczyć, gdyż groził on zawaleniem. Dzięki temu, archeolodzy odkryli piwnice i liczne tunele oraz wiele ozdobnych fragmentów budowli. Rodzice mówią, że nigdy nie mieli szczęścia by ten zamek zobaczyć, a w Kazimierzu Dolnym byli już kilka razy. Niestety zamku nie można zwiedzać, gdy są złe warunki pogodowe (pada deszcz, jest burza lub dużo śniegu) oraz przez wiele lat na zamku prowadzone były prace archeologiczno - konserwatorskie i wtedy zamek był również zamknięty dla zwiedzających. Dziś nie zobaczyliśmy go, ponieważ prawdopodobnie dość ciężko spacerowałoby się po nim z moją małą siostrzyczką, która jeszcze korzysta z wózka. To nic, na pewno jeszcze tu wrócimy, gdy będziemy starsi. Dziś już musieliśmy wracać do domu.
Ruiny Zamku w Kazimierzu Dolnym
Słoneczko było już całkiem nisko, a mi, po dniu pełnym wrażeń chciało już się spać. Podziwiając Wisłę ruszyliśmy w stronę parkingu, gdzie stał nasz samochód.
Mimo iż nie udało nam się wejść w świat baśni w Magicznych Ogrodach, to i tak dzień minął nam na wielu bardzo miłych przygodach. To dzięki mamie, która zawsze znajdzie wyjście z trudnej sytuacji. Kazimierz bardzo mi się spodobał, a najbardziej cieszyłem się, że ten piękny dzień mogłem spędzić z moimi kochanymi rodzicami oraz moją maleńką siostrzyczką. Ja już jestem zaprawiony w podróżach i zwiedzaniu, więc teraz muszę nauczyć tego moją siostrę. Mam nadzieję, że również rozkocha się
w podróżach i będzie z uśmiechem na twarzy poznawać nasz kraj.
Na Kazimierskim Rynku
Życzę Wam magicznych przygód, gdziekolwiek będziecie podróżować, z uśmiechem na twarzy poznawajcie nasz kraj, a czas spędzony z rodziną niech na zawsze pozostanie w waszej pamięci!
Do zobaczenia gdzieś w Polsce!
Magdalena Pajor
autorka zdjęć i tekstu przysłanego na Konkurs
"Polska z dziećmi 2020"
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl