Geocaching z dziećmi w okolicach Tarnowa
Turystyka trochę inaczej czyli zabawa w geocaching
- I jak, znalazłeś coś?
- Nie, tu nic nie ma.
- A pod tym kamieniem?
- Już patrzyłem.
- Gdzieś tu musi być
- Szukamy dalej.
Tegoroczna zima poskąpiła nam śniegu. Narciarski wyjazd już za nami, a tu ferie szaro-bure i zaczyna wiać nudą. Dzieci coraz bardziej zrezygnowane wyglądają za okno, sanki w garażu pokrywają się kurzem, o bałwanie można tylko pomarzyć a na rower za zimno. Co tu robić? Jest pewien pomysł…
- Dzieciaki, ubierajcie się. Jedziemy szukać skarbów!

Ferie 2020
Współczesne podchody
W dwie kolejne, feryjne niedziele wędrowaliśmy po naszej okolicy próbując odnaleźć ukryte w określonych lokalizacjach tajemnicze pudełeczka. Nie wszystkie udało nam się znaleźć i niekiedy trzeba było odejść z kwitkiem, ale każde z nich pozwoliło nam przy okazji odkryć mniej znane ciekawostki turystyczne naszego regionu.
W dwie kolejne, feryjne niedziele rozpoczęliśmy naszą przygodę z grą terenową geocaching. W wielkim skrócie: zabawa polega na poszukiwaniu pojemników (tzw. „keszy”) ukrytych wcześniej przez innych graczy w różnych ciekawych miejscach. Do określenia lokalizacji skrytek służą m.in. specjalne aplikacje z GPS.
Każde takie pudełeczko zawiera dziennik odwiedzin (tzw. „logbook”), do którego należy się wpisać oraz często fanty na wymianę (czyli skarby). Po odnalezieniu kesza należy go ponownie ukryć w pierwotnym miejscu. Wszystko oczywiście w pełnej konspiracji, żeby nikt z postronnych nie zorientował się, że coś jest na rzeczy.
A zatem w dwie kolejne, feryjne niedziele wędrowaliśmy po naszej okolicy szukając skarbów. Co znaleźliśmy? O tym właśnie jest ta opowieść.
Smutne losy
Wsiadamy do samochodu poubierani po zęby, bo wieje zimny wiatr. Nasz pierwszy cel to dwa cmentarze wojskowe z czasów I wojny światowej, dość dobrze nam znane, bo mijane setki razy po drodze. Takich cmentarzy jest bardzo dużo w naszych okolicach. Jedziemy do Biskupic Radłowskich, przed nami zaledwie 7 km jazdy, niecałe 10 minut, w sam raz, aby poopowiadać dzieciakom co nieco o historii sprzed ponad stu lat. O wielkiej wojnie, podczas której wielu tatusiów i wujków nie wróciło do swoich domów.
- Mamo, to smutne.
- Smutne, ale tak było.
Cmentarze, oba na planie zbliżonym do koła, położone są naprzeciwko siebie po obu stronach drogi, między polami. Znajdują się na nich mogiły żołnierzy rosyjskich, niemieckich i austriackich, poległych w latach 1914 i 1915.

Stary cmentarz
Powoli udajemy się w kierunku pierwszego z nich (Cmentarz nr 258). Wielki obelisk na środku wskazuje nam kierunek. Zza niewysokiego, betonowego muru tylko on jest widoczny. Dzieciaki pobiegły przodem i już za chwilę wołają do nas, że znalazły jakieś pudełko z monetami. Rzeczywiście, zanim jeszcze my doszliśmy do bramy cmentarza, im udało się odnaleźć pierwszą skrytkę! Wszystkim udziela się atmosfera podekscytowania gdy otwieramy nasz pierwszy skarb. W środku oczywiście logbook oraz kilka groszówek, jakieś naboje, stary bilet wstępu i… papieros. Szybko wpisujemy się do dziennika odwiedzin, bo wiatr szarpie kartkami i starannie odkładamy pudełeczko na swoje miejsce.

Mamy go! Pełen napięcia moment sprawdzania zawartości kesza.
Po pierwszych emocjach jest czas na chwilę zadumy i spacer między nagrobkami. Dzieci z zaangażowaniem starają się odczytywać niepolskie nazwiska, nic z tych słów nie rozumiejąc.

Cisza i spokój...
W porywach przenikliwego wiatru udajemy się na drugi cmentarz (Cmentarz nr 257). Ten jest widoczny z daleka, bo otacza go wianuszek wysokich, kołyszących się na wszystkie strony drzew. Jest trochę mrocznie. Brama uchylona, całe szczęście, że nie skrzypi, jeszcze by tego brakowało…

Wejście na drugi cmentarz wojskowy
Ten cmentarz to głównie mogiły zbiorowe, a więc nie ma tu rzędów nagrobków, jedynie na środku, na niewielkim kopcu cztery masywne, betonowe krzyże stoją zwrócone do siebie tak, jakby ze sobą rozmawiały. GPS wskazuje dokładne miejsce lokalizacji skrytki, więc zaczynamy przeczesywać zarośla tuż przy murze. Zaangażowanie osiąga level max, ale niestety nie udaje nam się niczego znaleźć. Cóż, jesteśmy dopiero początkującymi odkrywcami. Po ponad półgodzinnych poszukiwaniach, trochę z żalem decydujemy się opuścić to nieco przygnębiające miejsce.

Usilne próby znalezienia kolejnej skrytki

Ostatnie chwile na zadumę...
Tajemniczy samolot
Kolejny punkt naszej poszukiwawczej wyprawy to wioska Wał-Ruda, a w niej miejsce z ciekawą i nieco dramatyczną opowieścią w tle.
- Posłuchajcie, dzieciaki, pewnej historii. W wojenną, lipcową noc 1944 roku, na tajnym lądowisku na pobliskich polach (- Tam? – Tak, właśnie tam!) wylądował brytyjski samolot Dakota. W ramach operacji o nazwie „Trzeci Most” przylecieli nim kurierzy oraz ważne przesyłki, zaś w drogę powrotną do Londynu miały być zabrane fragmenty niemieckiego pocisku rakietowego V-2.
Samolot miał pozostać na ziemi jedynie przez 5 minut, gdyż wokół lądowiska znajdowało się kilka wrogich posterunków. Jednak przy starcie pojawiły się problemy! Koła ugrzęzły w podmokłym gruncie! Czas uciekał, a samolot nie mógł ruszyć! Piloci postanowili więc spalić maszynę, ale upór osób zaangażowanych w akcję sprawił, że pod koła samolotu zostały podłożone deski, dzięki czemu mógł on znowu wzbić się w powietrze. Cała akcja się ostatecznie udała, uff
Dzieciaki zasłuchane, po oczach widać, ze wyobraźnia pracuje na całego. Zatrzymujemy się przy drodze, nieopodal pomnika upamiętniającego 60-tą rocznicę wspomnianej akcji i ruszamy na poszukiwanie ukrytej tu skrytki. Udaje nam się ją w miarę szybko i sprawnie odnaleźć, a co ciekawe okazuje się, że jeszcze nikt przed nami tego nie dokonał! Jest satysfakcja, tym razem 1:0 dla nas.

Przy pomniku
Historia z Dakotą w roli głównej tak nas zainteresowała, że spontanicznie zbaczamy nieco z głównej drogi i udajemy się na spacer polną ścieżką prowadzącą wśród łąk i pól do pomnika upamiętniającego lądowanie samolotu. Wokół kałuże i błoto po kostki, trudno upilnować dzieciarnię, gdy włącza im się ochota na ulubioną zabawę Świnki Peppy.

W drogę!

Ulubione zabawy wszystkich dzieci
Po drodze zatrzymujemy się na betonowym mostku ponad niewielką strugą, bo aplikacja pokazuje nam, że tutaj powinna znajdować się kolejna skrytka. Szukamy uparcie, oglądamy mostek ze wszystkich stron, co niektórzy (tata) nawet zaglądają pod spód ryzykując kąpiel w odmętach, jednak znów nie udaje nam się znaleźć skarbu. Być może już wcześniej porwała go woda.

Pola, łąki i malownicze jeziorka powstałe w miejscu wyrobisk żwiru

Przy pomniku

Szukamy kolejnej skrytki

Mali poszukiwacze
Opuszczony dwór
I wreszcie ostatni przystanek tego dnia – dwustuletni dwór (a może pałac?) w Zaborowie. Piękny architektonicznie, niestety obecnie kompletnie zaniedbany i zrujnowany, podobnie jak tysiące innych tego typu obiektów rozsianych po całej Polsce i prawdopodobnie skazanych na zapomnienie. Kiedyś należał do rodziny Dąbskich, po wojnie, przejęty przez państwo i użytkowany jako ośrodek zdrowia, przez ostatnie lata świeci pustką.
Nie figuruje nawet na mapach Google, więc jedziemy całkiem w ciemno. Właściwie gdyby nie aplikacja i ukryty gdzieś tutaj kesz wcale nie wiedzielibyśmy o jego istnieniu. Na szczęście w małej miejscowości, z przysłowiowymi dwiema ulicami na krzyż nie trudno znaleźć taki skarb. Podjeżdżamy, bryła budynku wyłania się spoza rzędu starych dębów – pomników przyrody.


Opuszczony dwór
Najpierw idziemy pooglądać dwór. Obchodzimy go dookoła, zaglądamy w okna, szukamy ciekawych detali. Uwagę przykuwają masywne, drewniane kolumny. Próbujemy sobie wyobrazić jak kiedyś toczyło się tu życie. Może też naokoło dworu biegały dzieciaki i zaglądały w okna, zupełnie jak teraz?
- No, ale już dosyć tego, mamo, tato, idziemy szukać kolejnej skrytki!
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Szukamy więc. Namierzyliśmy jedno potencjalne miejsce obok dworu, które aż się prosi, żeby coś w nim ukryć. Nie bez trudu zaglądamy do schowka, sprawdzamy i macamy – w końcu z satysfakcją wyciągamy dobrze ukryte pudełko. Ile frajdy daje przeglądanie zawartości! Wypełniamy logbook, wymieniamy fanty – będą pamiątkowe trofea z dzisiejszej wycieczki. Pudełeczko starannie zapakowane wraca na swoje miejsce, a my wracamy do domu.

Kolejne znalezisko!
Niespodzianka
Plan na kolejną feryjną niedzielę był oczywisty – jedziemy na kesze! Aplikacja pokazuje, że pełno ich w okolicy, nas jednak zaintrygowała jedna ciekawostka, tym razem geologiczna, a mianowicie skamieniałe pnie drzew sprzed 66 milionów lat znalezione w nieczynnym już kamieniołomie w miejscowości Lichwin. To zaledwie pół godziny drogi od naszego domu – jedziemy!
Na miejscu totalna niespodzianka – śnieg! I to w całkiem sporej ilości! Zostawiamy samochód na pobliskim parkingu i idziemy na spacer do kamieniołomu (dzieciaki oczywiście biegną przydrożnym rowem, bo tam więcej śniegu). Dookoła cudowny, zimowy, zaśnieżony las.

Zima odnaleziona!

Śnieżna kraina
Paryja z czasów dinozaurów
- Wiecie co to jest „paryja”? Według naszej lokalnej, małopolskiej gwary jest to trudno dostępny, pofalowany, mocno zarośnięty teren.
I takie właśnie jest miejsce w którym się znajdujemy. Niewielka kotlinka ze skalną ścianą ukryła się poniżej drogi, którą szliśmy. To gdzieś tutaj znajdują się skamieniałe pnie drzew. Zanim jednak zaczniemy ich szukać trzeba trochę zeksplorować skalną ścianę, której przekrój jest prze-ciekawy – jakby cała ułożona była z małych, kamiennych klocków.


Skalna ściana
Bez większego trudu udaje nam się znaleźć skamieniałe pnie. Jeden z nich rzeczywiście bardzo przypomina zwaloną kłodę, pozostałe wyglądają bardziej jak zwykłe głazy. Obserwację trochę utrudnia to, że wszystko przysypane jest śniegiem.
- Zastanawiacie się jak to się dzieje, że drzewa kamienieją? Najpierw powalone pnie muszą leżeć przez bardzo długi czas w odpowiedniej wodzie, wtedy drewno zostaje powoli wypłukiwane i zastępowane przez krzemionkę. Właśnie ta krzemionka tworzy skamielinę.
Przy największym pniu znajduje się skrytka, ale tym razem nie w formie pudełka, ale jako kilka prostych zadań do wykonania (jest to tzw. earthcache), m.in. należy zmierzyć długość największego pnia. Ponieważ nie wzięliśmy ze sobą taśmy mierniczej pomiarów dokonujemy przy pomocy własnych stóp i łokci, co jest dodatkową atrakcją.


Skamieniałe pnie drzew
Kamieniołom ze ślizgawką
Przez zaśnieżony las, brodząc po kostki w białym, nieco zmarzniętym puchu idziemy w stronę kamieniołomu. Można było dotrzeć tam drogą, ale wędrówka po terenie przecież ciekawsza. Aplikacja co prawda nie lokalizuje tutaj żadnej skrytki, ale być tak blisko i nie zobaczyć tej ciekawostki byłoby błędem. Przed zejściem do kamieniołomu robimy krótki postój w miejscu widokowym i wystawiamy buzie do słońca.

Zimowy las

Punkt widokowy na okoliczne górki
Kamieniołom robi wrażenie. Jego ściana ma wysokość około 25 metrów i cała zbudowana jest niczym klocki z drobnych kamieni. Oglądamy, podziwiamy, fotografujemy. Na samym dole zauważamy dość sporą, zamarzniętą kałużę (bagienko?), która aż się prosi, żeby się po niej poślizgać. Pierwszy wchodzi tata i bada podłoże, a już za chwilę wszyscy szalejemy na lodzie.





W kamieniołomie
Diabli Kamień
- Dawno, dawno temu nie było w tej okolicy żadnego kościoła. Diabły bardzo się z tego cieszyły, bo mieszkańcy byli bardziej podatni na ich kuszenie. Ludzie jednak w końcu postanowili sprzeciwić się złu i wybudowali kościół. Diabły się wściekły i postanowiły kościół zburzyć. Wybrały najsilniejszego z nich i nakazały mu zrzucić na budowlę olbrzymi głaz. Jednak w trakcie przenoszenia kamienia, diabeł niechcący wypuścił go z rąk i głaz poturlał się do pobliskiego lasu. Kościół ocalał, zaś diabły wyniosły się z tej okolicy. Został po nich jedynie ten ogromny, ukryty w lesie kamień, Diabli Kamień.
Mniej więcej tak brzmią legendy dotyczące samotnych, leśnych głazów o diabelskich nazwach. W Polsce jest kilka takich miejsc, jedno z nich znajduje się właśnie nieopodal kamieniołomu w Lichwinie. Jest o tyle wyjątkowe, że w skale wykuta jest czyjaś twarz (czyżby diabelska?). Dodatkowo aplikacja pokazuje aż dwa ukryte obok kamienia kesze! Idziemy!


W poszukiwaniu Diablego Kamienia
Skarby z Piekiełka
Las schodzi ostro w dół, trzeba uważać, żeby się nie ześlizgnąć. Idziemy zboczem góry Wał przez miejsce zwane – jakże by inaczej – Piekiełko. Śniegu tu jakby mniej, liście szeleszczą pod butami. Idąc na przełaj między srebrnymi, bukowymi pniami wypatrujemy Diablego Kamienia. W pewnym momencie naszą drogę przecina stado saren. Stajemy i z zapartym tchem podziwiamy ten korowód – dziczyzna w lesie ma pierwszeństwo. Po kilkunastu minutach wędrówki w trudnym terenie wreszcie jest, znaleźliśmy go!

Pamiątkowe zdjęcie
Po wstępnych oględzinach głazu (tak naprawdę jest to zwykły ostaniec piaskowcowy jakich pełno w Karpatach) zaczynamy szukać skrytki. W aplikacji oznaczona jest jako łatwa i rzeczywiście dość szybko ją lokalizujemy. Znowu ogarnia nas podekscytowanie gdy otwieramy nieco przybrudzone ziemią pudełko. Logbook, ołówek, muszla, bransoletka, zgniotek i kilka innych rupieci – dokładnie wszystko oglądamy, bo to przecież skarby, a szklana kulka z geokesza jest o wiele cenniejsza od zwykłej szklanej kulki. Dzieciaki wymieniają fanty.

Kolejny sukces!
Drugiej skrytki nie udaje nam się znaleźć, musiała już wcześniej zostać zniszczona. Na jej miejscu odkrywamy jedynie uschniętego motyla (w sumie to też jakiś rodzaj skarbu, prawda?).
Na koniec jeszcze kilka fotek z Diablim Kamieniem i jego tajemniczym obliczem i już można wracać do domu, zwłaszcza, że słońce niebezpiecznie chyli się ku zachodowi, a my raczej nie mamy ochoty na przebywanie po zmroku w… Piekiełku.

Tajemniczy Diabli Kamień
To nie koniec
Tutaj kończy się nasza opowieść, ale przygoda z geocaching z pewnością będzie miała ciąg dalszy, bo jest to świetny sposób na poznawanie różnych ciekawych, a mniej znanych miejsc.
Podążając śladem ukrytych keszy można znaleźć nie tylko pudełeczka z „rupieciami”, ale przede wszystkim mniej lub bardziej atrakcyjne zakątki swojego regionu, tym bardziej, że opisy lokalizacji skrytek na stronach:
czy w dedykowanych aplikacjach, zawierają sporo różnych ciekawostek wyszukanych i opisanych przez lokalnych pasjonatów. I nawet pomimo tego, że większość tych miejsc to nie są atrakcje na skalę kraju czy nawet województwa, to jednak warto je znać i przynajmniej raz w życiu zobaczyć na własne oczy. A już zdecydowanie warto ruszyć się z domu, spędzić rodzinnie czas i pobawić w odkrywcę! Geocaching idealnie w tym pomaga i nic nie kosztuje.
Autorka tekstu i zdjęć: Karolina Giża
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl