Ferie z dziećmi w Rabce Zdrój
Dzień Świstaka z Rabką w tle
Zamarzyły nam się ferie w górach. Pełne białego puchu, choinek uginających się pod śniegiem, bielutkich szczytów gór i górek idealnych na sanki, wielgaśnych zasp, w które konieczne trzeba wejść, bałwanów stawianych w niezliczonych ilościach, bitew na śnieżki, urokliwych spacerów po ośnieżonych szlakach, radosnych dzieciaków na sankach, gorącej herbaty z miodem i cytryną przy kominku, kiedy śnieg prószy nam za oknem… A nawet mrozu szczypiącego w uszy, przemoczonych spodni, marudzenia, bo daleko, bo po co, zziębniętych stóp, obrażonych buziek, które akurat trafiła śnieżka, zmęczenia, kiedy to my akurat ciągniemy sanki.
Jakby nie czytać, mój bilans i tak wychodził na plus .
Do tego nasza wizja była tak realnie idealna, że znajoma rodzinka postanowiła wspólnie z nami spędzić kilka dni ferii w górach. I od teraz mieliśmy już wspólny cel.
Po ustaleniu daty i dokładnego kierunku wyjazdu, przyszedł czas na poszukiwanie odpowiedniego dla nas noclegu. I to już tutaj… rozpoczęliśmy karkołomną wspinaczkę z sankami pod stromą górę .
„Idealne” było już dawno zajęte, więc trzeba była poszerzyć krąg naszych poszukiwań. Nie było łatwo, bo nawet kiedy my stawaliśmy się bardziej elastyczni z naszym wyborem, to wybór był znikomy. Aż pewnego dnia… na naszego maila odpisała bardzo sympatyczna Pani z domu wczasowego z Rabki-Zdroju.
Dwa sąsiadujące ze sobą pokoje, śniadania i obiadokolacje na miejscu, sala zabaw, duża świetlica, w sąsiednim budynku basen, blisko na górkę, na lodowisko, do parku, a nawet kilka stoków w pobliżu. Tylko czy tam będzie śnieg? Nie ma co marudzić i się zastanawiać, rezerwujemy pobyt i… ruszamy.
Przyznam, że głównie kojarzyłam Rabkę-Zdrój jako typowo letni kierunek, a do tego głównie sanatoryjny. Jeśli chodzi o zimową porę, to miałam nikłe rozeznanie, jak z tym tematem radzi sobie Rabka. Postanowiliśmy jednak dać szansę jej i sobie na śnieżne ferie.
Czy w Rabce czekał na nas śnieg? Czy spędziliśmy prawdziwie śnieżne ferie - takie ze śniegiem wysypującym się za kaptura i butów? Hmm… nie zdradzę tajemnicy, ale napiszę tylko, że to był bardzo udany i… głośny wyjazd.
Z piątką dzieciaków na dwóch pokładach ruszyliśmy w kierunku tajemniczej Rabki-Zdrój, z której dość blisko jest w mało jeszcze popularne, ale bardzo urokliwe Gorce, jak i równie mało znany i urokliwy Beskid Wyspowy. Ponieważ to u ich podnóża, w rozległej kotlinie rozlokowała się właśnie Rabka-Zdrój.
Im bliżej byliśmy celu, tym nasza nadzieja na śnieg… szybciej topniała. Topniała z każdym kilometrem i rezolutnymi spostrzeżeniami dzieci, które starały się wypatrywać śniegu przez okna samochodu. Na początku przekonywaliśmy, że tam na pewno będzie, bo to wyżej, bo to góry i takie tam. Dzieciaki nie dały się jednak zbić z tropu i głośno zastanawiały się, co będą robić, jak już dojedziemy na miejsce.
Szkoda, że nie zabraliśmy rowerów, usłyszałam z tylnych siedzeń i wtedy… chwyciłam telefon w dłoń z silnym postanowieniem, że ja ten śnieg znajdę - jak nie w Rabce, to w jej bliskiej okolicy. I to zaraz .
Poszukałam, spojrzałam na zegarek i skoro mieliśmy jeszcze sporo czasu do godziny zakwaterowania, to ruszyliśmy na pierwsze sanki podczas tego wyjazdu . Ma być śnieg, będzie śnieg!
Pełna obaw, a do tego z głową wlepioną w przednią szybę, przywoływałam biały puch. Kiedy zjechaliśmy na boczną drogę, kierując się na Ośrodek Narciarski Koninki w Porębie Wielkiej… trzeba było zwolnić . Śnieg! Pod kołami mamy śnieg
.
Hurra! - zagłuszyły moją niepewność i jeszcze słabą wiarę dziewczynki.
Hurra!- odetchnęłam z ulgą.
Zaparkowaliśmy samochody na nieodśnieżonym parkingu… nie przypuszczałam, że spotka nas tutaj taki luksus . Założyliśmy dodatkową warstwę nieprzemakalnych ubrań, wypakowaliśmy ślizgi i energicznie ruszyliśmy pod górkę. Dzieciaki prawie biegły, potykając się o własne nogi i wyprzedzając nas o kilka metrów.
Wyciąg nie był czynny, ale mimo to spotkaliśmy kilku narciarzy. By im nie przeszkadzać, ulokowaliśmy się na małej górce obok i tam trenowaliśmy nasze iście olimpijskie zjazdy.
Wszyscy świetnie się bawiliśmy i nawet nasza słaba kondycja, która dziwnym trafem ukazywała swoje oblicze tylko, kiedy wspinaliśmy się pod górkę, nie przeszkodziła nam w dobrej zabawie. Były dzikie zjazdy, aranżowane i nie - wywrotki, orły, śnieżne turlanie i biegi za ślizgiem
Kiedy te starsze dzieci czuły już każdą swoją najmniejszą kosteczkę, uprosiliśmy dzieciaki, przekupując je salą zabaw, byśmy kierowali się już w stronę pensjonatu. W takich momentach każde chwyty dozwolone, nawet te mniej wychowawcze . Dzieciaki szybko podchwyciły temat i po chwili już siedzieliśmy w samochodzie.
Po sprawnym zakwaterowaniu się w ciepłych pokojach i szybkim rozpakowaniu, ruszyliśmy w stronę obiecanej sali zabaw. I tak rozpoczęliśmy Dzień Świstaka .
Dzieciaki piszczały z zachwytu, ponieważ tego dnia cała konstrukcja małpiego gaju była dla nich. Kiedy one bawiły się w najlepsze, my mieliśmy czas na regenerację sił, ciepłą herbatę, domowe ciacho i pogaduchy. Trzeba byłp w końcu nadrobić stracone cenne kalorie, na które człowiek cały rok ciężko pracuje . Jednak nie zawsze było tak biernie, bo do dyspozycji mieliśmy stół do ping ponga, piłkarzyki i aktywnego 13-latka, który nie dawał nam forów i dbał wytrwale o naszą kondycję. Łatwo nie było
.

Mamooo, jestem głodna – usłyszeliśmy zwisające z konstrukcji niczym małpki dzieci.
Jesteśmy uratowani… Uff… na szczęście. Po pysznej kolacji dzieciaki zrobiły jeszcze kilka rundek między pokojami i zapadliśmy w sen.
Śniegu w Rabce było jak na lekarstwo, ale ten mały szczegół nie mógł nam popsuć ferii, dlatego wspólnie zaplanowaliśmy kolejne dni. nie martwiąc się śniegiem, a raczej jego brakiem. Postanowiliśmy mimo wszystko dobrze się bawić i spędzić miło czas. Wykorzystać te kilka dni najlepiej jak się da. A dzieci? One już się dobrze bawiły .
Po wspólnym śniadaniu ruszyliśmy na pierwszy spacer po Rabce-Zdroju. Pierwszy przystanek zaliczyliśmy już na „naszym” placu zabaw, skrytym pod śniegiem. Dzieciaki ulepiły kilka małych bałwanków przy pensjonacie i mogliśmy ruszyć dalej.
Zeszliśmy z górki, przeszliśmy na drugą stronę ulicy przez potok Słonka i już byliśmy na lodowisku przy ulicy Jana Pawła II, zaraz obok Stadionu Miejskiego. Lodowisko było bardzo dobrze przygotowane: wypożyczalnia na miejscu, miła obsługa, która doradzi i pomoże, i… pingwinki wspomagające jazdę. No to ruszamy się .
Muzyka grała, dziewczynki, chłopaki i starsze chłopaki śmigały na łyżwach, a starsze dziewczyny zasiadły w kawiarni obok przy gorącej czekoladzie. Nasze dziewczynki uwielbiają łyżwy, więc kiedy nawet chłopaki poczuły już zmęczenie, one nadal kontynuowały jazdę. Jednak gorąca czekolada i kuzyni, nawołujący zza bandy lodowiska, dali radę (efektywniej niż właśni rodzice ) wyciągnąć je na dalszy spacer.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Kto ma dzieci w przedziale wiekowym… w dowolnym przedziale i konfiguracji, ten wie, jakie tempo mogą nadać na wspólnym spacerze. Żółw przy nas to mistrz olimpijski . Każda samotna zaspa śniegu musi zostać zaliczona, każdy patyk, patyczek podniesiony. Każde spostrzeżenie powtórzone ze 100 razy, by każdy usłyszał, a każde pytanie zadane z milion razy. Każda ich wymiana zdań wymaga postoju. Nie mówiąc już o tym, ile czasu potrzeba, by dobrali się w pary, bo przecież inaczej iść nie potrafią.
Uff… udało się! Dotarliśmy do Parku Zdrojowego, zielonej oazy Rabki Zdroju, aktualnie przykrytej topniejącym już śniegiem.
W parku zaliczyliśmy dłuższy przystanek. Dzieciaki szalały na placu zabaw w pełnym słoneczku, a my, z herbatą w kubkach termicznych, zasiedliśmy w altance. I tak dumaliśmy, jak tu musi być cudnie latem. Z pewnością . Słoneczko tak nam pięknie przygrzewało, że nawet spodnie zimowe poszły w odstawkę. W planach mieliśmy dalszy spacer, bo przecież w Rabce tyle rzeczy do odkrycia i zobaczenia: pomnik św. Mikołaja, Muzeum Górali i Zbójników, Muzeum Orderu Uśmiechu... Przed nami kolejne dni, więc odpuszczamy z naszym planem i pozwalamy dzieciakom poszaleć.
Po ciepłym obiedzie ruszyliśmy w stronę pensjonatu, gdzie czekała już na nasze dzieciaki sala zabaw, a na nas stół do ping-ponga. Nie wiem, skąd braliśmy siły na to wszystko . Byle do kolacji, bo po kolacji z latarkami w rączkach ruszyliśmy na nocny spacer. Brnęliśmy przez mokre śnieżne zaspy, niby przez przypadek zaliczyliśmy kilka upadków, a na koniec była nawet bitwa na śnieżki. Może nie taka, jaka nam się marzyła, bo za cel wybraliśmy pnie napotkanych drzew, ale i tak było cudnie. Policzki od śmiechu bolały nas jeszcze w pokojach po powrocie.
Dzieciaki były tak zdrowo zmęczone, że z szybkim zaśnięciem nikt nie miał problemu.
Kolejny ranek, jak to ranek, szczególnie ten świstakowy, minął nam dość szybko. Dlatego, by urozmaicić sobie dzień, ruszyliśmy na lodowisko, przegłosowani większością. A po lodowisku wybraliśmy się na stok, by troszkę poszusować na nartach. Jesteśmy na feriach zimowych, prawda? To muszą być narty.
Wybraliśmy Wyciąg Narciarski u Żura w pobliskiej Chabówce. Nie za duży stok i pewnie z racji tego, że śniegu za dużo w okolicy nie było, to i narciarzy było niewielu, więc stok idealny dla nas. A jeszcze zaraz obok była górka idealna na sanki. Chętne dzieciaki doskonaliły jazdę na nartach z instruktorem lub zjeżdżały same, a reszta udała się na ciepłe ciacho i gorącą herbatę do karczmy obok. Każdy dostał to, czego oczekiwał . Kiedy nasi narciarze zjechali już z górki, wspólnie udaliśmy się na górkę obok, by tym razem potrenować zjazdy z górki na pazurki.
I… to trzeba było zobaczyć. Dla nas rodziców górka wydawała się gigantycznie wielka, dla dzieci „taka sobie”. Samo wciągnięcie sanek na górkę było wyzwaniem, a sam zjazd ogromną frajdą. Mknęliśmy z szybkością światła i zastanawialiśmy się, gdzie się zatrzymamy. Taki był nasz problem w przeciwieństwie do dzieci, bo one po prostu pędziły, przewracały się, wpadały na siebie i - o dziwo - śmiały się przy tym w głos. Moja wyobraźnia nie nadążała za nimi. Kiedy już wszystko, co tylko mogło, zostało przemoczone, wróciliśmy na wczesną kolację do naszego pensjonatu.
A kolację zajadali aż miło było patrzeć, z czerwonymi noskami, uszkami i zarumienionymi buźkami wpatrzonymi w talerze. Dziewczynki opowiadały chłopakom, jak fajnie było na nartach z panią instruktorką i umówili się na wspólne już lekcje.
Po krótkim odpoczynku w pokojach udaliśmy się na basen znajdujący się w sąsiednim hotelu. Na basen mieliśmy 100 metrów marszu, ale dla naszych dzieci to była iście górska wyprawa, podczas której przechwalały się, jak to będę nurkować i które dłużej wytrzyma pod wodą
Zabawa była doskonała, dzieciaki ciężko nam było z wody wyciągnąć, a pora była już coraz późniejsza. My już w głowie mieliśmy cichy i przyjemny wieczór, kiedy to dzieci smacznie zasną w łóżkach, zmęczone basenem, a my wspólnie, bez oszukiwania, zagramy w chińczyka lub jengę.
Zmęczenie wzięło górę i w końcu dzieci same poprosiły o powrót do pensjonatu. Aby nie zapeszać i nie przedłużać, bo jeszcze zmienią zdanie, sprawnie ubraliśmy się i wróciliśmy do pokoju.
W pensjonacie szybka kąpiel i spanko małoletnich, a my przystąpiliśmy do planszy.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Nastał kolejny dzień, który postanowiliśmy rozpocząć spacerem do centrum Rabki-Zdrój, by zobaczyć co nieco więcej. Pierwszy przystanek już po kilku krokach zaliczyliśmy na lodowisku, a kolejny już w Parku Zdrojowym. Dzieciaki wdrapywały się na każdą górkę, zjeżdżały na tyłkach, piszcząc wniebogłosy, wspinały się, gdzie tylko mogły i miały masę radości ze wspólnej zabawy. Wolnym krokiem ruszyliśmy dalej, by za chwilę zatrzymać się na obiad. I kiedy prawie byliśmy w centrum, dzieciaki przypomniały sobie o nartach i zgodnie stwierdziły, że teraz już musimy jechać na górkę.
No to ruszyliśmy na znany nam już Stok u Żura. Dzieciaki - tym razem wspólnie - uczyły się jazdy na nartach, a my z dumą obserwowaliśmy ich postępy i pierwsze narciarskie kroki młodszych chłopaków.
Nawet nie wiemy, kiedy minął nam ten dzień, a tym bardziej wieczór. Na pewno był pełen nowych wrażeń i świetnej zabawy. Po smacznej kolacji i krótkim odpoczynku przy rozmowie i grach, wszyscy smacznie zasnęli w oczekiwaniu na nowy dzień.
Kolejny dzień, niestety już ostatni pełny dzień w Rabce-Zdroju, postanowiliśmy rozpocząć zgoła inaczej. Najpierw udaliśmy się na salę zabaw, a później dopiero ruszyliśmy na górkę w pobliżu naszego ośrodka, zaraz za lodowiskiem. Dzieciaki miały wielką frajdę, a nawet nas namówiły na kilka ślizgów. Mimo bolącego całego starszego ciała, bawiliśmy się wyśmienicie do czasu, aż wszyscy zgłodnieliśmy.


Jeszcze raz, niestety ostatni podczas tego wyjazdu udaliśmy się do parku zdrojowego, a później już w drogę powrotną do domu…
Dziewczynki całą drogę powtórnie relacjonowały nam cały wyjazd. Jedna przez drugą opowiadały nam, co im się najbardziej podobało, co je śmieszyło, ciekawiło i gdzie chciałyby wrócić. Jesteśmy pewni, że świetnie się razem bawiły. Było ich więcej niż na co dzień, co sprawiło, że było więcej śmiechu i zabawy, ale i więcej możliwości do nauki kompromisu, elastyczności i umiejętności wysłuchania racji innych. Tego, że każdy może mieć inne zdanie, oczekiwania i trzeba się z tym liczyć. Również tego, że w grupie razem ustalamy zasady i planujemy wspólny dzień, nie zapominając przy tym o własnych potrzebach. I zostawiamy sobie także wolną przestrzeń, a nawet wolny dzień, by wieczorem móc się spotkać i opowiedzieć o swoim dniu pozostałym.
A do tego pod ręką miały wyluzowanych i chętnych do zabawy rodziców, którzy z górki pędzili na równi z nimi, choć zapewne z większą grozą w oczach .
No i były sanki, narty, spacery, planszówki, wieczorne rozmowy, basen, lodowisko, bałwany, bitwa na śnieżki, a nawet przemoczone spodnie, zziębnięte stopy i uszy, a na dokładkę bolące policzki od śmiechu .
Bawiliśmy się wyśmienicie i takie też mamy wspomnienia.
Do domu wszyscy wracaliśmy pozytywnie zmęczeni, a do tego zadowoleni i usatysfakcjonowani naszym wyjazdem i to mimo braku śniegu w takich ilościach, jakich się spodziewaliśmy. Bo grunt to dobre nastawienie i nasza głowa pełna pomysłów, gotowa na szybkie dostosowanie się do sytuacji. Kreatywność, elastyczność i luz, bo nic nie muszę, a chcę - to takie „must have” każdego naszego wyjazdu. I to się sprawdza, zawsze . Kolejny raz przekonaliśmy się, że na każdym wyjeździe to nasze nastawienie na dobrze spędzony czas jest najważniejsze. Że jeśli tylko nam się chce, potrafimy się dobrze bawić. Bo nic tak nie popsuje nam wspólnego czasu, jak my sami.
Jeśli zastanawiacie się, czy będzie śnieg, czy będzie słońce, czy dzieci będą miały co robić, czy Wy nie zwariujecie - to może warto spojrzeć na wyjazd bardziej pozytywnie? Będziecie razem, odpoczniecie razem, spędzicie ciekawie czas. I jeśli tylko będziecie mieli chęci, to pomysł na wspólny czas zawsze się znajdzie. My na pewno pojedziemy .
A do Rabki-Zdroju koniecznie musimy wrócić, by choćby zobaczyć więcej niż Park Zdrojowy i by wyruszyć na górski szlak.
Magdalena Dyszy
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl