Ferie w Tyliczu koło Krynicy Zdroju
Nie ma jak Tylicz! - Wielka piątka udanych ferii!
Pomysł - narty w Polsce!
- Jakieś plany na ferie? - to uprzejmie zagaduje moja koleżanka z pracy.
- Tak – Odpowiadam z entuzjazmem – Jedziemy na narty! - Już nie mogę powstrzymać radości.
- O! My też jedziemy! Do Włoch, a wy?
- Do Tylicza!
Ja dalej kipię z dumy, ale wiem, jak to brzmi. I nawet w duchu się z tego śmieję. A najbardziej z miny mojej koleżanki, której nagle odebrało mowę. Spogląda teraz na mnie z lekkim zażenowaniem... i szybko ucieka w inny temat. No bo co tu powiedzieć? Na narty w Polskie góry? Gdzie śniegu mało, a czasem wcale, gdzie góry niskie, a ceny wysokie? Bez sensu...
Ja jednak, mając tego wszystkiego absolutna świadomość, z pełną premedytacją planuję rodzinne ferie właśnie w polskich górach! Wybór pada na Beskid Sądecki.
Tam bowiem jeszcze mnie nie było, a poza tym polecali nam go znajomi, jako znakomite miejsce do nauki jazdy na nartach. A mi właśnie na tym zależy! Już oczami wyobraźni widzę siebie i dzieciaki szusujących po białych stokach! Od początku grudnia forsuję więc ten pomysł tak długo, aż mojemu mężowi nie pozostaje nic innego, jak zgodzić się na tę wyprawę. No bo jak się baba uprze, to przecież nic nie pomoże .
Wyciąg narciarski
Marzenie – Śnieg!
Plan pod tytułem narty już jest. Rezerwujemy więc nocleg, zbieramy graty i ruszamy. Przejeżdżamy z północy na południe całą Polskę. I liczymy tylko na jedno – na śnieg! U nas, w Gdańsku, moje dzieci go w tym roku nie zaznały. Moja czteroletnia córka wciąż się dopytuje, kiedy zima przyjdzie, a mi przykro jej wciąż na nowo tłumaczyć, że ta zima już jest, tylko taka bezśnieżna... Tym bardziej więc w głowie wciąż na nowo powtarzam jak mantrę: żeby był śnieg, żeby był śnieg!
Ale niestety, nie ma go w centralnej Polsce, nie ma pod Krakowem i nie ma jeszcze dwadzieścia kilometrów od Tylicza, dokąd zmierzamy... W samochodzie robi się nieprzyjemnie cicho, jakbyśmy żałobę przeżywali i wtedy nagle wjeżdżamy jakby w jakiś mikroklimat, temperatura spada o dobre kilka stopni i pojawia się ON! Wita nas swą bielą wszędzie: na drodze, na polach, na dachach, na drzewach...
W aucie wybucha szaleństwo!
Po przyjeździe nikt z nas nie myśli nawet o odpoczynku, mimo że mamy za sobą cały dzień na trasie.
Od razu zabieramy stojące pod pensjonatem sanki i idziemy na pierwszą z brzegu górkę. Nasze dzieciaki jak dzikusy – krzyczą z radości, rzucają się śniegiem, zjeżdżają na kolanach i na swoich czterech literach po oblodzonej drodze. Jest już bardzo późno, pyski mamy czerwone, ubrania mokre, ale to wszystko nieważne, bo jest nasz wymarzony ŚNIEG!
Upragniony biały puch!
Niespodzianka – pensjonat!
Nocujemy w domku góralskim należącym do dużego Pensjonatu Tylickie Wzgórze w Tyliczu, sprofilowanego na rodziny z dziećmi. Pierwszy raz w życiu wybieramy tego rodzaju ośrodek i właściwie jestem ciekawa, co to w praktyce znaczy. Kiedy wstajemy pierwszego dnia rano, wita nas słońce.
Zapowiada się wspaniale, ale to i tak nie ostatnia niespodzianka tego dnia. Przed jadalnią witają nas dwa białe baranki z czarnymi oczkami i drewnianymi nogami. Takie duże słodziaki – pluszaki. Moja Klara ma w zwyczaju głaskać albo przytulać je potem już przed każdym posiłkiem.
Faktycznie wszystko tutaj jest „pod dzieci”: jedzenie do wyboru do koloru, barwne talerzyki i kubeczki, przy jadalni kącik zabaw, planszówki i książki, po sali można pośmigać zabawkowym autem, a wszystko z widokiem na piękne, ośnieżone góry! I w końcu nikt nie patrzy spod byka na wylaną herbatę, czekoladową buzię albo bluzkę w sosie pomidorowym!
Jakby tego było mało, na poddaszu pensjonatu odkrywam ogromny plac zabaw z zabawkami, lego, kuchnią, zamkiem, basenem z kulkami, piłkarzykami i konsolą gier. No, stąd to już moje dzieciaki nie wyjdą – myślę sobie i faktycznie. Przez cały pobyt nie mam problemów ze zjedzeniem przez moich niejadków obiadu – tak bardzo spieszą się do zabaw na górze. Trochę problematyczne wprawdzie bywa ściągnięcie ich z powrotem do pokoju, no ale nie ma nic za darmo!
Jakby tego było mało, nasi gospodarze okazują się ludźmi o anielskiej wręcz cierpliwości. Ja na ich miejscu wyszłabym z siebie, goszcząc takie stado malców wszelkiej maści, a oni tymczasem jeszcze im zajęcia artystyczne i animacje przygotowują. A dla większej integracji dorosłej części gości - wieczorne ognisko!
Gospodarz pensjonatu częstuje wtedy bigosikiem, kiełbaskami i domowym przepysznym bimberkiem, a we mnie budzą się wspomnienia, jak to za dzieciaka jeździłam z moimi rodzicami i wtedy oni sobie przy ognisku wieczorami balowali: śpiewy, śmiechy, gadki-szmatki z wczasowiczami i kupa dzieciaków biegająca wokół.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
I chociaż integracja dorosłych nie jest już może taka jak dawniej, to to ostatnie, jak się okazało, właściwie się nie zmieniło. Najmłodsi z okazji ogniska dalej uprawiają dziecięce, niczym nieskrępowane szaleństwo: piłkę nożną na śniegu, podchody po ciemku, strzelaniny wokół śnieżnych zasp i pieczenie kiełbas, z których połowa ląduje w ognisku, a druga połowa (jeszcze niedopieczona) w niecierpliwych brzuchach.
No, może z jednym wyjątkiem – teraz jeszcze starszaki, które pierwszy etap prania mózgu a la „american style” maja już za sobą, pieką jeszcze na ognisku pianki. I na nic moralizowanie, że to sam cukier, sama chemia i niezdrowe. Jest ognisko, to musi być pianka i koniec!
Pyszności!
Strzał w dziesiątkę – Szkółka narciarska!
Niektórzy rodzice, zwłaszcza ojcowie, wykazują jakąś nieposkromioną ambicję, by już ich trzylatek jeździł z nimi po czarnych trasach. Pchani tym marzeniem, zabierają więc swego małolata na stok. I się zaczyna: ja nie umiem, ja się boję, te narty są głupie! Ja chcę do domu! Nerwy, krzyki, płacze... Miało być pięknie, wyszło jak zawsze.
Mój mąż też swego czasu próbował nauczyć naszego starszego przynajmniej podstaw nart. Ze skutkiem jak powyżej. I mając właśnie te drakońskie sceny w pamięci, od razu postanawiamy tym razem wysłać i syna, i córkę na prawdziwe lekcje. Starszego do szkółki narciarskiej, młodą do narciarskiego przedszkola. To oznacza codzienne zajęcia przez trzy godziny przez pięć dni. Dla nas bomba!
Pierwsze kroki!
No cóż, zdaję sobie sprawę, że jest masa ludzi, którzy uznaliby to za zwykły egoizm. Ci wyrodni rodzice oddają przecież dzieci, żeby te przedpołudnia na własnych nartach, albo z gazetką spędzić! A w takich szkółkach to instruktorzy wiedzę może narciarską mają, jeździć potrafią, ale mamusi nie zastąpią... Jak tak można? Oddać maluszka obcym? Na tak długo? A jak skarbuniek się popłacze? A rodzica nie będzie? Co wtedy? Trauma na całe życie gwarantowana!
Na szczęście my jesteśmy dalecy od takiej fiksacji. Zarówno dziewięcioletniego Tymka, jak i czteroletnią Klarę posyłamy do szkółki i już po pierwszym dniu okazuje się, że to jest strzał w dziesiątkę! Tymon w końcu na stoku słucha, a nie jęczy ojcu, że on wie lepiej jak jeździć. Klara, wpatrzona w swojego instruktora jak w obrazek, śmiga już po drugim dniu z bananem na twarzy. Ich postępy są niewiarygodne! Po pięciu dniach bez skrupułów jeżdżą już lepiej ode mnie. Zero litości nad starą matką! No, ale cóż – na własne życzenie!
Zimowa kraina...
Niemożliwe – wyzwania w Beskidzie Sądeckim!
Oprócz nart, w Beskidzie jest co robić. Nawet taka maleńka Krynica – Zdrój. Nie da się jej ominąć, bo jest po prostu przepiękna! Można tam wpaść na gorącą czekoladę, do muzeum Nikifora, albo pijalni wód. W końcu nie ma to, jak założyć się z dzieciakiem o piątaka, że nie wypije szklanki zwykłej wody... Kupuje mu się wtedy taką specjalnie zdrową – czyli z mocnym aromatem zgniłego jaja, a potem już tylko patrzeć jak się krzywi! Ale zakład to zakład i - o dziwo - twardziel wypija! Piątal się należy!
Na zdrówko !
Można też uskutecznić zimowe łażenie po górach – mój mąż jest jego wielkim fanem. „Ale z dziećmi się nie uda! Nie z naszymi!” - ubolewa jeszcze przed wyjazdem. Ja jednak mam dobra przeczucia, więc ostatecznie odważnie podejmujemy wyzwanie. Trasa 7 kilometrów. Niemożliwe z małymi dziećmi? Otóż możliwe!
Nawet z tak opornymi jak nasze! Tymon – nasz domowy Księżunio ma w zwyczaju marudzić nie do wytrzymania, więc żeby tego uniknąć, musimy przeprowadzić z nim po drodze kilka bitew na śnieżki. Młodej z kolei trzeba po prostu dać się pobawić – tu niezbędny okazuje się kij (symbol władzy) i już nasza zwykła Klara jest panią przedszkolanką i prowadzi swoje stadko. Ona idzie wtedy przez resztę drogi przodem i nami dyryguje. Nami, bo ktoś w końcu musi grać rolę Bartka, Jeremiego i Oli (niegrzecznych ziomków z przedszkola). I wtedy niemożliwe staje się możliwym…
Obowiązkowa górska wyprawa!
Tak zresztą było z całym tym wyjazdem. Długo się go obawiałam, wiele po drodze wskazywało na to, że coś się posypie: śniegu nie będzie, narty okażą się za trudne, nocleg słaby albo nastroje nieprzysiadalne... Ja jednak wierzyłam, czułam gdzieś w kościach, że będzie nam w Tyliczu po prostu dobrze! I tak też było!
Uwierzmy więc wszyscy, że tam, gdzie jedziemy, czeka nas coś miłego i że niewiele trzeba, by potem długo wspominać wyjazd tak jak ja ten – z błogim uśmiechem na ustach!
Autorka tekstu: Kamila Szczepankiewicz, prowadząca
blogcyrknakolkach.pl
Autor zdjęć: Michał Szczepankiewicz
(ZOBACZ PROFIL)
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl
Dziękujemy za umieszczenie artykułu na Państwa portalu. Jednocześnie zapraszam do zapoznania się z innymi naszymi wyprawami, tymi małymi i dużymi na naszym blogu. www.blogcyrknakolkach.pl