Beskid Śląski z nocowaniem w schroniskach - górska setka, czyli dziennik rodzinnej wyprawy
GÓRSKA SETKA,
czyli DZIENNIK RODZINNEJ WYPRAWY
Nasza aktywna rodzinka nie wysiedzi w miejscu. Ciągle jesteśmy w ruchu. Nie inaczej było i w minione wakacje, kiedy to wraz z inną zaprzyjaźnioną rodzinką wybraliśmy się na tygodniowy obóz wędrowny po Beskidzie Śląskim. Zapraszamy Was do lektury Dziennika z naszej wyprawy.
DZIEŃ PIERWSZY – SOBOTA 6 sierpnia – „Lubię deszcz, a co, a jak, ja lubię deszcz…”
Wyruszając spod domu, słowa tej znanej harcerskiej piosenki powtarzaliśmy sobie jak mantrę, bardzo chcąc wierzyć w to co śpiewamy. Bo cóż innego mogliśmy zrobić, gdy plecaki spakowane, noclegi porezerwowane, bilety na pociąg kupione, a tu leje jak z cebra? Nic, tylko uśmiechnąć się do siebie, założyć przeciwdeszczowe płaszcze i ruszyć ku przygodzie z piosenką na ustach.
Wyruszamy
Na szczęście tego dnia nie mieliśmy jeszcze w planach wyruszyć w góry, a tylko dostać się bez pośpiechu do Bielska-Białej na pierwszy nocleg. Startowaliśmy z Chorzowa, więc nie było to szczególnie trudne zadanie. Ze stacji Chorzów Batory dojechaliśmy do Katowic, gdzie czekała nas przesiadka na bezpośredni pociąg do Bielska-Białej. Tam mieliśmy zarezerwowany nocleg w Domu Turysty PTTK. Jak się okazało, obiekt ten jest idealnie usytuowany – znajduje się w niedalekiej odległości od dworca PKP, a z Domu Turysty łatwo także dostać się na bielski rynek.
Po wysuszeniu się, szybkich zakupach – zapasów żywności musiało nam starczyć na 3 dni, gdyż dopiero po tym czasie mieliśmy możliwość zejścia z gór do sklepu – i zaplanowaniu niedzieli, podekscytowani zbliżającą się wyprawą, poszliśmy spać.
DZIEŃ DRUGI – NIEDZIELA 7 sierpnia – „Pampalini tu, Pampalini tam…”
Drugiego dnia zostawiliśmy bagaże w recepcji Domu Turysty i udaliśmy się na bielski rynek. Oczywiście dzień zaczęliśmy od wizyty w naszej ukochanej kawiarni – Oskar Cafe. Dla nas pobyt w Bielsku jest niezaliczony bez kawy u Oskara . Posileni Oskarowymi pysznościami wyruszyliśmy Szlakiem Bajek. Szlak prowadzi nas od jednej do drugiej bajkowej postaci ze Studia Filmów Rysunkowych, usytuowanych w najciekawszych zakątkach Bielska. Na swojej drodze spotkaliśmy najbardziej znane postaci – jak Bolek i Lolek, czy Reksio, ale też nieco zapomnianego już Łowcę Zwierząt Pampaliniego, którego postać mieliśmy możliwość nieco przybliżyć naszym dzieciom.
Na Szlaku bajek
Po przejściu Szlaku Bajek, który naprawdę polecamy, udaliśmy się na obiad do Tawerny Mała Grecja na ul. 3 maja 3. O mamuniu, jak oni tam karmią! No po prostu pyszności . Chyba mamy nasze drugie ulubione miejsce w Bielsku, bo do Małej Grecji na pewno kiedyś wrócimy.
Mała Grecja
Posileni pysznym greckim jedzeniem, wróciliśmy do Domu Turysty po bagaże, a następnie wyruszyliśmy na dworzec autobusowy, aby dostać się do Jaworza Górnego na początek szlaku na Błatnią. Gdybyście również planowali podróż autobusem, w Bielsku Białej, zanim kupicie bilety na przejazd w aplikacji, upewnijcie się, który przewoźnik realizuje wasze połączenie. My tego nie zrobiliśmy i musieliśmy płacić podwójnie…
Ok. godz. 15.00 udało nam się wreszcie wyruszyć na szlak. Już na samym początku prawie każdy z ekipy wyszukał sobie kij, a jeszcze przed dotarciem do schroniska dzieci ułożyły piosenkę, która towarzyszyła nam podczas całej wyprawy:
„Daleko gdzieś tam w górach,
Gdzie płyną strumyczki,
Tam dwie rodzinki sobie chodziły.
Tam sobie śpiewali, tam sobie hasali,
Naprawdę mówię wam.
Każdy w ręku trzyma kija,
To wspaniała jest drużyna.
Od schroniska do schroniska chodzili,
A plecaki na plecach nosili.”
Każdy w ręku trzymał kija...
Po niespełna 3 godzinach marszu i przejściu ok. 5 km dotarliśmy do naszego pierwszego noclegu, do Schroniska na Błatniej. Tym samym zdobyliśmy nasz pierwszy szczyt – Błatnią, 917 m.n.p.m.
Błatnia
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
DZIEŃ TRZECI – PONIEDZIAŁEK 8 sierpnia, czyli skróty nie zawsze są OK
Dzień trzeci przywitał nas fantastyczną słoneczną pogodą. Tego dnia mieliśmy w planach zejść nad jezioro Wielka Łąka, a następnie przez Szyndzielnię wdrapać się na Klimczok. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Schronisku pod Klimczokiem.
Zanim wyruszyliśmy ze Schroniska, postanowiliśmy zasięgnąć języka u pracowników Schroniska co do optymalnej trasy nad jezioro. Poradzili nam zejście nieoznakowanym przejściem, którym chodzą miejscowi. Mieliśmy dzięki temu zaoszczędzić kilka kilometrów marszu. Z początku bardzo się ucieszyliśmy na możliwość skrócenia trasy – wszak szły z nami dzieci, najmłodsze miało 6 lat. Niestety już po kilkunastu metrach ostrego zejścia w dół, zaczęliśmy żałować, że nie wybraliśmy drogi na około. Nie było już jednak odwrotu. Na szczęście powolutku udało nam się zejść do większej drogi, na której odnaleźliśmy też i szlak. Bardzo odradzamy ten skrót, zwłaszcza jeśli wędrujecie z dziećmi!
Na skróty
Po ekstremalnym zejściu z Błatniej, z przyjemnością usiedliśmy w Krzywej Chacie nad jeziorem Wielka Łąka. Odpoczęliśmy, nadrobiliśmy stracone węglowodany .
Krzywa Chata nad Wielką Łąką
Następnie udaliśmy się w kierunku Szyndzielni. Tutaj czekało nas już dość strome podejście, na tyle wyczerpujące, że gdy dotarliśmy do podnóża Szyndzielni, nikt już nie miał ani siły, ani ochoty wspinać się na położony nieopodal punkt widokowy. Zgodnie podjęliśmy decyzję, że idziemy na obiad do schroniska. Tam musieliśmy skonfrontować się z tym, że punkt przyjmowania i wydawania zamówień znajduje się… aż na drugim piętrze budynku.
Schronisko pod Szyndzielnią
Po obiedzie i krótkim odpoczynku czekał nas ostatni tego dnia fragment trasy, z Szyndzielni na Klimczok. Przejście jest łagodne, wiedzie grzbietem górskim. Tak dobrze nam się szło i rozmawiało, że – przeoczyliśmy podejście na szczyt . Ze zdziwieniem spostrzegliśmy, że zamiast na Klimczoku, wyszliśmy tuż przy schronisku.
Dzieci w drodze na Klimczok
No ale nie mogliśmy odpuścić tego szczytu. Zameldowaliśmy się w schronisku, rozpakowaliśmy w pokojach i zregenerowawszy trochę siły, wyruszyliśmy „na lekko” na szczyt.
Widok z Klimczoka na Schronisko
W drodze powrotnej odkryliśmy ciekawe miejsce, którym opiekuje się miejscowy przewodnik PTTK. Ludzie znoszą tam kamienie z różnych szczytów świata, tworząc niesamowity skalny ogród. Pan Tadeusz jest niesamowitym gawędziarzem, chętnie byśmy spędzili z nim trochę więcej czasu, ale trzeba już było wracać na nocleg do schroniska.
Skalny Ogród na Stoku Klimczoka
Z wizytą w Skalnym Ogrodzie
Dzisiaj przeszliśmy ok. 12 km, zajęło nam to ok. 6 h marszu.
DZIEŃ CZWARTY – WTOREK 9 sierpnia – „Hej ho, hej ho, do sklepu by się szło”
Dzień czwarty naszej wyprawy musieliśmy zaplanować tak, żeby połowa dorosłych mogła zejść do sklepu po zapasy, a druga połowa przeczekała ten czas gdzieś z dziećmi. Na trasie naszej wędrówki mieliśmy Chatę Wuja Toma i to właśnie tam ekipy się rozdzieliły. Chata to bardzo ciekawe miejsce, tworzone przez prawdziwych pasjonatów, polecamy bardzo!
Chata Wuja Toma
Po powrocie ekipy z zaopatrzeniem, wspólnie ruszyliśmy w dalszą drogę. Tego dnia naszym głównym celem było zdobycie szczytu Kotarz, na wysokości 965 m.n.p.m. Oj długo nam się tam szło. Trasa nie była trudna, podejść nie było za dużo, a jednak jakoś szliśmy, szliśmy i myśleliśmy, że już nigdy nie dotrzemy na szczyt. Tego dnia słonko już mocno dawało się we znaki, tak więc gdy dotarliśmy wreszcie na szczyt, byliśmy już naprawdę zmęczeni.
Kotarz
Na Kotarzu zrobiliśmy dłuższy postój, na szczęście na nocleg mieliśmy już względnie blisko. Tego dnia nie spaliśmy w schronisku, ze względu na remont Schroniska na Skrzycznem. Wynajęliśmy dwa pokoje w dzielnicy Szczyrku, w Malinówce. Właściciele obiektu jednak wyjechali i poinformowali nas, że możemy korzystać z całego obiektu. Po kilku noclegach w schronisku, były to dla nas luksusy. Z żalem opuszczaliśmy domek następnego dnia.
Tego dnia przeszliśmy prawie 13 km, zajęło nam to ok. 6,5 h.
DZIEŃ PIĄTY – ŚRODA 10 sierpnia – Drogo nie zawsze znaczy dobrze
Dzisiaj naszym celem była Barania Góra – 1226 m.n.p.m., a następnie schronisko Przysłop. Tego dnia czekała nas naprawdę długa wędrówka.
Z Malinówki poszliśmy najpierw na Malinowską Skałę. Warto było, widoki były przecudne! Następnie udaliśmy się przez Zielony Kopiec, Magurkę Wiślaną, na Baranią. Po drodze spotkaliśmy wielu… rowerzystów! Mimo iż podejścia momentami były naprawdę trudne, znajdują się śmiałkowie, którzy pokonują te szlaki na dwóch kółkach, naprawdę chapeau bas!
W drodze na Malinowską Skałę
Malinowska Skała
Po wielu godzinach marszu dotarliśmy wreszcie na Baranią Górę. Zaczynało się już robić naprawdę późno, więc chwilkę odpoczęliśmy, weszliśmy na punkt widokowy, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i zaczęliśmy zejście na Przysłop. Trasa jest trudna, bardzo kamienista, ale za to po drodze rośnie dużo jagód, więc można sobie trudy wędrówki zrekompensować .
Barania Góra
Widok z Baraniej Góry
Po ponad 8 godzinach marszu i przejściu niemal 16 km dotarliśmy wreszcie do schroniska. Przysłop pod Baranią Górą przeszedł w ostatnim czasie generalny remont. Schronisko rzeczywiście robi wrażenie, ale ceny w nim robią wrażenie jeszcze większe. Nasza 8-osobowa ekipa za jeden nocleg w pokoju 10-osobowym musiała zapłacić prawie 700 zł! W zamian podarta pościel i brak bieżącej wody po godz. 22.00. A, i nie zapominajmy o butach, które należy zostawić… przy recepcji! Nadmienię, że dostaliśmy pokój na drugim piętrze….
Bez żalu opuszczaliśmy schronisko następnego dnia, by wyruszyć w dalszą drogę.
Przysłop pod Baranią Górą
DZIEŃ SZÓSTY – CZWARTEK 11 sierpnia – „Gdzie strumyk płynie z wolna”
Szósty dzień naszej wyprawy był jednocześnie najbardziej skomplikowany logistycznie. Najpierw musieliśmy zejść ze schroniska do Wisły. Tam planowaliśmy wsiąść w autobus i dostać się na drugą stronę miasta, aby w Karczmie u Karola spotkać się na obiad z moimi rodzicami, którzy przebywali na urlopie w pobliskim Ustroniu. Stamtąd czekała nas jeszcze wędrówka do Schroniska na Stożku.
Początek dnia był bardzo udany. Szliśmy wzdłuż Wisły, rzeczka sympatycznie szumiała, zrobiliśmy sobie nawet miły piknik nad jej brzegiem. Szczęście nasze jednak nie trwało długo. Gdy zeszliśmy na przystanek autobusowy, szybko okazało się, że na przyjazd jakiegokolwiek autobusu w godzinach wczesnoprzedpołudniowych nie mamy co liczyć. Na szczęście cały przystanek oklejony był wizytówkami firm przewozowych i po kilku telefonach udało nam się znaleźć transport dla naszej ósemki. I dla naszych kijów oczywiście .
Busem dojechaliśmy pod Karczmę u Karola. Tam, czekając na dziadków, zrobiliśmy jeszcze szybkie zakupy. A potem wspólnie zasiedliśmy do biesiady :-) Bardzo Wam polecamy to miejsce. Zjecie tu pyszne regionalne dania i smakowite desery. Porcje są naprawdę duże, głodni stamtąd nie wyjdziecie.
Karczma u Karola - Wisła
My po smacznym posiłku niestety musieliśmy dość szybko się zbierać i po pożegnaniu z dziadkami ruszać w dalszą drogę. Zanim jednak wyszliśmy w góry, podeszliśmy jeszcze do najwyższego czynnego wiaduktu kolejowego w Polsce. Most ten, wybudowany w latach 1931-1933, wznosi się nad potokiem Łabajów i ma ponad 120 metrów długości, a jego filary mają 25 metrów wysokości. Wiadukt naprawdę robi wrażenie!
Wiadukt w Wiśle
Do Schroniska na Stożku mieliśmy jeszcze długą i dość wyczerpującą drogę. Na miejsce dotarliśmy po godz. 17.00. Schronisko to jest jednym z najstarszych w Beskidach, w tym roku świętowało swoje stulecie. Jest to schronisko w starym stylu, pokoje są na piętrze, toalety i prysznice w piwnicach. Wspólna sala czynna jest tylko do godz. 20.00. Potem życie w schronisku praktycznie zamiera.
Schronisko Stożek
Zanim dowiecie się, jak wyglądał nasz kolejny dzień, chciałabym opowiedzieć Wam jeszcze jedną przygodę związaną ze Stożkiem. Na kolejnym noclegu okazało się bowiem, że… w schronisku została ukochana maskotka starszej córki – Owcunia. Gdy tylko zorientowaliśmy się, że brakuje nam Owcuni, zadzwoniliśmy do managera schroniska. Pani była tak miła, że podczas swojej kolejnej wizyty w schronisku wzięła Owcunię ze sobą na dół i przysłała nam ją do paczkomatu. Podróż powrotna Owcuni była więc dość nietypowa, ale najważniejsze, że wreszcie dotarła, córka i jej maskotka są już razem. I bardzo budujące jest to, że jeszcze można spotkać ludzi o tak wielkich sercach jak pani manager ze Schroniska na Stożku.
Z tego wszystkiego nie powiedziałam Wam jeszcze, że tego dnia wydreptaliśmy… 18 km!
DZIEŃ SIÓDMY – PIĄTEK 12 sierpnia – „Hej wesele!”
Przedostatniego dnia naszej górskiej przygody nocleg mieliśmy zarezerwowany w Jaworzynce, nieopodal Trójstyku Granic. Czekało nas tego dnia 14 kilometrów marszu w wyczerpującym upale. Na szczęście droga nie była trudna, duża część trasy prowadziła w dół.
Początkowa część trasy wiodła wzdłuż granicy polsko-czeskiej. Po drodze zdobyliśmy kolejny szczyt Kiczory, a po drodze do niego mogliśmy podziwiać ciekawe formacje skalne.
Formacje Skalne w drodze na Kiczory
Po kilku godzinach marszu dotarliśmy wreszcie na nocleg do pani Ani. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że w głównym budynku agroturystyki… wyprawiane jest wesele!
Początkowo zmartwiliśmy się, że przy głośnej muzyce nie będzie nam dane wypocząć przed kolejnym dniem marszu. Okazało się jednak, że już koło 22.00 wesele dobiegło końca, a my w międzyczasie otrzymaliśmy jeszcze gościniec od właścicielki – domowej roboty chleb ze smalcem i ciasto. Pychotka!
Gościniec weselny
Zanim poszliśmy spać, musieliśmy jeszcze opracować plan na ostatni dzień. Pierwotnie planowaliśmy dojść z Jaworzynki do Zwardonia, jednak mieliśmy już w nogach ponad 90 km i wspólnie doszliśmy do wniosku, że kolejne 14 km marszu to będzie jednak za dużo, zwłaszcza dla dzieci. Postanowiliśmy, że pójdziemy na Trójstyk, stamtąd przejdziemy na Słowację, skąd pociągiem dojedziemy do Zwardonia.
DZIEŃ ÓSMY – SOBOTA 13 sierpnia, „To już jest koniec…”
Ostatni dzień przywitał nas dużą zmianą pogody. Nad Jaworzynką wisiały ołowiane chmury, zanosiło się znowu na deszcz. Postanowiliśmy nie zwlekać i szybko ruszać na Trzycatek. Jest to dzielnica Jaworzynki, w której znajduje się Trójstyk - miejsce, w którym stykają się granice trzech państw – Polski, Czech i Słowacji.
Na Trójstyku
Po obowiązkowej sesji fotograficznej i krótkim odpoczynku wyruszyliśmy na Słowację. Tam planowaliśmy zjeść obiad, niestety Słowacy wolą zdecydowanie płatność gotówką niż kartą, więc musieliśmy zadowolić się kanapkami.
Po stronie słowackiej
Ze Słowacji pociągiem dojechaliśmy do Zwardonia. Tam mieliśmy zarezerwowany nocleg w pensjonacie Na Szlaku. W niedzielę rano bezpośrednim pociągiem wróciliśmy do Katowic.
Zwardon
PODSUMOWANIE
- W wyprawie brały udział dwie czteroosobowe rodziny, w sumie było 4 dorosłych i 4 dzieci w wieku od 6 do 9 lat
- Noclegi rezerwowaliśmy w lutym, ceny niektórych noclegów nas zaskoczyły, o czym wspominałam w tekście, ważna informacja – dla posiadaczy legitymacji PTTK są zniżki, naprawdę warto z nich korzystać
- Trasy w Beskidzie Śląskim są kamieniste, ruszając na szlak pamiętajcie o dobrym obuwiu
- W sumie przeszliśmy ok. 100 km, zajęło nam to siedem dni, nasza trasa: Bielsko-Biała - dojazd autobusem do Jaworza Górnego - do schroniska Błatnia - Błatnia - Siodło pod Przykrą - jezioro Wielka Łąka - Szyndzielnia - schronisko Klimczok - przełęcz Karkoszczonka (Chata Wuja Toma ) - stok Beskidka - Kotarz - Malinów - Malinowska Skała - Zielony Kopiec - Gawlas - Magórka Wiślańska - Barania Góra - Schronisko Przysłop - Dolina Czarnej Wisełki - jezioro Czerniańskie - busem do Wisły Głębce - Karczma u Karola - wiadukt kolejowy - schronisko Stożek Wielki - Kiczory - stokiem Młodej Góry do Jasnowic - Jaworzynka Lacki (agroturystyka U Ani) - Trzycatek - Trójstyk PL/CZ/SK - Cierne Pricadci - Cierne Polesie - pociągiem do Zwardonia (Noclegi Na Szlaku)
- Wszystkie bagaże nieśliśmy na plecach, zaopatrzenie uzupełnialiśmy na trasie dwukrotnie
autorka zdjęć i tekstu przysłanego na Konkurs
"Polska z dziećmi 2022"
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl