Weekend w towarzystwie Ducha Gór - czyli Karkonosze z maluchami
Weekend w towarzystwie Ducha Gór
Nasze tegoroczne wakacje zaczynają się jesienią. Jest połowa października, kiedy podczas przeglądania prognozy pogody, słoneczny obrazek daje mi wyraźny znak, że czas pokazać dzieciom miejsca, które kochamy.
Z mężem w czasach narzeczeństwa wędrowaliśmy tatrzańskimi graniami. Teraz, z dziećmi za cel naszej wyprawy wybieramy Sudety.
Karkonosze to góry z łagodnymi podejściami, bez ekspozycji, które w Tatrach dają adrenalinę i prowadzą do przezwyciężania własnych lęków. Dla nas, rodziców najważniejsze jest pokazanie maluchom różnorodności świata – od morza po góry – i wprowadzenie ich na ścieżki, które będą dla nich możliwe do pokonania i dostarczą wrażeń adekwatnych do ich wieku. Oczywiście w Tatrach również znajdują się szlaki łatwe, ale Karkonosze są nam jeszcze nieznane. Wyruszamy w czwartkowy wieczór z województwa łódzkiego – stąd do Karpacza mamy bardzo dobrą drogę. W 3,5 godziny jesteśmy już na miejscu.

Karpacz
Godziny popołudniowe były dobrym czasem dla naszych dzieci na poobiednią drzemkę. Kiedy maluchy spały, my mogliśmy skoncentrować się na podróży.
Na noclegi zatrzymaliśmy się w Willi nad Zaporą – warunki lokalowe nieco nas rozczarowały, natomiast pozytywnie zaskoczyła nas miła obsługa oraz obfite śniadania w formie szwedzkiego stołu. Cena za kwaterę ze śniadaniem to 95 zł za osobę dorosłą, 80 zł za 4 -atkę. Jeśli chcielibyśmy mieć szeroki wybór ofert noclegowych, wyjazd musimy zaplanować z dużym wyprzedzeniem. Karpacz cieszy się powodzeniem turystycznym – szczególnie w weekendy, nawet te jesienne.
Wieczorem, bardzo głodni wyruszamy do miasta. Idziemy wąskim chodnikiem, po czym schodzimy do Parku przy Zaporze na Łomnicy, w którym witają nas dzik, niedźwiedź i jeleń, a tuż za nimi podświetlona rzeźba starego wędrowca z długą brodą. To Duch Gór! Historia głosi, że nazywano go Liczyrzepą – mógł wcielać się w postaci zwierząt – stąd też wcześniej wymienione posągi. Wiele osób robi zdjęcia z tajemniczą postacią.

Duch Gór
Jest już chłodno, więc zmierzamy dalej w poszukiwaniu knajpki. Wchodzimy do pierwszej – o wesołej nazwie Pohulanka. W środku panuje miły góralski klimat. Na parapetach stoją kolorowe dzbany, na ścianach wiszą fotografie przedstawiające karkonoskie widoki. Menu nieprzeładowane. Dania w średniej cenie ok. 30 - 40 zł. Wybieramy placek karkonoski za 37 zł, mała zamawia kurczaka w panierce z ziemniaczkami opiekanymi z menu dla dzieci. Placek karkonoski jest ciastem podobnym do pizzy, z dodatkami i cieniutką krateczką na wierzchu. Smaczny. Dwie osoby spokojnie najedzą się jednym.
Piątek - próba zdobycia Śnieżki od strony Czech
To dzień najbardziej wyczekiwany przez nas – zapowiadała się bowiem najlepsza aura i plan mamy zacny. Chcemy zobaczyć „Królową”, a najlepiej widok z jej szczytu. Z dzieciakami postanawiamy skorzystać z wyciągu. Krzesełkowy od polskiej strony – wiodący na Kopę pod Śnieżką wydaje nam się jeszcze nieodpowiedni dla rocznego dziecka. Nasze zainteresowanie budzi kolejka gondolowa, do której postanawiamy podjechać do sąsiada Czecha. Z Karpacza mamy tam około 40 km, co daje godzinę drogi autem. Z nawigacją lecimy więc serpentynowymi zakrętami i podziwiamy piękno gór wywyższających się ponad kolaż jesiennej przyrody.
Dojeżdżamy na Pec pod Sněžkou, parkujemy i stąd mamy jeszcze ok. 10 min podejścia pod kolej. Płacimy kartą (warto wcześniej zadzwonić do swojego banku, czy mamy opcję przewalutowania), dzięki czemu oszczędzamy czas na wymianę pieniędzy. Okazuje się, że dziś nie wjedziemy na szczyt z powodu silnego wiatru. Możemy dotrzeć jedynie do połowy trasy. Korzystamy, z tego, co dają możliwości. Czujemy nieco adrenaliny przy wsiadaniu do wagonu i ćwiczymy umiejętność opanowania strachu przy wjeździe na górę. Córce bardzo się podoba, twierdzi nawet, że się nie boi i mówi, że widoki są piękne. Synek otwiera szeroko oczy i chyba się dziwi.
Gdy wysiadamy na stacji Růžová hora, odczuwamy zmianę temperatury, jesteśmy już na wysokości 1390 m. Postanawiamy podjąć próbę wejścia na Śnieżkę. Zawsze rodzice cieszą się, gdy dziecko chce samo maszerować – mamy jednak problem, gdy nasz 15-miesięczny turysta chciałby już zdobywać szczyty, nie wiedząc jeszcze, że jeśli będzie wędrował w dół, to droga może się znacznie skomplikować.

Pod kolejką na Śnieżkę
Siedź w tym nosidle – myślę sobie, próbując kołysać małego do snu. Niestety dziś Szymon jest wyspany. Czujemy za to wiatr, chłód i unoszącą się wszędzie mgłę – Duch Gór niewątpliwie idzie dziś z nami. Czasem zapada głęboka cisza, którą przerywa świst wiatru odbijającego się od sosen i skał. Pora zawracać – podpowiada nam rozsądek i płaczący Szymon. Kornelka myśli podobnie „Nie idziemy! Po ca tam iść, jak nawet tu nic nie widać!”. „Drogą mleczną” schodzimy z powrotem do kolejki. Dociera do nas, że pokonaliśmy sporo trasy pieszo. Przypomina mi się powiedzenie, które w tej sytuacji zyskuje dużą wartość: „Nieważny jest cel, liczy się sama podróż”.
Śnieżka jest wyjątkowo kapryśna pogodowo – panuje tu mikroklimat odpowiadający górom wysokim. Trzeba mieć duże szczęście, by trafić tam na dobrą aurę, szczególnie w październiku. Na dole świeci słońce. Zanim odjedziemy, musimy oczywiście zaliczyć plac zabaw. Bawimy się wielkimi drewnianymi klockami, zgadując, które zwierzę zostawia jakie ślady. W Polsce zostaje nam długie popołudnie. Bliskość Zapory na Łomnicy sprawia, że z naszej kwatery schodzimy tylko niżej i już podziwiamy wodną kaskadę, most i akwen wodny.

Zapora na Łomnicy
Sceneria przybrana parkiem kolorowych drzew spodoba się każdemu. Czerpiemy energię tego miejsca. Polska jest piękna.

(Za)pora jesienna
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
NOCLEGI POLECANE PRZEZ RODZICÓW: >>KLIKNIJ TU<<
♦ ♦ ♦ ♦ ♦
Sobota - Świątynia Wang i Schronisko Samotnia
W planach dzień przeznaczony na stratę. Ma być pochmurno i deszczowo. Po śniadaniu okazuje się, że nie jest źle. Wsiadamy do auta i jedziemy. Podziwiamy pagórki i malownicze wieżyczki widoczne z oddali. Stwierdzamy, że Karkonosze są niczym obrazki z baśniowej opowieści. Dostrzegamy drogowskaz na parking pod Świątynią Wang. Jedźmy tam! Jeśli nie dziś, nie będzie już czasu, by przyjechać tu jeszcze raz. Płacimy 15 zł za 2 godzimy postoju lub 25 zł za cały dzień. Stąd mamy jeszcze 15 minut pieszo pod górkę. Słońce oświetla nam drogę, a dzięki niemu humory nam dopisują. Zdejmujemy nawet kurtki, a gdy naszym oczom ukazuje się drewniany kościółek, zamieramy z wrażenia, że piękno drzemie w prostocie.

Świątynia Wang
W końcu robimy naprawdę ładne zdjęcia. Obchodzimy budowlę, podziwiamy ogród, zwiedzamy cmentarz – spoczywać w takim miejscu, to musi być czysta przyjemność (czasem nie mogę się obejść bez czarnego humoru). Moją uwagę zwraca grób Tadeusza Różewicza, chyląc nisko głowy kierujemy się w stronę szlaków.

Cmentarz przy kościele
Niby staramy się być odpowiedzialni, a jednak tkwi w nas zew wędrowców.
- Tu można wejść do Schroniska Samotnia – Idziemy? Pytam męża.
- Godzina piętnaście, przecież jest ładnaaa pogodaaa!
- No dobra!
- Byliście tam kiedyś? Zagadnęliśmy turystów w kolejce po bilety.
- Tak.
- Jak tam droga w górę? Damy radę z wózkiem?
- Powinniście wejść. Trasa wybrukowana, trochę będzie trzęsło, ale dacie radę.
No to idziemy! Kornelka na początku marudzi, ale po czasie przyzwyczaja się do myśli, że w górach jednak trzeba chodzić… Mały trzęsie się w wózku – jedziemy jak starą resorką – pyr-pyr-pyr. Tata ma dobrą siłownię. Widać, że nie jest zadowolony z roli woźnicy. Szymon znów chce iść sam – no to go trochę prowadzimy. Kamienie są dla niego najciekawszym punktem wyprawy, za to Kornelka wszędzie szuka liści – wchodzi na nie i rzuca na wszystkich.
– Uważajcie – na liściach jest ślisko, podpowiada nam starsza turystka. Idziemy dalej, rozkoszując się widokiem mgły. Górska metafizyka, o której lubi mówić himalaista Wojciech Kurtyka, jawi nam się również tutaj. Pogoda się załamuje, ale jesteśmy już zbyt blisko celu – wracać w tym wypadku nie ma sensu.

Już prawie Schronisko
- Widzisz, mamo, jak w górach zmienia się pogoda? Mówi Kornelka.
Przynajmniej jeden pozytywny punkt tej spontanicznej wyprawy – nie ma to jak nauka przez doświadczanie. Drogowskaz pokazywał godzinę piętnaście – naszym tempem to były dwie długie godziny podejścia. W kurtkach, czapkach, w miarę odpowiednich butach, ale bez płaszczy przeciwdeszczowych, o których pomyśleliśmy dopiero, gdy około 50 m od schroniska złapał nas deszcz. Dotarliśmy na szczyt naszych możliwości.
Schronisko Samotnia tego dnia było wypełnione po brzegi. Czekaliśmy chwilę, by zająć miejsce. Kupujemy pomidorówki z ryżem, herbatę z cytryną, dwie latte i cztery płaszczyki przeciwdeszczowe po 15 i 18 zł – chyba jedne z droższych folii w naszym życiu. Od tej pory zmienią się w naszych nierodłącznych towarzyszy na wyżynach. Cieszymy się, że podziwiamy mgłę zza okna.

W Schronisku Samotnia
Przed zejściem strzelamy kilka fotek i powoli schodzimy. Szymon ma serdecznie dość, Kornelka jest bardzo dzielna – nie spodziewałam się, że przejdzie prawie sama taką trasę.

Mgła
Mała jest wesoła, zwraca uwagę na widoki, które pokazują się nam podczas zejścia. Duch Gór pozwala nam spokojnie wrócić na parking.

Życzliwość Ducha Góra
Niedziela - Szklarska Poręba
Dzień wyjazdu do domu. Chcemy jednak jeszcze pojechać do Szklarskiej Poręby. Zmierzamy w stronę parkingu przy Wodospadzie Szklarki. Zostawić tu samochód to prawie niemożliwe. Jesteśmy na miejscu ok 10.00. Parkingi są małe, a chętnych na zajęcie miejsc dużo. Warto przyjechać tu jak najwcześniej. Po kilku zawracaniach w meksykańskim stylu, przytulamy auto między parking a pobocze drogi Jeleniogórskiej. Albo tak, albo wcale. Wysiadamy i kierujemy się najpierw na szlak do Złotego Widoku – 25 min pieszo.

Do przodu!
To już Góry Izerskie. Ścieżka dość stroma, ale dla dzieci ciekawa. Mała pogania nas i ani myśli prosić, by któreś z nas ją wzięło na ręce. Fascynuje ją przewrócone drzewo – jest dla niej przeszkodą, którą chce pokonać. Szymon znowu najlepiej czuje się na swoich nóżkach. Wprowadzamy go więc na punkt widokowy. Okazały taras jest dobrym miejscem na odpoczynek, wyciszenie i rozkoszowanie się panoramą całych Karkonoszy.

Złoty Widok
Są tu drewniane leżaki – one Kornelkę zawsze przyciągają. Szymon jest już znany wśród turystów. Pan obok woła „Szymon, chodź, przybij żółwika”. Schodzimy na parking i w przeciwnym kierunku idziemy do Wodospadu Szklarki – króciutka i bardzo przyjemna dróżka woła nas szumem strumyka. Szybciutko zza drzew wygląda na nas prawdziwy wodospad. Córeczka jest pod wrażeniem, jako zodiakalna Ryba uwielbia wodę. Na wcześniejszych trasach fascynowały ją wszystkie, najmniejsze nawet strumyki.

Wodospad Szklarki
Szymon zasypia na rękach taty, więc postanawiamy jeszcze napić się herbaty w Schronisku Kochanówka. Wracamy, kupujemy pamiątki. Czapkę wilka dla kuzyna, magnesy dla babć i oscypki dla dziadków. W trakcie drogi powrotnej spoglądamy często na boki, poszukując jeszcze malowniczych kościółków, drewnianych domów, obserwując prace polowe rolników na tle górskiego krajobrazu.
Do widzenia, Sudety! Wrócimy tu jeszcze, bo ze zwojów Karkonoskich Tajemnic przeczytaliśmy tylko kilka wersów.

Karkonoskie tajemnice
autorka tekstu: Ilona Oleszczak-Pietrzak
praca przysłana na Konkurs
"Polska z dziećmi 2022
Przeczytałeś artykuł w portalu Dzieciochatki.pl - Miejsca Przyjazne Dzieciom
POLECANE NOCLEGI PRZYJAZNE DZIECIOM: >>KLIKNIJ TU<<
Więcej ciekawych artykułów o podróżowaniu z dziećmi po Polsce tutaj:
WAKACJE Z DZIEĆMI
CIEKAWE MIEJSCA NA WYPRAWY Z DZIEĆMI
NIEZBĘDNIK PODRÓŻUJĄCEGO Z DZIECKIEM
WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
Portal DziecioChatki.pl