Biebrza z dziećmi na tratwie
Ahoj, przygodo! Byle z wiatrem …
Spływ tratwą po Biebrzy.
… hmm … a może pojedziemy tam, gdzie jeszcze nie byliśmy? - z wypiekami na twarzy zaproponowała starsza córka.
… byle była woda, najlepiej dużo wody i … fajnie i nie nudno – dorzuciła swoje trzy grosze młodsza córka, zawsze wiedząca czego chce .
Popatrzyliśmy z mężem na siebie i … wyłożyliśmy na stół swój pomysł, który już od jakiegoś czasu kiełkował w naszych głowach i nabierał coraz bardziej realnych kształtów.
To może spływ tratwą po jednej z najdzikszych polskich rzek, Biebrzy? - rzuciłam pierwsza patrząc z napięciem na nasze córki ciekawa ich opinii i zastanawiając się czy … złapią przynętę . Czułam, że tak. Genów nie oszukasz
.
Pierw z niedowierzaniem popatrzyły na siebie, na nas a później już tylko rzucały jedna przez drugą.
Co?? Naprawdę?? Hurra!! Tak! A co zabierzemy? Kiedy jedziemy? A … naprawdę? Tak, serio, serio? A my już byliśmy pewni, że to będzie wspaniała rodzinna przygoda do której musimy się odpowiednio i z głową przygotować. By w pierwszej kolejności była jak najbardziej bezpieczna.
Kiedy już między sobą ustaliliśmy cel naszych wakacji, ich długość oraz dograliśmy termin wyjazdu rozpoczęliśmy bardziej szczegółowe przygotowania. Od wyszukania potrzebnych informacji w internecie po utworzenie listy koniecznych rzeczy na tego typu wyjazd. Całe przygotowania podporządkowaliśmy naszym możliwością i … pogodzie, która jak każdy wie – zmienną jest .
Dlatego daliśmy sobie dzień zapasu, który pozwolił nam na mały margines (w sumie to tylko jeden dzień) zmiany terminu rozpoczęcia spływu. A atrakcji tyle wokół, że z tym jednym dniem w zapasie nie będziemy mieli żadnego problemu by go wypełnić.
Organizacją i obowiązkami podzieliliśmy się po równo czyli każdy zajął się tym co lubi . Ja głównie skupiłam się na części teoretycznej i tej przyjemniejszej spływu czyli … przygotowania rozpoczęłam od przeczytania kilku relacji podobnych Huck'ów Finnów
.
co pozwoliło mi zweryfikować nasze możliwości kondycyjne i urlopowe utwierdzając mnie w przekonaniu, że płyniemy dwa dni spędzając (koniecznie )jedną noc pod gwiazdami czyli na tratwie. Znalazłam w internecie firmę i wymieniłam kilka maila z bardzo sympatyczną panią prowadzącą z mężem tą rodzinną firmę zajmującą się wynajmę tratw i już wspólnie ustaliłyśmy główne ramy naszego spływu od daty po jego długość. Resztę szczegółów mieliśmy ustalić na miejscu z męską częścią firmy
.
Nasz tata, mąż, główny sternik i … motor tratwy zajął się bardziej praktycznymi aspektami spływu kompletując potrzebne rzeczy i dopisując kolejne, które należało dokupić.
Pierwsze emocje opadły a my już w miarę byliśmy przygotowani do udzielenia odpowiedzi na tysiące dociekliwych pytań dziewczynek, które błyskawicznie przeszły do konkretów. Z tego też powodu jeszcze przed wyjazdem zorganizowaliśmy sobie jeden z wieczorów pod roboczą nazwą „Gdzie, co i jak?”. Był to czas kiedy omówiliśmy sobie nasze główne zasady bezpiecznego spływu:
1. Zachowujemy ciszę, oczywiście rozmowy mile widziane, pytania również
2. Po tratwie poruszamy się ostrożnie
3. Kamizelki to podstawa
4. Na dach domku wchodzimy tylko na postojach
5. Wszystkie śmieci lądują w tylko i wyłączenie koszu
6. Słuchamy rodziców, nie tylko na tratwie , ale na niej szczególnie – bo na pewno będzie coś co zapomnieli wymienić w punktach
.
Wyciągnęliśmy też papierową mapę Polski by przybliżyć sobie miejsce naszych wakacji i przejrzeliśmy w internecie mnóstwo pięknych zdjęć Biebrzy i Biebrzańskiego Parku Narodowego. Dowiedzieliśmy się, że rzeka liczy 165 km długości z czego aż 155 km leży w Biebrzańskim Parku Narodowym. Jej głębokość sięga od kilkudziesięciu cm do aż 10 metrów więc nie ma żartów. Na razie na ekranie monitora spojrzeliśmy w oczy niesamowitym mieszkańcom jej brzegów i bliskich okolic takich jak barwne ważki, liczne ptaki, sarny, dziki, łosie, ...Ochów i achów nie było końca . Szczególny zachwyt wzbudził widok meandrującej Biebrzy z lotu ptaka. Coś niesamowitego! Widok niebieskiej wstęgi wijącej się przez soczyście zieloną krainę poruszy każdego.
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Po takim wieczorze dziewczynki z niecierpliwością odliczały dni do naszego wyjazdu, w międzyczasie upychając zabawki w swoje plecaki, które notabene zostały na lądzie … Kto by tracił czas na zabawę w takich okolicznościach przyrody, prawda? Na tratwie dzieje się tyle niesamowitych rzeczy szczególnie z punktu widzenia ciekawego świata dziecka, że nie ma czasu na zabawki. Ale o tym już za chwilkę .
Zapakowani prawie po dach ruszyliśmy na północny wschód naszego pięknego kraju. Z każdym przejechanym kilometrem nasza ekscytacja i entuzjazm rosły …. aż zostały ostudzone przez prognozę pogody, która miała przybrać nieznośną formę burzy i deszczu akurat na czas naszego spływu. I tu z pomocą przyszedł nasz zapasowy dzień oraz szybki ale treściwy kontakt z panią od tratw i „problem” został rozwiązany. Spływ rozpoczniemy jutro a dzisiejszą noc spędzimy w małym domku, którego wynajem jest również w ofercie firmy. Pani zapewniła nas, że czekają na nas wraz z tratwą i możemy spokojnie jechać.
Około 12.00 byliśmy już na miejscu czyli w Sztabinie, gdzie mieściła się siedziba firmy. Kiedy już ulokowaliśmy się w domku a dziewczynki na placu zabaw niepewnie zaczęliśmy zerkać w niebo. Hmm … deszczu ani burzy nie widać, ba nawet nie słychać. Czyżby prognozy się nie sprawdziły? Cóż, nudzić się w oczekiwaniu na jutrzejszy dzień na pewno się nie będziemy ….
Przywitaliśmy się jeszcze z bardzo serdecznym właścicielem tratw i wspólnie ustaliliśmy, że po kolacji porozmawiamy o szczegółach, sprawdzimy czy wszystko mamy (większość potrzebnych rzeczy można wypożyczyć na miejscu – składając rezerwację przez maila czy telefonicznie należy to zaznaczyć) a teraz …. korzystajmy z pogody i cudownego miejsca. Także, za Jego radą udaliśmy się nad Biebrzę …
Na niewielkiej ale przyjemnej plaży z pomostem zjedliśmy suchy prowiant jeszcze z drogi i zażyliśmy wodnych kąpieli w rzece. Dziewczynki były zachwycone wodną zabawą aż ciężko było je namówić na wyjście. Kiedy trochę ochłonęły same do nas przybiegły. Wtedy usiedliśmy wspólnie na pomoście wsłuchując się w przyrodę, ciszę i szczebiot naszych córek, które zgodnie twierdziły „jak tu pięknie!”, „super jest!”... błyskawicznie przechodząc na „co to jest?, a to?” Co chwilę podekscytowane paluszkami wskazywały nam niebieskie ważki, kolorowe motyle i liczne ptaki, których nazwy na bieżąco wyszukiwaliśmy na telefonach. I tak poznaliśmy pliszki, potrzosy, gąsiorki … dzięki Ci wujku Google za uratowanie rodzicielskiego honoru
i uznanie w oczach dziecka. Kiedy sobie tak rozmawialiśmy obok nas podpłynęła tratwa i … tyle na pomoście widziano nasze dzieci, które pierw zaczęły machać na powitanie dzieciakom z tratwy a później ochoczo wskoczyły ponownie do wody.
Radość ich była nieziemska aż dziw, że udało się je namówić na powrót. Oczywiście musieliśmy poczekać aż tratwa zniknie nam za horyzontem. Przyznam, że sami z zaciekawieniem patrzyliśmy zastanawiając się jak nam jutro pójdzie z tratwą.
Drogę powrotną pokonaliśmy tzw. radosnym krokiem czyli dziewczyny szczęśliwe i przejęte podskakiwały ciągnąc to w dół to w górę naszą rękę …, co chwilę prosząc nas dla odmiany ... o przyśpieszenie kroku bo trzeba się pakować . No, nie ma co tracić czasu …
Po kolacji jeszcze ustaliliśmy trasę rejsu czyli płyniemy od Czarniewa do Jagłowa, tak więc około 10 km wodnej wstęgi przed nami. Dziewczynki entuzjastycznie i z wielką uwagą przysłuchiwały się naszej rozmowie i pierwszym wskazówką dawanym przez Pana. Nie obeszło się też bez przydzielenia zadań nawet tym najmniejszym. Każda z nich dostała po małym wiośle i konkretne przyuczenie jak mają się nim posługiwać. Oczywiście pomagając rodzicom. Dziewczynki zgodnie kiwnęły główkami a my już wiedzieliśmy, że to zadanie będą wypełniać z pełnym poświęceniem .
Kiedy przeszliśmy do konkretów czyli pakowania całego potrzebnego nam ekwipunku i prowiantu na spływ do 2 plecaków (jeden około 100 litrów, drugi 20 litrów) i 1 torby (40 litrów) dziewczynki zabrały do ręki dwie siatki na ryby oraz lornetki i pobiegły na plac zabaw. One już były gotowe, my po chwili również.
Po ciepłym prysznicu (na tratwie takiej przyjemności nie uraczymy siedliśmy jeszcze na tarasie i … wtedy rozpętała się burza. Nasłuchując jej odgłosów i wpatrując się w strugi deszczu zastanawialiśmy jak radzi sobie na tratwie spotkana wcześniej rodzina - może już zakończyli rejs i spokojnie przyglądali się teraz burzy tak jak my. Oby.
Po pysznym śniadaniu z lokalnych produktów byliśmy gotowi na rejs. W oczekiwaniu na Pana, który busem miał nas zawieść na nasze miejsce startu, czyli Czarniewa jeszcze raz sprawdziliśmy czy wszystko co konieczne mamy.
Nasze konkrety:
- dwa duże śpiwory, które można rozłożyć i używać jak kołdry
- nieprzemakalny koc piknikowy – jako podkład pod śpiwory
- karimata – jako koc piknikowy
na postoje
- lampka turystyczna
- dwie czołówki – nie użyte ani razu
- dwie latarki – nie użyte ani razu
- dwa worki na śmieci – wszystkie śmieci zabieramy ze sobą
- menażka w komplecie ze sztućcami i dwoma głębokimi talerzami – do gotowania na kuchence turystycznej
- kubek do zagotowania wody na kuchence turystycznej
- 4 kubki na herbatę i zupki oraz jeden większy kubek → jak kto woli.
- odstraszacz zapachowy na komary
- spray na komary, gzy i kleszcze
- balsam do opalania – bardzo potrzebny
- zapalniczka – do rozpalania kuchenki
- nóż
- ręczniki papierowe – po użyciu wszystko ląduje w koszu
- mokre chusteczki – po użyciu wszystko ląduje w koszu
- podstawowe przybory toaletowe – bardzo podstawowe typu szczoteczki, pasta, żel do rąk
- siatki dla dziewczyn
- aparat – konieczny
- lornetki – dwie zabawkowe i jedną profesjonalną – przydają się
- kuchenka turystyczna – wypożyczona w firmie
Nasze ubrania (oczywiście ich wybór należy uzależnić od pogody):
- spodenki i przewiewne koszulki – zabraliśmy te, które zwyczajowo sprawdzają nam się na wycieczkach rowerowych
- długie spodnie lub legginsy, ciepłe bluzy, koszule dla nas i bluzki z długim rękawem dla dzieci – po jednym komplecie dla każdego
- cieplejsze ubrania do spania; dziewczynkom do spania służyła odzież termiczna i jako jedyne nie narzekały na zimno w nocy
- nakrycia głowy - koniecznie
Jedzenie ( co kto lubi, na ile płynie i na ile chce sobie tę czynność skomplikować ):
- suchy prowiant w tym różne przekąski typu paluszki, biszkopty, czekolada jako najlepszy motor napędowy, wafle ryżowe, ...
- budynie a nawet zupki typu instant – raz można sobie odpuścić
- owoce i warzywa
- makaron i sos pomidorowy – nasz obiad
- pieczywo i co kto lubi do niego
- woda – mieliśmy ze sobą łącznie około 7 litrów i dostaliśmy jeszcze z tratwą około 20 litrów wody w baniaku
Uff... chyba mamy wszystko . Tak przygotowani mogliśmy ruszać na spotkanie przygodzie.
W Czarniewie czekała już na nas nasza (na dwa dni tratwa z domkiem pośrodku. Pan, który przywiózł nas na miejsce starał się przekazać nam jeszcze ostatnie wskazówki typu jak i gdzie cumować, jak się odpychać drągami by się nie namęczyć (to tak się da?
i pokazał nam co mamy na tratwie. Nie łatwo mu było przebić się przez tysiące pytań i zachwytów naszych córek, które najchętniej już siedziałyby na tratwie i płynęły przed siebie.
Ale udało się, Pan pojechał wręczając nam jeszcze bilety wstępu do parku a my zostaliśmy sami, z tratwą na linie ...
Nasza tratwa miała około około 6 metrów długości i 3 metry szerokości. Po środku stał mały domek z sypialnią dwuosobową (my spaliśmy tam we czwórkę) i odsłoniętą jadalnią, która po zsunięciu ław, stolika oraz rolet zamieniała się w drugą dwuosobową sypialnię. Cały domek miał płaski dach, który doskonale sprawdza się jako miejsce do obserwowania, nawigowania i również leniuchowania. Można również rozłożyć na nim namiot typu iglo. A co najlepszego jest w dachu? To, że dostać się na niego możemy wchodząc po drabinie . Radość ogromna
Na wyposażeniu tratwy mieliśmy koło ratunkowe, siekierkę, saperkę, dwa paliki, linę krótszą i dłuższą, wiosła i różnej długości pychy czyli drewniane drągi od 5 do 7 metrów długości, cztery kamizelki a także … lodówkę pod podkładem, z naturalnym wodnym chłodzeniem.
Po wnikliwym i równie dociekliwym obchodzie tratwy przez nasze córki zdecydowaliśmy, że nie ma co zwlekać. Rozpakowujemy się układając potrzebne rzeczy na półkach (jest kilka półek i sporo haczyków) i ruszamy.
To znaczy próbujemy się zgrać bo wcale nie jest tak łatwo wyprowadzić tratwę i ruszyć do przodu. Po jakiś 10 minutach … z owacjami na stojąco … odnosimy pierwszy sukces odnajdując wspólny rytm. Płyniemy do przodu z nurtem, tylko raz na jakiś czas odpychając się pychami. Z każdym kolejnym przepłyniętym metrem coraz bardziej jesteśmy zachwyceni przyrodą, rzeką, spływem i całym otoczeniem. Spoglądamy na siebie, na dzieciaki i jesteśmy zauroczeni całą sytuacją. Jesteśmy razem, w tak niesamowitych okolicznościach natury i tylko dla siebie.
Dziewczynki mają cały czas kamizelki na sobie i z początku ostrożnie poruszają się po tratwie. Woda na naszej trasie momentami ma aż 6 metrów głębokości więc … nie ma żartów. Dziewczynki co chwilę entuzjastyczne donoszą nam, że ptaszek, ważka, konik, żabka, … mamo patrz, tato patrz tam, tam o tam! Człowiek kręci głową, pstryka zdjęcie na zdjęciem i wzdycha z zachwytu. Jak tu pięknie. Jesteśmy tutaj tylko my i bardzo doceniamy, że możemy tego doświadczać razem.
Po około dwóch godzinach wiosłowania dziewczynki wymuszają na nas pierwszy przystanek. Domagają się wejścia na dach domku by zobaczyć co kryje się za szuwarami. Nie ma co dyskutować z młodzieżą , czyli samozwańczym kapitanem i jego pomocnikiem. Cumujemy
.
Radość nas wszystkich sięga zenitu kiedy dostrzegamy parę bocianów spacerujących po pobliskiej łące a później kolejną i kolejną. To było niesamowite. A do tego te chabrowe ważki latające nad samą wodą i ta niesamowicie soczysta zieleń. Film przyrodniczy na żywo.
Na zmianę siedzieliśmy z dziewczynkami na dachu zachwycając się wszystkim wokół i z uwagą wypatrując kolejnych mieszkańców Biebrzańskiego Parku Narodowego. Teraz nie były potrzebne żadne słowa. Każdy sam znajdywał własne ochy i achy .
Póki wiatr sprzyja nie ma co zwlekać płyniemy dalej kierując się główną zasadą spływów „jak wiatr wieje w twarz odpoczywaj, biesiaduj, nie walcz z nim ale kiedy wieje w plecy płyń”. Jeszcze będzie i sporo przystanków i … km przed nami.
I tej zasady staraliśmy się trzymać choć z czasem, kiedy wiedzieliśmy że trzeba podgonić często walczyliśmy z wiatrem i z własnymi siłami. Teraz wiemy, że całkiem niepotrzebnie bo często po takiej walce tylko traciliśmy siły, czas i tak ciężko wywalczone przepłynięte metry. Silniejszy wiatr niestety spychał nas w tył co było bardzo denerwujące i demotywujące. Następnym razem będziemy mądrzejsi . Nie ma co walczyć z wiatrem! - człowiek uczy się całe życie
.
Ruszamy dalej a nasze zauroczenie ani na trochę nie znika. Mimo wysiłku, który nie raz trzeba było włożyć by posunąć tratwę do przodu. Szczególną trudność sprawiły nam większe meandry na rzece, kiedy do tego jeszcze wiatr zawiał nam w twarz i to on decydował, którą stroną będziemy je pokonywać – dłuższym czy krótszym bokiem. No cóż trzeba było się przyzwyczaić i nie zrażać, kiedy tył tratwy stawał się przodem i nie raz tak na zmianę. Z naturą ciężko walczyć.
Kolejną przerwę zrobiliśmy na późny obiad i małą rozgrzewkę słowną w grę „zgadnij o czym myślę”. Wiatr się wzmógł więc nie było co wiosłować. Wspólnie przygotowaliśmy jedzenie – tata na kuchence przygotował najpyszniejszą herbatę a ja z dziewczynkami makaron z sosem pomidorowym. Pychotka
W takich okolicznościach i po takim wysiłku wszystko smakuje najlepiej, nawet naszemu najmłodszemu niejadkowi. Dziewczynki bardzo pomagały nam podczas całego rejsu od przycumowania po odpychanie i wyciąganie nas z zarośli. A do tego umilały nam czas stojąc obok (oczywiście jak nie wiosłowały) zawsze chętne coś podać i prowadząc z nami długie rozmowy na przyrodnicze i nie tylko tematy. To była ogromna przyjemność i radość być blisko nich słuchając ciekawych opowieści a nawet odpowiadać na nader wnikliwe i błyskotliwe pytania dziewczynek. Były bardzo dzielne i naprawdę pomocne. To była gra zespołowa dlatego jako rodzina możemy być z siebie bardzo dumni. Zdaliśmy ten test .
Zbliżał się już wieczór, mieliśmy dość dobry czas więc postanowiliśmy, że jeszcze kilka zakrętów (przecież Biebrza to niezliczona ilość malowniczych meandrów i robimy dłuższy postój z nocowaniem. Wbijamy palik, dziewczynki skaczą z tratwy na brzeg i z powrotem a my odpoczywamy z kubkiem ciepłej herbaty w ręku. Siadamy na dachu i obserwujemy zachodzące słońce. Niesamowity widok, wiem … nadużywam tego słowa
. Ale tak było!
Na nocleg czy nawet postój najlepiej wybrać miejsce, gdzie do samego brzegu dochodzi skoszona łąka albo choćby jej mały kawałek. Wtedy mamy łatwe wyjście na brzeg i dobre miejsce by prawidłowo i mocno wbić palik w ziemię. Mamy pewność też, że nie niszczymy żadnego domu cumując tratwę. Ręce i mięśnie (o niektórych nie miałam nawet pojęcia dają o sobie znać więc trzeba odpocząć by jutro mieć siłę na dalsze wiosłowanie.
Liczyliśmy na „hotel” pod gwiazdami, niestety pochmurne niebo pokrzyżowało nasze plany. Tak więc zakopujemy się we czwórkę w śpiworach i z głowami zadartymi w ciemne niebo przez otwarte „drzwi” rozmawiamy, przytulamy się, słuchamy odgłosów parku, cieszymy się sobą i marzymy …. Dziewczynki szybko zasypiają wtulone w nas, tata zasuwa drzwi i zasypiamy i my.
W nocy było chłodno więc założyliśmy dodatkowe bluzy. Jednak nasze małe twardzielki nie chcą zakładać bluz, na dodatek co chwilę rozkopują nam śpiwory. Myślę, że lepszym rozwiązaniem byłby śpiwór dla każdego z nas osobna, byłoby cieplej i wygodniej niż na kocu położonym na twardych deskach.
Około 3.00 w nocy budzimy się wszyscy i o dziwo jesteśmy już wyspani. Uchylamy drzwi i opatulenie śpiworami wpatrujemy się w przyrodę budzącą się do życia. Jest magicznie i wyjątkowo …
Po krótkiej, porannej toalecie i rannych przytulańcach postanowiliśmy płynąć póki znów wiatr nam sprzyja. Wiemy już, że dzisiaj wiatr nie będzie nam przychylny a wręcz przeciwnie da nam pstryczka w nos;) Dziewczynki leżą jeszcze w śpiworach a my już odpychamy tratwę do przodu … Płynie się spokojnie, leniwie ale do przodu. Znów nurt nas niesie. Dziewczynki ponownie zasypiają a my mamy chwilę na kontemplowanie przyrody w ciszy i wspólne rozmowy.
Kiedy obudziły się dziewczynki dostrzegliśmy w oddali inną tratwę. Dopłynęliśmy do niej i po krótkiej pogawędce zdecydowaliśmy się na wspólne śniadanie. Przeszliśmy do naszej jadalni ( nie zsuwaliśmy jej na noc więc wciąż była jadalnią, miejscem na krótki odpoczynek i rodzinne rozgrywki w wymyślane na bieżąco gry) i tam je zjedliśmy. Zaczęło wiać więc postanowiliśmy chwilę przeczekać wraz z nowo poznaną rodziną, która zacumowała w tym miejscu na noc. Z formą u nas dzisiaj zdecydowanie lepiej choć myślałam, że po wczorajszej nierównej walce z wiatrem będziemy ledwo ruszać rękoma a jest dobrze. Mięśnie się zregenerowały więc mogliśmy ruszać dalej …
Niestety, coraz częściej zdarzały się dłuższe i częstsze wietrzne chwile. Raz czekaliśmy łowiąc ryby, mocząc nogi w wodzie, rozmawiając i przesiadując na dachu a raz walczyliśmy z wiatrem wiedząc, że czas nas goni. Czas trwania rejsu można zawsze przedłużyć, jeśli tylko na drugi dzień tratwa jest wolna. Wystarczy telefon i sprawa załatwiona. I tak byśmy zrobili by na spokojnie delektować się spływem gdyby nie konieczność powrotu do pracy. Niestety nie było innej możliwości.
Jakby nie burza i przesunięcie rejsu na dzień następny mielibyśmy taką możliwość. Więc w zapasie warto mieć dwa dni, nie jeden. Albo więcej ludzi do pychów … albo więcej szczęścia do wiatru … Myślę, że dwójka ludzi dorosłych na tratwie to minimum by spływ był przyjemnością a nie wysiłkiem ponad nasze siły.
Trzeba także pamiętać, że w większości przypadków nie ma możliwości na wcześniejsze zakończenie spływu czyli odbiór gdzieś po drodze nas i tratwy. Na naszym odcinku mogliśmy skrócić spływ o 1 km czyli zakończyć go we wsi Jagłowo. Trochę żałowaliśmy, że nie popłyniemy do końca bo czytaliśmy, że Jagłowo przyjemnie i malowniczo prezentuje się właśnie z wody. Czy czuliśmy się zawiedzeni?
Trochę myślę, że tak ale zawsze staramy się widzieć plusy i nie przejmować się tym na co nie mamy wpływu a na goniący nas czas i wiatr nie mieliśmy wpływu. … 9 km za nami, rewelacyjnie bajkowe widoki tej malowniczej i niepowtarzalnej krainy zostaną z nami już na zawsze a i … teraz po ustaleniu z Panem wcześniejszego odbioru mieliśmy więcej czasu na przystanki. Na przesiadywanie na dachu, na łowienie ryb, na moczenie nóg i podglądanie intensywnie niebieskich ogromnych ważek, które od samego początku nam towarzyszą. Na rozmowy i na ten wyjątkowy wspólny czas.
Odpuściliśmy walkę z wiatrem i delektowaliśmy się wspólną chwilą.
I przyszedł także czas na biesiadowanie. Na obiad, na herbatkę i … łowienie ryb. Dziewczyny złowiły za jednym zanurzeniem po 7 rybek, którym zajrzały w oczy , a później wypuściły na wolność. Były bardzo dumne ze swoich umiejętności wędkarskich.
Siedząc na dachu zauważyliśmy, że poznana wcześniej rodzinka jest kilka metrów przed nami. Wiatr zniósł ich w zarośla i również biesiadują. To ich trzeci dzień spływu na tej samej trasie co my i dzisiaj także go kończą.
Wiatr na chwilę ustał, my już byliśmy wygrzani na słoneczku i pojedzeni więc wykorzystaliśmy ten moment i ruszyliśmy. Byliśmy coraz bliżej końca, niestety … Dziewczynki dostrzegają już pierwsze zabudowania, jeszcze kilka zakrętów i będziemy na miejscu.
Jest po godzinie 19. Sporo machnięć w rękach za nami choć chyba już nasze mięśnie się do tego wysiłku przyzwyczaiły. Trochę smutno, że to już koniec naszej wodnej przygody … Dopłynęliśmy do miejsca, gdzie umówiliśmy się na odbiór. Kiedy dziewczynki kapią się w rzece my ogarniamy tratwę i wspólnie czekamy.
Po sprawnym załadunku tratwy na specjalną przyczepkę siedliśmy szczęśliwi w samochodzie, gdzie podekscytowani dzieliliśmy się wrażeniami ze spływu. I tak gwarnie i wesoło dotarliśmy busem do Sztabina. Serdecznie podziękowaliśmy za wszystko, przepakowaliśmy rzeczy do samochodu i czas było wracać …
To była wspaniała rodzinna przygoda, która dostarczyła nam mnóstwa satysfakcji, pięknych krajobrazów, wspólnych niezmąconych niczym momentów i tysiąca tematów do rozmowy. Pozwoliła nam w nowym środowisku przećwiczyć naszą cierpliwość w stosunku do siebie nawzajem i w stosunku do nieokiełznanego żywiołu jakim jest wiatr. Udoskonaliliśmy umiejętność współpracy a i pójścia na kompromis .
Te wspólne, niepowtarzalne chwile warte każdego wysiłku zostaną z nami na zawsze wzbogacając nasze relacje. W główkach dziewczynek, mam nadzieje pozostawią wyjątkowo magiczne obrazy. Bo tak tworzą się wspomnienia . Na lata ...
Nie zawsze było łatwo, szczególnie kiedy wiatr nam nie sprzyjał a przed nami było rozlewisko do pokonania. Ale daliśmy radę i to bardzo nas cieszyło. Widoki i dziewczynki wynagradzały wszystko .
Było warto, zdecydowanie.
Do domu wracaliśmy szczęśliwi, że przeżyliśmy wyjątkową przygodę. Pokonaliśmy swoje ograniczenia oraz spojrzeliśmy na siebie i siebie nawzajem z innej strony. Spędziliśmy dużo czasu na tuleniu, rozmowach i … po prostu patrzeniu w nurt rzeki. Nic więcej nie potrzebowaliśmy do szczęścia. Mieliśmy siebie i czas i to było wspaniałe.
Polecamy każdemu .
Pamiętaj tylko o odpowiednim przygotowaniu .
Autorka tekstu i zdjęć: Magdalena Dyszy
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl